Hannibal. Thomas Harris
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hannibal - Thomas Harris страница 13
– Z osiemdziesiątego ósmego.
– Pięciolitrowy? Trochę jakby przysiadał na kołach.
– Tak, to roush mustang.
– Lubi go pani?
– Bardzo.
– Jakie ma osiągi?
– Nie wiem. Ale chyba dobre.
– Boi się go pani?
– Szanuję go. Powiedziałabym, że traktuję go z szacunkiem – odparła Starling.
– Zna się pani na takim wozie czy po prostu go pani kupiła?
– Gdy kupowałam go na giełdzie, wiedziałam o nim dosyć dużo. Później dowiedziałam się więcej.
– Myśli pani, że dałby radę mojemu porsche?
– Zależy jakiemu porsche. Panno Verger, chciałabym porozmawiać z pani bratem.
– Skończą mycie za jakieś pięć minut. Możemy już iść. – Margot Verger ruszyła po schodach. Bryczesy z diagonalu szeleściły, pocierane potężnymi udami. Miała tak przerzedzone włosy, że Starling zastanawiała się, czy nie zażywa sterydów i nie musi podpinać sobie łechtaczki.
Clarice spędziła dzieciństwo głównie w luterańskim sierocińcu. W przestronnych salach rezydencji czuła się jak w muzeum z malowanymi stropami i obrazami poważnie wyglądających zmarłych ludzi na ścianach. Na podestach stały chińskie wazy, a marokańskie dywany zdobiły korytarze.
Wystrój wnętrz raptownie zmieniał się w nowym skrzydle rezydencji Vergerów. Do nowoczesnej i funkcjonalnej części domu wchodziło się przez podwójne drzwi z mleczną szybą, zupełnie nie na miejscu w wysokim, zakończonym łukowatym sklepieniem holu.
Margot Verger zatrzymała się przed drzwiami. Spojrzała na Starling błyszczącymi, zaczerwienionymi oczami.
– Niektórzy nie potrafią znieść rozmów z Masonem – oznajmiła. – Jeśli się pani zmęczy lub będzie pani miała dość, mogę później odpowiedzieć na pytania, których zapomni pani zadać.
Istnieje wszystkim dobrze znane uczucie, które nie ma nazwy: radosne oczekiwanie na możliwość odczucia pogardy. Starling wyczytała to w twarzy Margot Verger.
– Dziękuję – powiedziała tylko.
Ku zaskoczeniu Clarice w pierwszym pomieszczeniu znajdował się duży i dobrze wyposażony pokój z zabawkami. Dwójka czarnych dzieci bawiła się wśród olbrzymich maskotek: jedno jeździło na obrotowej huśtawce, drugie ciągnęło po podłodze ciężarówkę. W kątach stały rowerki, a na środku znajdował się wielki zestaw drabinek do gimnastycznych ewolucji. Podłogę pod nim wyścielono miękkimi materacami.
W kącie pokoju na kanapie siedział wysoki pielęgniarz w białym fartuchu i czytał „Vogue’a”. Na ścianach zawieszono liczne kamery: niektóre wysoko, inne na poziomie oczu. Jedna z narożnych kamer śledziła Starling i Margot Verger. Jej obiektyw obracał się, ustawiając ostrość.
Starling jeszcze niedawno czuła ukłucie w sercu na widok czarnego dziecka, lecz te maluchy pochłonęły całkowicie jej uwagę. Miło było popatrzeć na ich zabawy, gdy przechodziła razem z Margot Verger przez pokój.
– Mason lubi obserwować dzieci – wyjaśniła Margot. – Jego widok przeraża wszystkie oprócz najmniejszych, więc robi to w ten sposób. Później jeżdżą na kucykach. To dzieci z zakładów opiekuńczych w Baltimore.
Do pokoju Masona Vergera można było wejść tylko przez łazienkę – godną luksusowego sanatorium. Pomieszczenie ciągnęło się przez całą szerokość skrzydła. Miało chłodny, szpitalny wystrój. Było stalowo-chromowe, z szarymi dywanami, szerokimi kabinami prysznicowymi, kranami z nierdzewnej stali, zwiniętymi pomarańczowymi wężami, sauną i szklanymi szafkami pełnymi maści z Farmacia di Santa Maria Novella we Florencji. W łazience unosiła się para po niedawnej kąpieli, zapach balsamu i olejków.
Starling dostrzegła światło pod drzwiami pokoju Masona Vergera. Zgasło, gdy jego siostra dotknęła klamki.
Kanapa i stół w kącie pokoju były mocno oświetlone z góry. Na ścianie wisiała dobrze zachowana rycina Williama Blake’a. Przedstawiała Boga z cyrklem w ręku. Udrapowano ją czernią na znak żałoby po niedawno zmarłym seniorze klanu Vergerów. Resztę pokoju spowijała ciemność.
Dochodziły z niej dźwięki pracującego rytmicznie urządzenia, regularne westchnienia.
– Dzień dobry, agentko federalna Starling – pozdrowił Clarice mechanicznie wzmocniony donośny głos, niewymawiający szczelinowego „f”.
– Dzień dobry, panie Verger – rzuciła w ciemność, czując na czubku głowy ciepło górnych lamp. Dzień był gdzie indziej. Na pewno nie w tym pokoju.
– Proszę usiąść.
Muszę to zrobić. Teraz. Właśnie teraz.
– Panie Verger, rozmowa, którą z panem przeprowadzę, ma charakter zeznania i będę musiała ją nagrać. Nie ma pan nic przeciwko temu?
– Ależ skąd. – Głos zabrzmiał między westchnieniami aparatury bez syczącego „s”. – Margot, możesz nas już zostawić.
Margot wyszła z szelestem bryczesów, nie patrząc na Starling.
– Panie Verger, chciałabym przyczepić ten mikrofon do pana… ubrania lub poduszki, jeśli nie będzie to panu przeszkadzało. A może wolałby pan, żebym zawołała pielęgniarza.
– W żadnym wypadku – odparł Verger, połykając „w”, „m” i „p”. Czekał na następny mechaniczny wydech. – Może to pani zrobić sama, agentko Starling. Proszę tutaj podejść.
Starling nie widziała nigdzie kontaktów. Pomyślała, że jeśli wyjdzie spod świetlnego kręgu, zobaczy więcej. Wkroczyła w ciemność, wyciągając przed siebie rękę i kierując się tam, skąd dochodził zapach balsamu i olejków.
Gdy włączył światło, była bliżej łóżka, niż myślała.
Nie zmieniła wyrazu twarzy. Tylko ręka trzymająca klips mikrofonu cofnęła się, może o centymetr.
Pierwsza myśl nie miała związku z uczuciami przepełniającymi jej serce; zrozumiała, skąd ta wadliwa wymowa. Mason nie miał warg. Druga myśl była odkryciem, że Verger nie jest niewidomy. Jego jedyne niebieskie oko spoglądało na Clarice przez coś w rodzaju monokla z rurką, która zwilżała pozbawioną powieki gałkę. Co do reszty, chirurdzy przed laty zrobili wszystko, co było w ich mocy, rozciągając na kościach przeszczepy skóry.
Mason Verger bez nosa i warg, bez miękkiej tkanki na twarzy, był samymi zębami, jak potwór z głębin oceanu. Przyzwyczajeni do