Mister. E L James
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 7
Przyklęka i przekłada brudne ubrania z kosza do pralki. Sprawdza kieszenie czarnych dżinsów i wyjmuje z nich trochę drobnych i, już tradycyjnie, prezerwatywę. Wygląda na to, że mężczyzna nosi je w każdej parze spodni. Z tylnej kieszeni wyjmuje strzępek papieru z nagryzmolonym numerem telefonu i imieniem Heather. Razem z drobnymi i prezerwatywą chowa go w kieszeni fartucha, a do bębna pralki wrzuca kapsułkę piorącą i włącza maszynę.
Następnie opróżnia suszarkę i nastawia żelazko. Dzisiaj zacznie od prasowania, ukrywając się w pralni do czasu, aż on sobie pójdzie.
A jeśli nigdzie się dzisiaj nie wybiera?
I dlaczego Alessia się przed nim chowa?
Jest jej pracodawcą. Może powinna się przedstawić. Poznała już wszystkie panie, dla których pracuje, i żadna nie sprawia problemów poza panią Kingsbury, która chodzi za nią krok w krok i krytykuje jej metody sprzątania. Alessia wzdycha. Pracuje wyłącznie u kobiet – on jest wyjątkiem. A ona woli unikać mężczyzn.
– Na razie, Krystyno! – woła mężczyzna, odrywając ją od myśli i od kołnierzyka koszuli, który właśnie prasuje. Drzwi wejściowe zamykają się z głuchym odgłosem i zapada cisza. Poszedł sobie. Została sama. Z ulgą wzdycha nad deską do prasowania.
Krystyno? Czy on nie wie, że Alessia zajęła jej miejsce? Koleżanka Magdy, Agatha, załatwiła jej tę pracę. Nie poinformowała go o zmianie sprzątaczki? Alessia postanawia, że wieczorem upewni się, czy właściciel mieszkania o niej wie. Kończy prasować kolejną koszulę, wiesza ją na wieszaku i idzie do holu, żeby sprawdzić, czy na konsolce są dla niej pieniądze. Są. To chyba znaczy, że on już nie wróci?
Dzień natychmiast nabiera kolorów i Alessia ochoczo wraca do pralni po świeżo wyprasowane ubrania, które zanosi do sypialni pana domu.
Główna sypialnia jest jedynym pomieszczeniem w mieszkaniu, w którym nie dominuje biel: same szare ściany i ciemne drewno. Nad największym łóżkiem, jakie w życiu widziała, wisi ogromne złocone lustro. Na ścianie naprzeciw – dwie czarno-białe fotografie kobiet zwróconych do obiektywu nagimi plecami. Alessia odwraca się od nich i spogląda na kompletnie zabałaganiony pokój. Szybko odwiesza koszule do garderoby – która jest większa od jej sypialni – a złożone rzeczy układa na jednej z półek. Tu także panuje chaos, ale tak było od pierwszego dnia, kiedy przyszła do mieszkania z Krystyną. Tamta sprzątaczka nigdy nie zwracała na to uwagi i chociaż Alessia chętnie zrobiłaby tu porządek, nie ma teraz czasu na tak wielkie przedsięwzięcie, zwłaszcza jeśli chce choć przez chwilę pograć na fortepianie.
Wraca do sypialni i rozsuwa zasłony. Przez ogromne okna, sięgające od podłogi do sufitu, patrzy na Tamizę. Przestało padać, ale dzień jest bury; ulica, rzeka i drzewa w parku na drugim brzegu mają barwę przytłumionej szarości, zupełnie inaczej niż w domu.
Nie. Dom jest teraz tutaj. Nie zwraca uwagi na ogarniający ją smutek i wykłada rzeczy znalezione w kieszeniach spodni na tackę na stoliku nocnym. Potem zaczyna sprzątać.
Na samym końcu opróżnia kosz na śmieci. Stara się nie patrzeć na zużyte kondomy, kiedy przesypuje jego zawartość do czarnego worka. Gdy robiła to po raz pierwszy, przeżyła szok, i właściwie nadal go doznaje. Jak jeden mężczyzna może zużywać tyle prezerwatyw?
Fuj!
Alessia krząta się w mieszkaniu, myjąc, odkurzając i polerując, unika jednak pokoju, do którego ma zakaz wstępu. Rozmyśla przez chwilę, co też może się ukrywać za zamkniętymi drzwiami, ale nawet nie próbuje ich otwierać. Krystyna wyraźnie powiedziała, że do tego pokoju wchodzić nie wolno.
