Mister. E L James

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Mister - E L James

Скачать книгу

Czuję, jak budzi się we mnie nadzieja. – Nie musisz iść. – Udaje mi się powiedzieć to w miarę szczerze.

      – Nie, naprawdę muszę. Ta czerwona sukienka do pracy raczej się nie nadaje. – Siada, skromnie otulając swoje krągłości jedwabną kołdrą. – To było… przyjemne, Maximie. Jeśli zostawię ci swój numer, zadzwonisz do mnie? Wolę rozmawiać przez telefon, niż pisać na Tinderze.

      – Jasne – kłamię bez mrugnięcia.

      Przyciągam ją do siebie i czule całuję. Uśmiecha się zawstydzona. Kiedy wstaje, owija się szczelnie kołdrą i zaczyna zbierać swoje ubrania z podłogi.

      – Wezwać ci taksówkę? – pytam.

      – Pojadę uberem.

      – Mogę to załatwić.

      – Okej, dziękuję. Jadę do Putney.

      Podaje mi adres, ja wstaję, wciągam porzucone dżinsy i zabierając ze sobą telefon, wychodzę z sypialni, żeby dać jej nieco prywatności. To, jak niektóre kobiety zachowują się po wszystkim, jest takie dziwne: są cichutkie i zawstydzone. Heather w niczym nie przypomina lubieżnej, wyuzdanej syreny, jaką była w nocy.

      Zamawiam samochód i czekam, spoglądając na ciemną rzekę. Kiedy w końcu wychodzi z sypialni, podaje mi skrawek papieru.

      – Mój numer.

      – Dzięki. – Wsuwam karteczkę do tylnej kieszeni spodni. – Taksówka będzie za pięć minut.

      Stoi niepewnie, kompletnie pogrążona we wstydzie po minionej nocy. Cisza staje się coraz bardziej nieznośna, a Heather rozgląda się po pokoju, byle tylko nie spojrzeć na mnie.

      – Piękne mieszkanie. Takie przestronne – mówi, a ja wiem, że tą pogawędką próbuje zagłuszyć skrępowanie. Zauważa mój fortepian i gitarę. – Grasz? – Podchodzi do fortepianu.

      – Tak.

      – Dlatego masz takie zręczne palce – mówi i natychmiast marszczy czoło, gdy orientuje się, co właśnie powiedziała. Jej policzki spływają uroczym rumieńcem.

      – A ty grasz? – pytam, nie zwracając uwagi na jej ostatnie słowa.

      – Nie, w drugiej klasie grałam trochę na flecie, ale nic poza tym. – Na jej twarzy maluje się ulga, pewnie dlatego, że zignorowałem jej uwagę na temat moich palców. – A to? – Ręką wskazuje na konsolety i iMaca, które stoją na biurku w kącie pokoju.

      – Bawię się w didżejkę.

      – O?

      – Kilka razy w miesiącu w klubie w Hoxton.

      – Dlatego masz tyle winyli! – Patrzy na półki wzdłuż ściany, na których trzymam swoją kolekcję płyt.

      Kiwam głową.

      – Jesteś też fotografem? – Gestem wskazuje na czarno-białe krajobrazy, które wiszą w wielkich ramach w salonie.

      – Owszem. Czasem staję nawet po drugiej stronie aparatu.

      Patrzy na mnie, wyraźnie nie rozumiejąc.

      – Zajmuję się modelingiem. Pozuję głównie do sesji high-fashion dla magazynów.

      – Aha, teraz rozumiem. Naprawdę jesteś bardzo złożonym facetem. – Uśmiecha się, teraz już nieco bardziej pewna siebie. I dobrze. Jest prawdziwą boginią.

      – Człowiekiem renesansu – odpowiadam z przesadną skromnością, a ona przestaje się uśmiechać i robi zakłopotaną minę.

      – Coś się stało? – pyta.

      Stało? O czym ona, do cholery, mówi?

      – Nie, nic. – Rozlega się brzęczenie mojego telefonu; to SMS informujący, że taksówka już podjechała.

      – Zadzwonię do ciebie – mówię i pomagam jej włożyć żakiet.

      – Nie, nie zadzwonisz. Ale nie przejmuj się. Po to właśnie masz Tindera. Przynajmniej dobrze się bawiłam.

      – Ja też. – Nie będę się z nią spierał. – Odprowadzić cię na dół?

      – Nie, dziękuję. Jestem już duża, dam sobie radę. Do widzenia, Maximie. Miło było cię poznać.

      – I nawzajem… Heather.

      – Dobra robota. – Promienieje, zadowolona, że zdołałem zapamiętać jej imię. Nie sposób nie odwzajemnić jej uśmiechu. – Tak lepiej – mówi. – Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. – Wyciąga szyję i całuje mnie szybko w policzek. Odwraca się i idzie do windy, stawiając chwiejne kroki w tych swoich szpilkach.

      Ze zmarszczonym czołem spoglądam za jej oddalającą się postacią, podziwiając zgrabny tyłeczek poruszający się pod czerwoną sukienką.

      Znajdę to, czego szukam? Co to, do cholery, miało znaczyć?

      Przecież wszystko mam. Właśnie miałem ciebie, jutro będzie jakaś inna. Czego mi jeszcze trzeba?

      Z jakiejś nieznanej mi przyczyny jej słowa mnie irytują, ale wyrzucam je z głowy i wracam do łóżka, zadowolony, że sobie poszła. Kiedy jednak zdejmuję dżinsy i wślizguję się pod kołdrę, wciąż słyszę jej prowokujące słowa.

      Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz.

      Skąd jej się to, do cholery, wzięło?

      Właśnie odziedziczyłem ogromne posiadłości w Kornwalii, Oxfordshire i Northumberland, a oprócz tego jeszcze nieduży kawałek Londynu – ale za jaką cenę?

      Przed oczami staje mi blada, pozbawiona życia twarz Kita.

      Cholera.

      Odpowiadam teraz za tylu ludzi, zbyt wielu, zdecydowanie zbyt wielu: rolników, których najmujemy, pracowników w moich posiadłościach, służbę w czterech domach, budowlańców w Mayfair…

      Cholera.

      Niech cię szlag, Kit. Musiałeś umierać?

      Zamykam oczy, próbując powstrzymać łzy, których dotąd nie uroniłem, i ze słowami Heather wciąż dzwoniącymi w uszach zapadam w niebyt.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      ALESSIA WPYCHA RĘCE głębiej do kieszeni starej kurtki Michała, na darmo próbując ogrzać zziębnięte palce. Wtulona w szalik brnie w lodowatej zimowej mżawce w stronę apartamentowca przy Chelsea Embankment. Jest środa, jej drugi dzień bez Krystyny, i właśnie zmierza do wielkiego mieszkania z fortepianem.

      Pomimo okropnej

Скачать книгу