Gdy nadeszło życie. Aneta Krasińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gdy nadeszło życie - Aneta Krasińska страница 12
Jak to jednak bywa, machinę raz puszczoną w ruch trudno zatrzymać. Dwa dni później, kiedy Magda zeszła na śniadanie, dostrzegła Marcelinę krążącą wokół półmisków wypełnionych wędlinami, żółtym serem, warzywami i różnego rodzaju pastami rybnymi. Zawartość jej talerza na pierwszy rzut oka prezentowała się okazale, jednak nie było na nim nawet plasterka czegoś niezdrowego czy tuczącego; same kolorowe warzywa polane oliwą z oliwek i obłożone dwoma cienkimi tostami. Magda obserwowała przyjaciółkę i jej swoisty taniec pomiędzy półmiskami. Widziała jej wahanie.
Być może Marcelina potrzebowała tych dwóch dni, by przemyśleć nieprzyjemną rozmowę. Pewnie spojrzała na siebie krytycznie i stwierdziła, że czas działać. Magda zastanawiałaby się nad tym jeszcze dłużej, stojąc w progu jadalni, ale przyjaciółka ją spostrzegła i zaczęła machać, wskazując na zajęty przez siebie stolik. Magda ochoczo zatrzepotała dokładnie wytuszowanymi rzęsami i z nową energią ruszyła w stronę wskazanego miejsca. Położyła telefon na drewnianym blacie i podeszła do baru z sałatkami. Ona nie musiała zmieniać przyzwyczajeń żywieniowych. Nie pozwalała sobie na żadne odstępstwa od diety nawet w wakacje. Solidna porcja witamin piętrzyła się na jej talerzu. Ze znawstwem popatrzyła na różnego rodzaju dodatki. Kilka kropli octu winnego i niewielka porcja oliwy z oliwek to wszystko, na co sobie pozwalała przed obiadem.
Kiedy podeszła do stolika, Marcelina widelcem rozgrzebywała warzywa.
– Jakieś bez smaku – poskarżyła się, widząc przyjaciółkę. – W Polsce są lepsze.
– Kwestia przyzwyczajenia – oświadczyła Magda, powoli mieszając zawartość na swoim talerzu – albo przyprawienia. Chcesz spróbować moich? – Nie czekając na odpowiedź, podsunęła jej talerzyk. Przez chwilę patrzyła na śmietnik, który Marcelina zdążyła urządzić na swoim talerzu, chwyciła go i podeszła do baru. Tam spróbowała reanimować danie, sowicie okraszając je przyprawami oraz octem winnym. Wprawnym ruchem wymieszała zawartość. Nie musiała próbować. Firmę cateringową miała już od kilku lat. Właścicielka musi znać się na wszystkim. Na gotowaniu też. A może przede wszystkim na gotowaniu? Po kilku sezonach rewolucji Magdy Gessler była więcej niż pewna, że inwestycja w niejeden kurs kulinarny to strzał w dziesiątkę. Teraz odcinała kupony i nie dawała się wystrychnąć na dudka zarozumiałym szefom kuchni, którzy myśleli, że mają do czynienia z laikiem.
– Spróbuj. – Podsunęła talerz przyjaciółce.
– Miałaś rację – stwierdziła, choć nawet nie spojrzała na sałatkę. Wyraz twarzy Marceliny nie pozostawiał wątpliwości, co czuje. Jej usta nieznacznie drżały, a oczy nerwowo przesuwały się po blacie stolika, jakby w poszukiwaniu zakamuflowanych informacji. – Widzisz tę babę siedzącą tuż przy filarze? – szepnęła, ale zanim Magda zdążyła się obejrzeć, syknęła: – Nie patrz!
– O co chodzi? – Magda usiłowała nadać pytaniu lekki ton. – Czy ona coś ci zrobiła?
Marcelina nerwowo przełknęła ślinę, po czym wzięła do ręki widelec i uderzając nim o stół, oświadczyła:
– Niech jeszcze raz spojrzy w taki sposób na Czarka, to nie ręczę za siebie.
Źrenice Magdy maksymalnie się rozszerzyły, pozostając na granicy, za którą był już tylko wytrzeszcz. Odruchowo spojrzała na swoje ramiona. Rano włożyła krótki top i spódniczkę eksponującą zgrabne nogi. Teraz miała gęsią skórę. Chłód, jaki bił z oczu siedzącej na wprost niej kobiety, był niemal bolesny. Obydwie zastygły, wzajemnie taksując się wzrokiem. Zaskoczenie? Niedowierzanie? Złość?
