Szlacheckie gniazdo. Monika Rzepiela

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela

Скачать книгу

nagotowała.

      Tymczasem stara Albina leżała na swej ławie w piekarni i głośno stękała.

      – A wam cóż, matko? – zapytała Hrystyna nieco zniecierpliwiona. Tak była pochłonięta sprzątaniem w izdebce, że strawę przypaliła.

      – W krzyż mi coś wlazło. Ani wstać… – jęknęła kobiecina.

      – Wstawać nie musicie, bo nie macie do czego. A plecy to was ze starości bolą.

      – Oj, bolą, bolą! – zawtórowała świekra.

      Hrystyna nic na to nie rzekła, gdyż nawet dziecko wiedziało, że na starość człeka w kościach szczyka. Toteż nie przejmowała się więcej jękami Albiny, tylko swej roboty pilnowała.

      Ściemniało, gdy Błażej do chałupy wrócił. Ponury był tego wieczoru, więc połowica zagadnąć go nie śmiała. Postawiła jedynie przed nim blaszaną miskę z zupą jaglaną i czekała, aż mąż przemówi.

      – Dzisiaj to musiałem bata użyć – rzekł z goryczą. – Jakbym sam nie był chłopem. Ale buntują się, to i cóż mam robić?

      – O to, żeś bata użył, nie mogą być gniewni. Każdy ekonom chłopskie grzbiety nim chłoszcze – powiedziała żona.

      – Gdybym tylko był właścicielem tego kawałka ziemi, który uprawiamy dla siebie, nie zgodziłbym się być nadzorcą. Ale chłop to chłop. Biedny. Nie to co szlachta. A ubogiemu zawsze wiatr w oczy wieje…

      – Nie dumaj już o przykrych sprawach – poprosiła Hrystyna. – Jeśliś zjadł, kładź się do łóżka, boś utrudzony. Dzieci zaraz położę. Nie ma co siedzieć po ciemku.

      Marysia tak była zmęczona, że niemal zasypiała w ramionach matki. Józio natomiast chciał spędzić noc z Munią. Nie pozwoliła synkowi na to, więc się rozpłakał i tak długo szlochał, aż wreszcie wyczerpany usnął.

      Gospodyni położyła się jako ostatnia. Wcześniej rozpuściła długie czarne włosy, które za dnia białym czepkiem okrywała, i rozczesała je kościanym grzebieniem. Ów grzebień wraz z malutkim lustereczkiem Błażej kupił niegdyś u Żyda. Były to prawdziwe skarby, które chowała zawinięte w czerwoną chusteczkę w stojącym w piekarni kufrze. Mebel otrzymała od rodzicieli jako wiano, podobnie jak pierzynę i dwie puchowe poduszki. Taki to już panował zwyczaj, że co bogatsza chłopska córka okrycie do spania w posagu wnosiła. Miało jej ono służyć przez całe życie.

      Gdy niewiasta leżała obok śpiącego męża, rozmyślała o tym, co powiedział. Gdyby był właścicielem tego kawałka ziemi, który uprawiają na własne potrzeby… Tak, wtedy wszystko byłoby inaczej. Nie byłby wówczas poddanym w folwarku i nie musiałby ani sam odrabiać pańszczyzny, ani innych do niej gonić. Żyliby sobie spokojnie, pewni, że nikt i nic nie wyrwie im skrawka gruntu, bo byliby jego właścicielami. A tak wszystka ziemia znajdowała się w rękach szlachty, która mierzyła swe bogactwo liczbą wsi. Im więcej chłopskich zagród pan posiadał, tym był znaczniejszy. Nie obchodziło go, jak chłopi żyją.

      Była głęboka noc, gdy wreszcie, znużona rozmyślaniem, usnęła.

