Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 18
– Siedem – oświadczył ze śmiertelną powagą dyrektor.
– Siedem, dokładnie… – potwierdził Tabak, po czym cierpko zauważył: – Podczas gdy w przedstawionym mi już wypełnionym dokumencie widnieje dość niepokojąca liczba. – Zerknął na leżący na biurku beżowy blankiet papieru z licznymi tabelkami oraz umieszczonymi w nich cyframi. Następnie przeniósł ostre spojrzenie na Ceglastego i marszcząc brwi, jakby z niedowierzaniem zapytał: – Dwadzieścia dwa zgony w przeciągu miesiąca…? – W odpowiedzi dyrektor ponownie przetarł dłonią czoło, na które wystąpiły kolejne kropelki potu. – Z kolei nadinspektor uśmiechnął się do niego sprytnie i z należnym jego funkcji majestatem dostojnie oświadczył: – W naszej trosce o dobro republiki postaramy się wspólnymi siłami, aby tutejszy zarządca się nie skompromitował i nie został w trybie natychmiastowym zwolniony z posady. W końcu skoro nasze szacowne władze powierzyły tak wysokie stanowisko niejakiemu Brązowi Ceglastemu, to musiały mieć ku temu stosowne przesłanki, nieprawdaż? Zatem przyjrzyjmy się sporządzonej dokumentacji raz jeszcze. Wszak tym razem wnikliwym okiem… – Tabak popatrzył na arkusz papieru na biurku. – W ciągu miesiąca zmarło siedmiu złocistych niewolników? – zainteresował się.
– Dokładnie tylu – odparł wyjątkowo sztywno dyrektor. Na co nadinspektor popatrzył na niego, udając dojmujące zdziwienie i w tym samym tonie rzekł:
– Pofatygowałem się przecież zajrzeć do kopalni. Ale na piach i kamienie, nie widziałem tam żadnych ludzi o żółtym umaszczeniu skóry.
– Prawdopodobnie ich jasną cerę pokrył ciemny pył – zauważył odkrywczo dyrektor.
– Nie zrozumieliśmy się. – Tabak wyciągnął się na fotelu i splótł dłonie na potylicy. – Nie wiedziałem w kopalni złocistych niewolników, ponieważ zwyczajnie nigdy ich tam nie było. Albowiem nie istnieją podstawy prawne, aby w postaci więźniów sięgać do republiki osoby o wspomnianym kolorze skóry. A skoro zgodnie z prawem złotych przedstawicieli nie ma i nigdy nie było w naszych kopalniach, to nie mogli też w nich umierać. Czy wyraziłem się dość precyzyjnie?
– Ale…
– Nie widziałem ich! – Tabak uderzył gwałtownie pięścią w blat stołu. – W ogóle w życiu nie widziałem żadnych żółtków. Więc dla mnie, tak czy inaczej, nie istnieją, nie ma ich.
– Oczywiście… nie ma – zgodził się w końcu Ceglasty.
– Właśnie… Zatem te zgony możemy potraktować, jako błąd w druku, czyli wy… kreślamy. – Nadinspektor użył do wspomnianej czynności brunatnego długopisu, po czym łypiąc oczyma na dyrektora, mruknął: – Pięć czarnych trupów…? – Zamyślił się dłużej i obecnie już nie zwracając uwagi na urzędnika, prawił dalej: – Istoty z Czeluści są ponoć zawieszone pomiędzy istnieniem, a nieistnieniem. Więc ich życie i śmierć są, że tak się wyrażę, dość problematyczne w ostatecznym zdefiniowaniu. I te ich powracanie z namiastką istnienia pod postacią zombie… W związku z tym, nie wnikając w te filozoficzne zagadnienia, dla klarowności wy… kreślamy. Następnie mamy cztery srebrzyste zgony. Lecz tutaj pojawia się kwestia tej natury, że ludzie z dalekiej północy, to według wiodących badań antropologicznych tak naprawdę nie do końca ludzie. Są bowiem dzicy i bardziej, jak zwierzęta. Do tego podobno śmierdzą owczym serem, szczególnie ichnie samice. Przez to ich zgony przeniesiemy do tabelki związanej ze… zdechłymi zwierzętami. O proszę, w ciągu miesiąca padły trzy konie, jeden osioł oraz czterech srebrzystych osobników, dwunożnych ogierów. – Po dokonanej korekcie Tabak dłużej przyglądał się dokumentowi na biurku. Aż robiąc wielkie oczy, popatrzył na dyrektora wręcz z podziwem i jak natchniony podsumował: – Ależ… ja jestem doprawdy pełen uznania, panie dyrektorze Ceglasty. Toż zmieścił się pan z limitem utraconych bezpowrotnie niewolników i to bez żadnego problemu! To wspaniale prowadzona kopalnia oraz jej zarząd, który zasługuje na specjalne wyróżnienie. Będę musiał wspomnieć o tym w raporcie. – Nadinspektor chwycił w dłoń pieczątkę, choć wstrzymał się z postawieniem stempla.