– Widziałam, jak się w niego wpatrywała, gdy zjeżdżaliśmy windą na kolację, ale myślałam, że przesadzam – wyznała Marcelina, nie spuszczając wzroku. – Później wyłowiłam jej obleśne spojrzenia w jego kierunku. Obrzydliwość – zniżyła głos niemal do szeptu. – Startować do żonatego faceta? I to pod okiem żony? Cios poniżej pasa! Nie daruję tej zdzirze!
– Na niektóre kobiety obrączka działa jak magnes – stwierdziła Magda i uświadomiła sobie, że właśnie dolała oliwy do ognia, dlatego natychmiast dodała żartobliwym tonem: – Może wcale nie jest tak źle? Chyba odrobinę przesadzasz.
– Ja przesadzam? – Przyjaciółka się zaperzyła. – Nie jestem ślepa, więc widzę, jak babsko mizdrzy się do mojego męża.
– Być może dopatrujesz się czegoś, czego w ogóle nie ma. – Magda usiłowała rozładować ciężką atmosferę. – Jeszcze niedawno twierdziłaś, że jesteś pewna Czarka.
– A czy ja coś mówię o Czarku? – spytała całkiem głośno, czym wywołała zainteresowanie kilku wczasowiczów przechodzących obok ich stolika. – Co on ma z tym wspólnego?
Magda przekrzywiła głowę, bo zdawało jej się, że z tej perspektywy będzie jej łatwiej zrozumieć sens usłyszanych słów. Nie pomogło. Spróbowała odchylić głowę w drugą stronę. Znowu nic rozsądnego nie przyszło jej na myśl.
– Że niby o kim mówisz, bo jakoś nie mogę skumać? – spytała, nie kryjąc zaćmienia umysłu.
Marcelina z niedowierzaniem pokręciła głową, jakby mówiła o oczywistej oczywistości, i z przekąsem odparła:
– Czarek jest w porządku! – zapewniła ochoczo. – To ta baba się na niego uparła.
Magda przygryzła dolną wargę. Milczała. Bezwiednie przeniosła wzrok na siedzącą po drugiej stronie sali dziewczynę, żywo zainteresowaną wchodzącymi do restauracji osobami. Każdą z nich dokładnie lustrowała, wcale się z tym nie kryjąc. Rzeczywiście wyglądała jak harpia wypuszczona na łowy. Jej zbyt kusa spódniczka odsłaniała uda. Złocista skóra ramion prześwitywała spod szydełkowej śnieżnobiałej bluzki. Długie włosy zebrane w kok na czubku głowy dodawały jej powabu.
Magda zastanawiała się, czy można ślepcowi otworzyć oczy.
– Nie przejmuj się nią – odezwała się, znowu patrząc na zatroskaną twarz Marceliny. –W końcu ufasz Czarkowi.
Tyle że ona nie musiała mu wierzyć. Właściwie gdyby to o nią chodziło, nigdy nie zgodziłaby się na to, by jej facet przebywał poza domem kilka miesięcy w roku, włócząc się po świecie, na dobrą sprawę nie wiadomo z kim. Zaufanie? Tak, ale zawsze ograniczone. Za dobrze znała ludzi. Naiwność to koniec związku.
Magda jeszcze mocniej zacisnęła uda. Bezwiednie zagryzła wargi. Czuła, że zbliża się moment, gdy przestanie nad sobą panować. Złapała kilka głębszych wdechów, ale na nic się zdały. Pęcherz pulsował i nie miał zamiaru zrezygnować z prawa do swobody.
Na moment zdusiła przyziemną żądzę i wróciła do odgłosów rozmowy. Nie mogła się ujawnić. Oddychała prawie bezgłośnie, koncentrując się na słowach wypowiadanych w kabinie obok. I pomyśleć, że to ona przez dwadzieścia lat skakała z kwiatka na kwiatek, a teraz jest uziemiona. Zazdrość? Nigdy! Zwłaszcza jeśli chodzi o Marcelinę. Ich gust był zupełnie inny. Zresztą Marcelina szybko założyła rodzinę, a Magda uciekała od poważnych związków. Wolała niezobowiązujące randki i szalone wypady za miasto. Nie