Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 21
Wkrótce objawiło się ono pod postacią skrzydlatych cieni, a wystrzelona strzała wbiła się w zamarzniętą pokrywę lodową tuż koło srebrzystej twarzy. Wówczas wojowniczka zrozumiała, że doskonali alabastrowi łucznicy od początku prowadzonego ostrzału świadomie jej nie uśmiercali, ponieważ chcieli wziąć ją żywcem. Nie mając wyboru, dała za wygraną. Wycieńczona przewróciła się na bok i ciężko sapiąc, czekała na to, co nieuniknione, czyli alabastrowe łańcuchy.
Niebawem znalazła się w cieniu łuczników, którzy stanęli nad nią z siatką w dłoniach. Srebrzysta dziewczyna popatrzyła po nich półprzytomnym wzrokiem, ogniskując spojrzenie na ich nieczułych obliczach. Te jednak naraz wykrzywił grymas bólu, kiedy jeźdźcy gryfów, jeden po drugim, otrzymali w gardła po białej strzale. Padli konający na śnieg. A już zaraz przy Srebrnej przykucnął znany jej młodzieniec, towarzysz Ekru imieniem Perlis, który wcześniej musiał podążyć za nią na gryfie.
– Alabaster? – zapytał lodowato.
– Przeżyła… – jęknęła dziewczyna. Wywołało to pełen wzgardy wyraz na twarzy Perlisa. I już zamierzał odejść, ale Srebrna złapała go kurczowo za rękę i poprosiła: – Zabierz mnie stąd…
On popatrzył na nią, zupełnie jak na srebrzyste zwłoki naszpikowane strzałami i beznamiętnie oświadczył:
– Odniosłaś zbyt wiele ran, tracisz za dużo krwi. Nie przeżyjesz podróży na gryfie. A przede wszystkim… zawiodłaś. – Wyszarpnął rękę z wątłego uścisku.
– Czekaj, poczekaj… – Dziewczyna nie dawała za wygraną. – Dam radę się zregenerować za pomocą nadzmysłu. Zaś Alabaster… – ucięła zdanie, ponieważ nagle zabrakło jej sił, ale zaraz szepnęła: – Mamy jeszcze tyle do zrobienia, tyle do zrobienia… – Odczuła, że ostatnią treść wypowiedziała nie ona sama, a padła z jej ust za sprawą wołających, jakby z jej krwi, Złotej oraz Zieleni. – Błagam… – dodała pokornie.
– Teraz błagasz? W porcie nie byłaś taka potulna – syknął Perlis.
– Ale teraz jestem… Odwdzięczę się.
W reakcji na te prośby, których źródłem cały czas była esencja zmarłych sióstr krwi, bo duma Srebrnej nie pozwoliłaby jej tak prosić, Perlis wreszcie się przemógł i rzekł:
– Dobrze, zabiorę cię na gryfa. Ale, jeżeli podczas ucieczki łowcy nas wytropią, to sama zeskoczysz w przestrzeń. Nie będziesz mnie spowalniać.
– Niech tak będzie… – jęknęła srebrzysta dziewczyna. A już za chwilę odlatywała na wielkim ptaku w kierunku południa. Zaś czyniła to nie tylko mocno poraniona na ciele, ale i czując dotkliwe upokorzenie. W końcu nic nie wskórała w pałacu, przez co Alabaster wyszła z zamachu cało. Na domiar złego Srebrna sama ledwo żyła. Ażeby to życie zachować, za sprawą Złotej oraz Zieleni musiała się płaszczyć przed Perlisem. Jednak mimo wszystko, jakby na to nie patrzeć, został on jej wybawcą. Natomiast ona, na grzbiecie lecącego gryfa, bezwiednie wtuliła się w młodzieńcze plecy, znajdując w nich oparcie, zupełnie jak niegdyś w osobie Złotego.
Ekru siedziała na zielonej trawie w kojącym cieniu majestatycznego posągu wiły. Akurat zamierzyła się dłonią, aby rozgnieść łaskoczącego ją w drugą rękę seledynowego motyla, ale ostatecznie zdmuchnęła go z siebie i pozwoliła mu spokojnie odlecieć. Następnie spojrzała w jasne z lekka pistacjowe niebo, wyglądając tam gryfa. Wszak uczyniła to daremnie, bo Perlis z ukradzionym ptakiem nie powracał kolejny już dzień. Ona zaś zobowiązała się na niego czekać w tym charakterystycznym miejscu, które wcześniej odnaleźli wspólnie, spoglądając na wielki las właśnie z lotu ptaka.