– Brunatna Moc – nadął się z kolei z dumy Ceglasty. Pokazał przez okno widoczne wejście do szybu kopalnianego i ozdobił swa nalaną twarz niewinnym uśmiechem, zupełnie jak u dziecka. Niemal otarł z oczu zły wzruszenia, po czym energicznie podszedł do biurka, gdzie mocno uściskał dłoń nadinspektora, w której ten trzymał dogasającego papierosa. – Dziękuję, serdecznie dziękuję za tak konstruktywne zwizytowanie naszej placówki oraz zrewidowanie bieżącej dokumentacji! – wybuchnął niekłamanym entuzjazmem. – Czy możemy się jakoś odwdzięczyć? – wyraził szczerą chęć pomocy.
– Cóż… – Tabak zerknął na dokument na biurku i ze sprytem w głosie rzekł: – Zgodnie z odgórnymi instrukcjami muszę wizytować ten obiekt przez trzy dni. A jak widzę, zostało nam jeszcze do skorygowania parę podpunktów, jak te dotyczące wyżywienia niewolników, czy szerzenia się wśród nich chorób. Ale jestem przekonany, iż tak, jak do tej pory, razem sfinalizujemy wręcz wzorcowy raport wychwalający tę placówkę i stawiający ją, jako przykład dla innych stanowisk pracy. W międzyczasie zaś poprosiłbym o… popielniczkę.
– Oczywiście, już służę! – Dyrektor zamaszyście zasalutował, zupełnie niczym oddany żołnierz swemu generałowi.
– Oprócz popielniczki przydałyby się też trzy wagony węgla, które z należną dyskrecją dostarczone zostaną we wskazane przeze mnie miejsce… – dodał niby mimochodem Tabak. Na co Ceglasty naraz oklapł i już ze zdecydowanie mniejszym zapałem powiedział:
– Tak, oczywiście, przygotuję nieoznakowane transporty poza limitem…
– No właśnie. Cieszy mnie, że się tak dobrze rozumiemy. – Młody de Bruton zapalił kolejnego papierosa i rozkoszując się brunatnym dymem, ponownie zasłonił Hebanowym Dziennikiem.
VI. SREBRNA, EKRU, KASZTAN I RUDA
Wraz z kontyngentem dwudziestu jeden gryfów, który odsłużył już swoje na skraju Wielkiej Puszczy, Srebrna zgodnie z życzeniem wielkiej księżnej powróciła do pałacu. Nie zwlekając, udała się w towarzystwie jednego z oczekujących ją gwardzistów prosto na audiencję z władczynią, które to spotkanie, jak jej zapowiedziano, miało się odbyć w ptaszarni.
Strzelistymi korytarzami przeznaczonymi niegdyś dla samych gigantów wojowniczka szła bez strachu w swym sercu. Te wydawało się jej obecnie w niej twardsze oraz ciemniejsze niż kiedykolwiek przedtem, wręcz zespolone przez mróz i lód w antracytowy kamień. Albowiem w duszy srebrzystej dziewczyny jakby przelana została czara goryczy. Zbyt wiele śmierci najbliższych, za wiele knowań, kłamstw, zdrad czy upokorzeń. To wszystko sprawiło, że je umysł stał się pusty i zimny. Wyparowały z niej emocje, a serce wybijało równy niczym wojenny rytm. Było jak bitewny werbel, który nakazywał jeszcze mocniej ściskać rękojeść miecza za pasem, a w stosownej chwili wyciągnąć ostrze w obecności władczyni, by definitywnie zakończyć jej nikczemny żywot. Albowiem ostatecznie postanowiła, że Alabaster musi zginąć.
Stwierdziła, że w ten sposób przynajmniej zwiększy szansę na dłuższe istnienie pozostałym siostrom krwi i sprawi, że tą jedyną nie pozostanie zapewne najpodlejsza z nich. Choć ciężko jej było w duchu sprzyjać choćby wytypowanej przez Ekru na brązową siostrę krwi Kasztan. Ta bowiem wydawała się ułomna na ciele i umyśle, budząc szczerą litość, to oburzenie swym zmiennym zachowaniem. Wszak pozostawały