Szlacheckie gniazdo. Monika Rzepiela

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Bywaj – odrzekła żona, zabierając pustą misę ze stołu.

      Zaraz też wzięła wiklinowy koszyk, zarzuciła okrycie i poleciwszy świekrze pilnować dzieci, udała się za szopę, gdzie uprawiała warzywnik. O tej porze roku wciąż pokrywała go gruda. Tam rozkopała motyką mokrą glebę, by perzu poszukać. Tego na szczęście nigdy nie brakowało. Gdy nazbierała pełen kosz, grzęznąc w błocie, do chaty wróciła. Zrzuciwszy w sieni zabrudzone kalosze, opłukała w cebrzyku korzenie i za piecem je położyła.

      Chłopska chata na Pogórzu Karpackim składała się z trzech części: piekarni, izdebki oraz sieni. Pomiędzy piekarnią a izdebką, która była największym pomieszczeniem, znajdował się wbudowany w ścianę piec. Obok niego stała krótka ławka, na której układano naczynia kuchenne. W pobliżu pieca wisiała u powały żerdka, gdzie wieszano codzienne ubrania. Takie chałupy mieli jednak najbogatsi chłopi, czyli kmiecie. Uboższa ludność zwana zagrodnikami zarówno z rolą, jak i bez roli, mieszkała w kurnych chatach pospołu ze zwierzętami, które hodowała. Najbiedniejsi natomiast zwali się komornikami i siedząc kątem u kmieciów, służyli im w zamian za wikt.

      Błażej Konopka również zatrudniał jednego czy dwóch. Parobek Klemens wyrzucał gnój od świń i ścielił słomę krowom, dbał o wołu, a mieszkał w szopie. Zdarzało się, że jakaś komornica plewiła wraz z Hrystyną grządki. Za wiele jednak nie korzystali z usług najbiedniejszych, gdyż woleli sami zjeść, niż karmić najemników.

      Teraz, gdy nastał przednówek, gospodyni musiała tłuc w stępach perz i mielić go na mąkę chlebową, którą chłopi nazywali pachaną. Zdarzało się, że to samo robiła z korą lipy, brzozy lub z baziami leszczyny. Jedzono wszystko, co się dało zjeść, nikt nie narzekał na pożywienie, gdyż każdy zdawał sobie sprawę z tego, czym jest głód. Niejeden komornik nie doczekał nowych zbiorów, niejedna komornica umarła z głodu. Dziękowano więc Bogu za wszystko, co dał, i proszono Go o obfity urodzaj.

***

      Zmierzchało, gdy Błażej wrócił do chałupy. Dwudziestoośmioletni mężczyzna był zmęczony i głodny, więc żona, młodsza od niego o cztery lata, misę z polewką z lebiody, którą chłopi zieleniną zwali, przed nim postawiła. Józio zaraz u ojca na kolanie usiadł, a Marysia, widząc to, wdrapała się na drugie. Nie było rady, zamiast samemu jeść, musiał na przemian pociechy karmić. Dopiero gdy sobie pojadły, zsunęły się z kolan i zaczęły się bawić drewnianymi klockami na klepisku.

      Hrystyna wiedziała, że po innych chałupach panowały odmienne obyczaje. Dzieci musiały czekać na swoją kolej, jadły to, co pozostawili starsi, nadto stały przy stole, gdyż siedzieli tylko dorośli. Nieraz zdarzało się, że najmłodsi w rodzinie chodzili niedożywieni, gdyż brakowało dla nich strawy. O tym, jaką kto porcję otrzyma, decydował udział w pracy oraz wiek. Najstarszy w rodzinie zaczynał pierwszy się pożywiać i szybko opróżniał misę.

      Ekonomowa nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie wykarmić najpierw dzieci. Zdarzało się, zwłaszcza na przednówku, że sama od ust sobie odejmowała, by dla pociech wystarczyło. Śmiertelność wśród chłopskich dzieci była ogromna, a jedną z przyczyn zapewne to, że najmłodsi nie dojadali. Sama wolałaby umrzeć, niż potomstwo do głodowej śmierci doprowadzić.