KIEDY WRESZCIE KOŃCZY szorować podłogę, zostaje jej pół godziny wolnego. Zanosi do pralni pojemnik ze środkami do czyszczenia, przekłada wyprane ubrania z pralki do suszarki. Zdejmuje fartuch i niebieską chustkę, którą chowa w tylnej kieszeni dżinsów.
Czarny wór ze śmieciami stawia obok drzwi wejściowych. Wyniesie go na śmietnik w alejce za domem, kiedy będzie wychodzić. Nerwowo otwiera drzwi i rozgląda się po korytarzu. Nigdzie nie widać mężczyzny. Może to zrobić. Kiedy za pierwszym razem przyszła tu sama, nie zdobyła się na odwagę. Bała się, że gospodarz wróci. Ale skoro wyszedł i powiedział „do widzenia”, zaryzykuje.
Niemal biegnie do salonu i siada przy fortepianie. Na chwilę zastyga bez ruchu, rozkoszując się chwilą. Lśniący czarny instrument stoi skąpany w świetle rzucanym przez wiszący nad nim ogromny żyrandol. Alessia muska palcami złocone logo w kształcie liry i widniejący pod nim napis „Steinway & Sons”.
Na podpórce na nuty leży ołówek i ta sama niedokończona kompozycja, która jest tutaj od dnia, kiedy Alessia po raz pierwszy zjawiła się w mieszkaniu. Dziewczyna czyta zapis, a nuty rozbrzmiewają w jej głowie odcieniami bladego błękitu i szarości: smutny lament przepełniony melancholią, nierozwiązany i niezakończony. Alessia próbuje jakoś powiązać tę wzniosłą i refleksyjną muzykę z leniwym, ale przystojnym nagim mężczyzną, którego widziała rano. Może jest kompozytorem. Zerka na stojące w kącie po drugiej stronie szerokiego pokoju antyczne biurko z komputerem, syntezatorem i czymś, co przypomina dwa miksery dźwięku. Tak, zdecydowanie wyglądają, jakby należały do kompozytora. No i jeszcze te zajmujące całą ścianę półki ze starymi płytami, które Alessia musi odkurzać; właściciel mieszkania bez wątpienia jest zapalonym kolekcjonerem muzyki.
Odsuwa te myśli od siebie i spuszcza wzrok na klawiaturę. Ile czasu minęło, odkąd ostatni raz grała? Tygodnie? Miesiące? Nagle to bolesne uczucie udręki zapiera jej dech. Dziewczyna zachłystuje się, a do oczu napływają jej łzy.
Nie. Nie tutaj. Tutaj się nie rozklei. Przytrzymuje się fortepianu, próbując stłumić rozdzierające serce ból i tęsknotę za domem. Uświadamia sobie, że minął ponad miesiąc, odkąd miała okazję grać. Tyle się wydarzyło od tamtej pory…
Wzdryga się i wzdycha głęboko, na siłę przywołując spokój. Prostuje palce i gładzi klawisze.
Czerń. Biel.
Już sam ich dotyk działa kojąco. Pragnie smakować tę drogocenną chwilę i zatracić się w muzyce. Łagodnie naciska klawisze, uderzając w tonację e-moll. Dźwięk jest czysty i silny, barwy soczystej, bujnej zieleni, koloru oczu pana. Serce Alessii wypełnia się nadzieją. Fortepian jest doskonale nastrojony. Zaczyna grać swoją wprawkę, Le Coucou; klawisze poruszają się łatwo i gładko, zupełnie płynnie. Jej palce szybko biegają po klawiaturze, a stres, strach i smutek ostatnich tygodni bledną, aż w końcu znikają, gdy ona zanurza się w kolorach muzyki.
JEDEN Z DOMÓW NALEŻĄCYCH do Trevelyanów znajduje się przy Cheyne Walk, z mojego mieszkania można tam dojść szybkim spacerem. Zbudowany w 1771 roku przez Roberta Adama Trevelyan House był domem Kita od śmierci naszego ojca. Mnie kojarzy się z wieloma wspomnieniami z dzieciństwa – czasem szczęśliwymi, czasem nieco mniej – a teraz należy do mnie i mogę z nim zrobić, co tylko uznam za stosowne. Cóż, w końcu powierzono mi go w testamencie. Po raz kolejny uświadamiając sobie nową rzeczywistość, potrząsam głową i podnoszę wyżej kołnierz płaszcza, by osłonić się przed przenikliwym chłodem, który zdaje się pochodzić nie z powietrza,