Szlacheckie gniazdo. Monika Rzepiela
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szlacheckie gniazdo - Monika Rzepiela страница 7
Gdy Hrystyna wróciła z pełnym naczyniem, świekra nie leżała już na ławie. Przy stole czekała, aż synowa poda jej śniadanie. Ta przelała świeżego mleka do blaszanego kubka i Albinie podsunęła. Stara wypiła do dna niemal jednym haustem.
– Nie będzie już więcej dzieci we dworze – zagaiła.
– A to czemu? – zapytała gospodyni, przygotowując pociechom posiłek.
– Pani się panu postawiła i zapowiedziała, że żadnego już nie urodzi, bo ma dość.
Hrystyna wzruszyła ramionami.
– Troje dzieci i dość? Niewiasty rodzą i po dziesięcioro.
– Ano rodzą. Ale pani to pani. Delikatna. Nie to, co twarda chłopka.
– Oni mają po prostu za dobrze i stąd fanaberie im w głowach. Napatrzyłam się z bliska na ich pański żywot.
– Tak to pan Bóg urządził, że na świecie i szlachta, i chłopi żyją. Pierwsi do zabawy, drudzy do roboty.
– Jeszcze gardłem im te zabawy wyjdą.
Albina mruknęła coś pod nosem, natomiast młoda gospodyni, posprzątawszy po dzieciach, w piekarni na zydlu usiadła, gdyż musiała mężową sukmanę podreperować.
– Józiu, weź Marysię na dwór – zwróciła się do synka. – Pokaż jej gąski. Tylko uważaj, by siostry nie podziobały.
Chłopiec pokiwał ochoczo głową i chwyciwszy siostrzyczkę za rączkę, wyprowadził ją z chałupy. Matka westchnęła z ulgą i nad swą robotą się pochyliła. Dzieci tymczasem po zagrodzie się kręciły. Marysia, której wszystko dziwne było, to za kurami, to za gęśmi dreptała. Gdy jednak gąsior napuszył się i wysunąwszy jęzor, zasyczał na dziewuszkę, z płaczem schowała się za plecami brata.
– Nie bój się, Marysiu – pocieszył ją braciszek. – On ci nic złego nie zrobi. – To mówiąc, sięgnął po leżący na ziemi kamień i w ptaka rzucił.
Gąsior uskoczył i natychmiast pomknął w inną stronę.
– Kiedy podrośniesz, nie będziesz się bała ani kur, ani gęsi, ani nawet indyków – oświadczył Józio. – Ja też się kiedyś lękałem, ale teraz to już ani tyci, tyci się nie boję!
Później poszli do chlewika, żeby na świnie popatrzyć, a na koniec do obory. Józio odważnie chwycił Krasulę za wymiona i ścisnąwszy drobną rączką, zawołał:
– A tak się doi krowy. Spróbuj!
Jednak Marysia nie chciała spróbować. Krowa wydała jej się ogromna i niebezpieczna. Dziewczynka z płaczem schowała się za plecami chłopca, więc musiał ją wyprowadzić z obory.
– Ale z ciebie beksa – narzekał. – Kto to widział krowy się bać? Toż matula codziennie doi Krasulę, byśmy mleko mieli.
Marysia była jednak zbyt mała, by w pełni zrozumieć braciszkową mowę. Gdy Józio wziął ją za rączkę i w stronę chałupy pociągnął, ruszyła posłusznie za nim. Matka ojcową sukmanę na bok odłożyła i wziąwszy się pod boki, na dzieci surowo spojrzała.
– Idę do Robaków. Józiu, przypilnuj siostrzyczkę!
– Oj, matulu, ja też chcę z wami iść! – zawołał płaczliwie. – Chcę się z Jackiem pobawić, a Marysię niech babka popilnuje!
– Ani mi się waż tak mówić! – oburzyła się matka.
Nic już nie powiedziawszy, córkę w ramiona chwyciła i wyszła z nią za próg. Józio podreptał obok.
Robakowie mieszkali dosłownie za płotem. Gdy Hrystyna pojawiła się na ich podwórzu, pięcioletni Jacek zaraz podbiegł do Józia.
– Matka w domu? – zapytała Hrystyna.
– A w domu – odparł chłopiec rezolutnie.
– To jej powiedz, że po indyki przyszłam – poleciła.
Jacek nie zdążył jeszcze do drzwi dobiec, gdy Robakowa wyszła ze środka i przed sąsiadką stanęła.
– Właśnie mówiłam, że przyszłam po indyki – pospieszyła z wyjaśnieniami ekonomowa. – Podobno młode wam się wykluły. Chciałam kupić ze trzy.
– Jak wy gospodarzycie, że drób przychodzicie kupować? – zrzędziła Robakowa. – Wasz chłop ekonom, a wy i tak dziadujecie.
– O, co to, to nie – oburzyła się Hrystyna. – Dziadami nie jesteśmy! Skoro nie chcecie sprzedać mi indyków, łaski nie robicie. Pójdę do młynarzowej i od niej kupię.
– Toć ja przecie was nie chciałam zgniewać! – zawołała Robakowa przestraszona, że jej zarobek ucieknie. – Tak tylko gadałam, co ślina na język przyniesie.
– Na przyszłość wcześniej pomyślcie, niż mielibyście pleść trzy po trzy – odparowała Konopkowa.
Gospodyni jednak tego już nie słyszała, bo pomknęła do kurnika tak szybko, jak jej bujna postać pozwalała. Tam chwyciła trzy podrośnięte indyki i nic sobie nie robiąc z ich gulgotania, przed sąsiadką stanęła.
– A oto i wasze indyki.
Józio przyglądał się z ciekawością czerwonym koralom ptaków, natomiast Marysia schowała się za spódnicą matki. W pewnym momencie poczuła na nóżce liźnięcie i wybuchła płaczem.
– To piesek! – zawołał brat uradowanym głosem. – Matulu, ja chcę pieska!
Hrystyna już miała zaprotestować, lecz Robakowa weszła jej w słowo:
– A weźcie! To suczka. Nic za nią nie chcę. Pucia oszczeniła się niedawno i mam jeszcze troje, z którymi nie wiadomo, co robić.
Ekonomowa pomyślała, że może rzeczywiście przydałby się młody pies w gospodarstwie, bo stary Burek już nawet nie szczekał na obcych. Wprawdzie wolałaby samca, lecz widząc, jak Józio głaszcze pieska, zgodziła się wziąć go do domu. Z indykami w ramionach i drepczącymi obok dziećmi wnet doszła do zagrody. Zaraz ptaki do kurnika zagoniła, a suczkę schowała do szopy, gdyż oddzielona od matki skomlała żałośnie. Józio przyniósł mleka i patrząc, jak psiak chlipie, z radosną miną zwrócił się do Marysi:
– Będzie się wabiła Munia.
– Munia