      Kiedy mąż skończył się posilać, zapaliwszy fajkę z wikliny z długim cybuchem, bo we dworze pan go tytoniem częstował, westchnął:

      – Nie ma rady, trza pańskie pola obrabiać. Nająłem troje czeladzi, by za mnie pańszczyznę odrabiali.

      – Powinieneś być zwolniony ze świadczeń, skoroś ekonom – rzekła żona, zapalając jedyną w chacie gromnicę.

      – Ha! Pan nie popuści. Zaraz by chłopi bokiem zaczęli stawać i nie miałby kto robić na folwarku.

      Hrystyna nic nie rzekła, bo cóż można było powiedzieć? Od kolebki wszyscy wiedzieli, że państwo to państwo, a chłopi to chłopi, których przeznaczeniem jest służba u szlachty. Tak urządzono świat i próżno by go zmieniać.

      – Trza spać – rzekła Albina. – Świecy szkoda.

      Zaledwie przebrzmiały jej słowa, gdy rozległo się kołatanie do drzwi.

      – Otwierać! Akuszerka we dworze potrzebna!

      – Pani znowu w połogu leży – westchnęła starsza kobieta. – Ano daj, Hrysiu, tej gromnicy, bym sobie drogę oświetliła.

      Zaraz też z chałupy wyszła i podążyła za parobkiem, który do dworu ją wzywał. Chłopak jednakże nic sobie ze starej nie robił, bo zamiast doprowadzić ją na miejsce, wziął nogi za pas i tyle go widziała. Szła więc w ciemnościach zupełnie sama, a że nie było księżyca, dobrze, że gromnicę wzięła.

      Tymczasem we dworze panował ruch jak w ulu. Wrzaski położnicy słychać było, jeszcze zanim weszło się na ganek. Albina, choć przyzwyczajona do tego, przeżegnała się spiesznie. Ledwie weszła na schody, dębowe drzwi otworzyły się na oścież i czyjaś silna ręka porwała ją do środka.

      – Nareszcie jesteście! – rzekła pokojowa, gdyż to ona pojawiła się na ganku. – Idźcie do niej prędko, prędko!

      Albina przeżegnała się ponownie i sama nie wiedziała, kiedy znalazła się na pokojach. Tekla pozostawiła ją z rodzącą i zniknęła w głębi dworu, gdyż nie chciała oglądać porodu. Była osobą samotną, nie miała dzieci i nie była ciekawa, jak przychodzą na świat.

      W alkowie paliły się świece, więc Albina nie miała problemów z poruszaniem się. Tak jak poprzednim razem wszystko przygotowano. O ile dwa rozwiązania szlachcianki przeciągały się i pani mocno się natrudziła, o tyle teraz wszystko poszło jak po maśle. Eleonora, zaciskając dłonie na poręczy łóżka, w ciągu godziny od pojawienia się akuszerki wydała na świat drugą córkę. I zapewne dlatego, że mniej się natrudziła niż ostatnim razem, zaraz gromkim, acz schrypniętym głosem męża do alkowy wezwała.

      Gracjan Pawłowski, który czatował pod drzwiami, wpadł do żoninej komnaty jak burza.

      – Święci pańscy, co się stało?! – wykrzyknął pewien, że małżonka ducha wyzionęła.

      – To się stało, mój drogi, że mam dość, dość, dość! – odparła pani tak stanowczo, na ile siły jej pozwalały. – Odmawiam spełniania powinności małżeńskich! Jeśli zapragniesz mieć jeszcze jedno dziecko, sam będziesz musiał je urodzić!

      – Rodzenie dzieci, moje serce, to twój jedyny obowiązek – rzekł pan.

      – Pfe, moje serce! Koncept z kalendarza.

      – Jest to obowiązek każdej niewiasty, nie tylko twój, Norciu – poprawił się Pawłowski. – Przed Panem Bogiem chcesz bokiem stawać?

      – Suką nie jestem, bym miała co roku nowe szczenię na świat wydawać.

      Temu szlachcic nie mógł zaprzeczyć, więc nic nie rzekł. Tymczasem pokojowa, która pojawiła się w alkowie, poprawiła swej pani poduszki, na których już leżała nowo narodzona, obmyta i owinięta w płótna dziewczynka.

      – Jakie

Скачать книгу