Szlacheckie gniazdo. Monika Rzepiela
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela страница 3
– Zlecę ekonomowi, by się rozejrzał za odpowiednią. We wsi zawsze któraś niewiasta rodzi, więc nie powinno być z tym większego problemu.
Albina, która skryła się w kącie, dopiero teraz wyszła na środek alkowy. Na twarzach państwa malowało się wielkie zdumienie.
– To wy tu jeszcze jesteście? – zapytała dama. – Myślałam, żeście już dawno sobie poszli.
– Proszę o wybaczenie, jaśnie wielmożna pani, alem chciała polecić mamkę. Na Trzech Króli moja synowa się spodziwa. Ona mogłaby karmić dziecko.
– Rada dobra, tylko że do Trzech Króli córka umrze z głodu – orzekł szlachcic. – Dobrze by było, kobieto, żebyście już teraz jakąś znaleźli.
– Wiem o dwóch, które niedawno porodziły.
– Jedź do wsi, mężu, i przywieź obydwie – zarządziła żona. – Sama wybiorę.
Gracjan Pawłowski nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Energicznym krokiem wyszedł z alkowy, w kredensie narzucił sobolowe futro i kazał sanie zaprzęgać.
Tymczasem Albina, otulając się szczelnie przykryciem, dwór opuściła i w stronę wsi ruszyła. Nie uszła jednak nawet ćwierć wiorsty, gdy sanie się zatrzymały i szlachcic odezwał się w te słowa:
– Siadajcie do zaprzęgu. Szybciej do wsi przybędziecie i mamkę wskażecie.
Akuszerka polecenie wykonała, gdyż nie sposób było pana nie usłuchać. W kwadrans byli na miejscu. Pawłowski szybko się uwinął i do dworu z dwiema chłopkami powrócił.
Stara Albina w chałupie zaraz opowiadać zaczęła, co się w domu państwa działo.
– No i ochrzcili niemowlę, bo rady inszej nie było.
– Oby wielmożna pani szybko do zdrowia wróciła – powiedziała Hrystyna, kręcąc się koło pieca.
– No tak, zdrowia to im nikt nie żałuje.
Nagle młodsza niewiasta zatrzymała się w pół kroku i za brzuch się chwyciła.
– Czyżby to dziś? Jeszcze czas…
– Najlepiej zrobisz, kiej się do łóżka położysz – doradziła świekra. – Może i na ciebie zawczasu jak i na panią przyszło.
Hrystyna usłuchała matki męża i na posłaniu zległa. Kwadrans potem nawiedziła ją kolejna fala bólu.
– Nadszedł czas – rzekła starsza niewiasta. – Dobrze, że Błażeja nie ma w chałupie. Józia trza do Klimczuków zaprowadzić.
– Idźcie, świekro, z nim – jęknęła młoda gospodyni. – Tylko szybko wracajcie, bo wieczór się zbliża.
Hrystyna, czekając na pomoc, wargi zagryzała. Dobre miała relacje z matką Błażeja. Prawie nigdy się nie kłóciły, bo obie miały zgodne usposobienie. Obie wiedziały, że takie układy do rzadkości we wsi należą.
Rodzącej zdawało się, że wieki minęły, nim matka męża wróciła. A kiedy ponownie pojawiła się w chałupie, zaraz spośród gratów wyciągnęła krzesło porodowe i ustawiła je na środku izby.
– Panią nie jesteś, to i po pańsku rodzić nie będziesz. Wylegiwanie się w łóżku dobre dla dam. Chłopki rodzą na siedząco.
Nie musiała tego mówić, gdyż Hrystyna nie pierwszy raz dziecko na świat wydawała, więc wiedziała, co należy czynić. Z pomocą świekry zaczęła chodzić wokół stołu. Tymczasem ściemniło się zupełnie i świat opanowała noc. Gdy Błażej powrócił do chałupy, matka czym prędzej do Klimczuków go posłała, by tam na syna miał baczenie.
Tuż przed północą w ostatnim dniu roku po kilku godzinach potwornych boleści Hrystyna powiła córkę. Dopiero wtedy mogła położyć się do łóżka.
– Zdrowa, ładna dziewczynka – pochwaliła akuszerka, kładąc obmytego noworodka przy piersi matki. – Wiesz już, jakie imię jej nadasz?
– Maria… – wychrypiała położnica. – Jak moja matka…
– Maria to dobre imię. Krześcijańskie. Na pewno będzie miała dobryj żywot.
Gospodyni zapadła w sen. Dziecię również drzemało. Stara Albina czuwała, siedząc na zydlu obok łóżka. Wiedziała, że noworodki często na bezdech zapadają i bywa, że niejedno się od tego dusi.
Skoro świt Błażej z synem powrócił do chałupy.
– Córka – powiadomiła go matka. – Ładna dziewuszka.
– A Hrysia jak?
– Dobrze. Namęczyła się, ale którać się nie natrudzi? Teraz śpi nieboga. Dziecko obudziło się, to mu piersi dała, bo pokarmu ma dość.
– Mówicie, matko, że pokarmu ma dość? Poleciłbym ją na mamkę do dworu.
– Pan już wziął dwie.
– Może się nie nadadzą – rzekł syn. – Wiecie co? Pójdę tam i o mojej Hrysi powiem. Na pewno będą ją woleli niźli inszą.
Pawłowski ucieszył się, że ekonomowa urodziła, i jął namawiać małżonkę, która w łóżku wypoczywała, by się zgodziła Błażejową połowicę na mamkę wziąć. Podczaszyna z początku nie chciała na to przystać, ale gdy jedna z poleconych mamek dziecię do wymiotów doprowadziła, a druga nie potrafiła utulić w płaczu, przegnała obydwie i Hrystynę Konopkę zgodziła się przyjąć do służby.
Ponieważ chłopki nie leżały w połogu, gdyż każda musiała swoją robotą się zajmować, ekonomowa jeszcze przed śniadaniem była we dworze. Oczywiście zabrała własne dziecko, gdyż jedną z zalet karmienia szlacheckich niemowląt była możliwość trzymania przy piersi również swojego potomka.
Hrystyna karmiła Leontynę co trzy godziny. W przerwach biegła do chałupy, by tam ugotować, posprzątać i ogarnąć obejście. Teraz, gdy została mamką i co nieco grosza do węzełka skapnęło, nie robiła już obrządku w zagrodzie. Błażej najął do posługi dziewkę, która karmiła świnie, kurom rzucała i doiła dwie krowy.
Wszystko wskazywało na to, że niewiasta długo małą Pawłowską pokarmi, gdyż niemowlę ssało dużo i chętnie.
Ani się kto spostrzegł, a zima zamieniła się w wiosnę.
Ciężki był los chłopa, ale przecie należało wyprawić córce chrzciny.
– Idź do plebana i zapytaj, czy dobrodzij ochrzci naszą na Wielkanoc – doradziła Hrystyna, kręcąc się po piekarni. Tego dnia podczaszyna w przypływie dobrego humoru wcześniej