      Rozdział 4. Chrzciny w Pawłówce

      Dorota z Pawłowskich Cisowska siedziała w buduarze z grubym tomem w ręku. Zatopiona w lekturze Listów perskich, wdychała zapach kwitnących bzów, które delikatnie drażniły jej nozdrza. Gdy zadumana podnosiła wzrok znad kart powieści, jej brązowe oczy syciły się widokiem ogrodu skąpanego w majowym słońcu i migocącego barwą różnorodnego kwiecia. Dawniej, gdy w majątku rządziła jej świekra Florentyna z Ostrowskich Cisowska, ogród był niewielki i zaniedbany, gdyż starsza pani cierpiała na bóle w stawach i nie miała sił ani chęci, by zająć się jakąkolwiek pracą. A że była skąpa, nie zatrudniała również ogrodnika, który mógłby pielęgnować rośliny. Dopiero Dorota zaraz po ślubie z Kajetanem Cisowskim wyszukała odpowiedniego człowieka do przycinania zaniedbanych krzewów oraz uprawiania klombów. Ogrodnik Jan, oddany całym sercem swej pracy, szybko doprowadził do tego, że rośliny ozdabiały dwór ze wszystkich stron. Chcąc nie chcąc, Florentyna musiała przystać na jego obecność wśród służby, zwłaszcza że synowa go wspierała. Zadomowił się więc na dobre w Cisach, a pozostała czeladź przywykła do niego i bez szemrania przyjęła go do swego grona.

      W ten piękny majowy dzień tysiąc siedemset siedemdziesiątego ósmego roku Dorota już od dziesiątej siedziała w buduarze. Wcześniej nadzorowała piastunkę, która zajmowała się półtoraroczną Klaudyną. Cisowska nie pragnęła dzieci i niewiele czasu spędzała z córką, natomiast jej mąż nie mógł się napatrzeć na swą latorośl. Nieraz dochodziło do kłótni między małżonkami z powodu braku niewieściego ciepła, lecz Dorota wolała przymierzać suknie i oddawać się pasjonującym lekturom, niż zajmować się dzieckiem.

      – Od czegoż są niańki? – zapytała pewnego razu. – Mnie matka również oddała piastunkom i źle na tym nie wyszłam.

      – Dziecko potrzebuje matczynej miłości – perorował Cisowski. – O tym powinnaś wiedzieć. Dojdzie do tego, że Klaudyna nie będzie znała własnej rodzicielki!

      – Aleś ty nudny – prychnęła małżonka. – Przypominam ci, że nie chciałam mieć dzieci. Zapomniałeś o tym, serce moje? – zakończyła wzgardliwie.

      Cisowski zacisnął usta i nic nie rzekł. Żona bardzo niechętnie spełniała małżeńskie obowiązki i od początku utrzymywała, że nie pragnie mieć potomstwa. Stało się jednak inaczej i szlachcic wielce się cieszył, że urodziła mu córkę. Gdyby Dorota jeszcze powiła syna, byłby wniebowzięty. W milczeniu przyglądał się w zatopionej w lekturze żonie ubranej w modną różową suknię robe à la franҫaise i ze zdumieniem pytał sam siebie, czy kobieta siedząca obok niego w buduarze to ta sama roześmiana panna, którą sześć lat temu poślubił. Dorota nie była pięknością, ale szczery uśmiech, który niegdyś tak często gościł na jej owalnej twarzy, teraz zamienił się we wzgardliwy grymas, ilekroć rozmawiała z mężem. Czyżby już jej nie kochał? A tak szalał za nią!

      Z kolei Cisowska zastanawiała się, gdzie się podział ten pełen kawalerskiej fantazyji młodzian, który pojedynkował się o nią na szable z innym zakochanym szlachcicem. Wyszła za Kajetana, bo jej imponował i, co najważniejsze, wygrał w pojedynku jej rękę. Nie zastanawiała się nad tym, czy go kocha. Po prostu założyła, że skoro odznaczał się odwagą i walecznością jak na prawdziwego szlachcica przystało, będzie z nim szczęśliwa. Och, jakże się pomyliła! Wkrótce po ślubie Kajetan zaczął tyć i zniknął gdzieś jego temperament. Okazał się statecznym panem rozkochanym we wszystkim, co polskie, który w żadnym razie nie licował z walecznym kawalerem potrafiącym wygrywać pojedynki o serca dam. Zaledwie po roku małżeństwa w ich związek zakradła się rutyna, która bardzo ciążyła zarówno jemu, jak i jej. Ona, by zabić nudę, oddawała się śledzeniu najnowszych trendów w modzie, on – pańskim rozrywkom. Żyli obok siebie, gdyż inaczej się nie dało, lecz w ich sercach gościła pustka.

      – Mamy zaproszenie na chrzciny do Pawłówki – rzekł Cisowski zdawkowo i, nie czekając na odpowiedź, opuścił buduar. Wiedział, że żona nie będzie chciała udać się do krewnych, lecz to on rządził w majątku i we dworze.

Скачать книгу