Mister. E L James

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Mister - E L James

Скачать книгу

z prawnikami naszej rodziny. Wsuwam buty i chwytam płaszcz. Na zewnątrz jest bardzo chłodno.

      Cholera, przecież jest poniedziałek.

      Przypomina mi się, że dzisiaj późnym rankiem przychodzi posprzątać Krystyna, moja dochodząca w matuzalemowym wieku. Z portfela wyjmuję pieniądze i kładę je na konsolce w przedpokoju, po czym włączam alarm i wychodzę frontowymi drzwiami. Zamykam je na klucz i nie czekając na windę, zbiegam schodami.

      Na Chelsea Embankment powietrze jest czyste i rześkie, tylko obłoczek mojego oddechu zakłóca jego przejrzystość. Spoglądam na drugi brzeg ponurej szarej Tamizy, na którym wznosi się Pagoda Pokoju. Mnie też marzy się pokój, ale pokój ducha, a tego mogę jeszcze długo nie zaznać. Liczę, że podczas lunchu uzyskam odpowiedzi na przynajmniej niektóre z moich pytań. Uniesioną ręką zatrzymuję taksówkę i każę się zawieźć do Mayfair.

      W GEORGIAŃSKIM SPLENDORZE JEDNEJ z kamienic Brook Street mieści się siedziba firmy adwokackiej Pavel, Marmont i Hoffman, z której usług korzystamy od 1775 roku.

      – Pora dorosnąć – mruczę do siebie i otwieram rzeźbione drewniane drzwi.

      – Dzień dobry panu.

      Młoda recepcjonistka uśmiecha się promiennie, a jej oliwkową cerę barwi lekki rumieniec. Jest śliczna, ale w nienachalny sposób. W normalnych okolicznościach po pięciu minutach rozmowy zdobyłbym jej numer telefonu, ale nie po to tu dzisiaj przyszedłem.

      – Jestem umówiony z panem Rajahem.

      – Pana nazwisko?

      – Maxim Trevelyan.

      Zerka na ekran komputera, potrząsa głową i marszczy brwi.

      – Proszę usiąść.

      Skinieniem wskazuje dwa skórzane fotele typu chesterfield ustawione w wyłożonym boazerią holu. Opadam na ten, który stoi bliżej, i biorę poranne wydanie „Financial Times”. Recepcjonistka nieco nerwowo rozmawia przez telefon, a ja studiuję pierwszą stronę gazety. Nic z niej do mnie nie dociera. Kiedy podnoszę wzrok, widzę, jak przez podwójne drzwi z wyciągniętą ręką zmierza ku mnie sam Rajah.

      Wstaję.

      – Lordzie Trevethick, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje z powodu pańskiej bolesnej straty – mówi, kiedy wymieniamy uścisk dłoni.

      – Bardzo proszę, wystarczy Trevethick – odpowiadam. – Nie przywykłem jeszcze do tytułu brata.

      Teraz już mojego.

      – Oczywiście. – Pan Rajah przytakuje skinieniem głowy z uprzejmym poważaniem, które działa na mnie irytująco. – Pozwoli pan ze mną? Lunch jadamy w jadalni wspólników i muszę przyznać, że możemy się pochwalić jedną z najlepszych piwniczek w Londynie.

      JAK ZACZAROWANY WPATRUJĘ się w tańczące płomienie ognia w kominku w moim klubie w Mayfair.

      Hrabia Trevethick.

      To teraz ja.

      Niepojęte. I przerażające.

      Jakże zazdrościłem bratu jego tytułu i pozycji w rodzinie, kiedy byłem młodszy! Rodzice, zwłaszcza matka, faworyzowali Kita od dziecka, ale w końcu to on był dziedzicem, a nie synem rezerwowym. Kiedy się urodził, otrzymał tytuł wicehrabiego Porthtowan, a w wieku dwudziestu lat, po nagłej śmierci ojca, został dwunastym hrabią Trevethick. Ja, mając teraz lat dwadzieścia osiem, jestem szczęśliwym numerem trzynaście. I chociaż wcześniej pragnąłem tej godności i wszystkiego, co się z nią wiąże, teraz, kiedy już do mnie należy, czuję, jakbym wkraczał na terytorium brata.

      Wczoraj pieprzyłeś jego hrabinę. To coś więcej niż wkroczenie na cudze terytorium.

      Pociągam łyk whisky Glenrothes i unoszę szklankę.

      – Za ducha – szepczę i się uśmiecham, rozbawiony ironią. Mój ojciec pijał właśnie glenrothes, podobnie jak mój brat, a od dziś ta butelka, rocznik 1992, należy do mnie.

      Nie pamiętam, w którym momencie pogodziłem się z tym, że Kit odziedziczył wszystko, i przestałem się z nim kłócić, ale to musiało być krótko przed dwudziestką. On miał tytuł i dziewczynę, a ja musiałem to zaakceptować. Teraz to wszystko należy do mnie. Wszystko.

      Nawet twoja żona. Cóż, przynajmniej ostatniej nocy była moja.

      Ironia polega jednak na tym, że Kit nie zapisał Caroline niczego w spadku.

      Niczego.

      Właśnie tego się obawiała.

      Skąd to zaniedbanie? Najnowszą wersję dokumentu sporządził cztery miesiące temu, ale jej nie zostawił niczego. Małżeństwem byli zaledwie od dwóch lat…

      Co on sobie myślał?

      Rzecz jasna, Caroline może podważyć testament. Nikt nie miałby jej tego za złe.

      Pocieram twarz.

      Co ja mam zrobić?

      Mój telefon brzęczy.

      Gdzie jesteś?

      Wiadomość od Caroline. Wyłączam komórkę i zamawiam kolejnego drinka. Wolałbym się z nią dziś nie spotykać. Chcę się zatracić w kimś innym. Kimś nowym. Kimś, kto nie jest ze mną w żaden sposób związany. Może załatwię też sobie trochę koksu. Wyjmuję telefon i otwieram Tindera.

      – NO, NO, MAXIM, jakie piękne mieszkanie!

      Patrzy na mętne wody Tamizy, w której migoczą światła Pagody Pokoju. Biorę od niej żakiet i rzucam go na oparcie kanapy.

      – Masz ochotę na drinka czy coś mocniejszego? – proponuję.

      Nie zabawimy zbyt długo w salonie. Jakby czytając mi w myślach, odrzuca na plecy lśniące czarne włosy. Przygląda mi się uważnie brązowymi oczami podkreślonymi czarną konturówką.

      – Coś mocniejszego? – dopytuje uwodzicielskim tonem, oblizując wargi i unosząc brew. – A ty co będziesz pił?

      Ach… Nie zrozumiała aluzji, więc żadnej koki, ale i tak wyprzedza moje myśli. Podchodzę do niej na tyle blisko, żeby musiała unieść głowę, by na mnie spojrzeć. Pilnuję się, żeby jej nie dotknąć.

      – Nie chce mi się pić, Heather – zniżam głos, zadowolony, że udało mi się zapamiętać jej imię. Przełyka ślinę i rozchyla wargi.

      – Mnie też nie – mówi szeptem, a wymowny uśmiech odbija się w jej oczach.

      – To na co masz ochotę?

      Widzę, że patrzy na moje usta. To oczywiste zaproszenie. Zwlekam chwilę, żeby mieć pewność, że dobrze odczytuję jej intencje, po czym nachylam

Скачать книгу