Zresztą Ekru zaprosiła tu także uwolnionych więźniów o brązowej skórze. Ci oświadczyli, że posiadają koneksje u samego władcy Wielkiej Puszczy, niejakiego Malachitowego Króla i sami się o siebie zatroszczą. Ale jednocześnie przyjęli zaproszenie, zapowiadając, że zanim udadzą się do leśnego monarchy, chętnie poznają rezultat wyprawy Srebrnej oraz Perlisa.
W ten sposób pierwsze lody z przedstawicielami republiki zostały wreszcie przełamane. Choć Eku, obserwująca bacznie przede wszystkim kasztanową dziewczynę, zachodziła w głowę, jak tak słaba i ułomna istota mogła być legendarną siostrą krwi. W końcu znana jej Alabaster była absolutnie wyjątkowa. Także Srebrna budziła respekt i robiła odpowiednie wrażenie silnej wojowniczki, mimo że młodej wiekiem. Ale ta Kasztan, która momentami kazała zwracać się do siebie imieniem Ruda i gadała sama ze sobą? Alabastrowa kobieta musiała przyznać, że postać tej akurat siostry krwi stanowiła jedno wielkie rozczarowanie oraz jawną kpinę z wielkiej legendy. I to pod każdym względem, począwszy od niezborności ruchów tej istoty, przez jej labilność emocjonalną na niewyparzonym języku skończywszy.
Jednakże w miarę przebywania razem z nią na polanie, Ekru z pewnym zaintrygowaniem zauważyła, że w postępowaniu przedstawicielki republiki zachodziły zdecydowane i to całkiem pozytywne zmiany. Przyglądała się więc tej nagłej przemianie, ciekawa, co też z niej ostatecznie wyniknie. Zaś czyniła to, z równą uwagą gładząc swe łono, którego wnętrze fascynowało ją jeszcze bardziej.
– Chodzimy już całkiem równo, a nawet potrafimy wspólnie podskakiwać – zauważyła z zadowoleniem Kasztan i na moment oderwała stopy od trawiastego podłoża. Na co Ruda się żachnęła:
– Ha! To jeszcze nic, popatrz tylko na to! – Przy współudziale Kasztan wykonała salto w miejscu i nadęta z dumy oświadczyła: – Współpracując ze sobą, jesteśmy silniejsze, sprytniejsze, a nawet… ładniejsze! W każdym razie ja na pewno. – Z przekonaniem przejrzała się w połyskującej lufie pistoletu, który właśnie wyciągnęła zza pasa. Lewą ręką poprawiła brązowy kucyk po tej samej stronie, a wskazując na prawą kitkę, kąśliwie zauważyła: – Ty jednak powinnaś się ostrzyc. No strasznie się zapuściłaś.
– Wcale nie – odburknęła Kasztan. Wyjęła do kompletu drugi pistolet, po czym wyzywająco rzuciła do Rudej: – Gotowa?
– Pewnie! – odparła chełpliwie i dwie postacie w jednym ciele, koordynując ruchy, razem plunęły w górę zieloną pestką seledynowej śliwki. Ta została podbita pierwszym wystrzałem autorstwa Kasztan. A kiedy prawą ręką i za pomocą ust ponownie nabijała ona broń, Ruda sama strzeliła. W efekcie pestka poszybowała jeszcze wyżej, a zanim jej resztki opadły na trawę, doczekały się jeszcze dwóch celnych i naprzemiennych trafień. Temu całkiem imponującemu pokazowi ochoczo przyglądali się mahoniowo bliźniacy, krzycząc:
– Obiekt… trafiony!
– Trafiony!
– Trafiony!
– I… strącony!
– Rewelacja!
Także siedząca nieco dalej Ekru się uśmiechnęła i przyklasnęła z uznaniem w dłonie. Zaś robot Ugier ustawił swoje mackowate ramiona w poziomie i poruszając nimi, jakby w takt rytmicznej muzyki, wydukał:
– Strzelec