Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 23

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

swej powinności, wchodząc w konszachty ze złem. Jesteś więc jedną z ostatnich nadziei dla świata i pragnę, abyś była tego świadoma. Również twej niezwykłej więzi z innymi siostrami, których zostałaś powierniczką poprzez związek krwi. Dlatego chciałam ci pokazać właśnie to: – Ekru przystanęła przy patynowym kamieniu, na którym widniał zielony znak przedstawiający strzałkę skierowaną do góry oraz wyraźnie odznaczał się szmaragdowy napis.

      – Nie umiem czytać – powiedziała pustym głosem Srebrna. Na co Ekru się uśmiechnęła dobrotliwie.

      – To w starożytnym języku astrix – zaznaczyła i sama przeczytała sentencję: – „Zielona siostra się poświęci, aby Srebrna mogła triumf święcić”.

      W odpowiedzi srebrzysta dziewczyna popatrzyła na skrzepy swej krwi na ubraniu, szare z zielonymi plamkami, i smutno rzekła:

      – Zieleń się nie poświęciła. Ona została przeze mnie zamordowana z zimną krwią.

      – Być może na tym właśnie polegało jej poświęcenie – zauważyła filozoficznie Ekru i spróbowała wyjaśnić: – Zważ, że swoim czynem na molo Zieleń uratowała przed tobą Kasztan. I nie da się wykluczyć, że był to właśnie element układanki niezbędny do tego, abyś święciła w przyszłości wspomniany triumf dla dobra wszystkich innych istot.

      – Tego nie wiemy – oznajmiła dziewczyna.

      – To prawda, nie wiemy – przyznała kobieta. – Ale takie prorocze napisy, jak ten, na tym kamieniu, sugerują, że Zieleń swoją śmiercią scedowała na ciebie własną powinność oraz siłę, abyś skutecznie zrobiła z nich właściwy pożytek.

      – „Złota siostra wejdzie w mrok, by rozświetlić Srebrnej krok” – szepnęła w zadumie wojowniczka.

      – A cóż to za słowa? – zainteresowała się Ekru. Ale przedstawicielka północy, zamiast odpowiedzieć, uczyniła tylko gest dłonią oznaczający, że pragnie zostać sama. Zgodnie z jej życzeniem alabastrowa kobieta się oddaliła. Lecz srebrzysta dziewczyna wcale nie poczuła, iż rzeczywiście znalazła się w samotności. Ponieważ w tym miejscu wyjątkowo silnie czuła obecność Zieleni.

      Stała tak dłuższy czas, przyglądając się kamieniowi z sentencją, to posągowi wiły, który teraz sprawiał wrażenie całkiem martwego. Ale bynajmniej nie spoczywająca w jego dłoniach istota. Bo choć jej ciało umarło, to duch wciąż wydawał się przebywać wśród żywych i to właśnie za sprawą Srebrnej.

      Aż w pewnym momencie z lasu wyłoniła się zielona sarenka. Podeszła ufnie do srebrzystej dziewczyny, spojrzała jej w oczy, po czym dała się czule pogłaskać. Zaś w tym konkretnym czasie, przeczesując krótką sierść na grzbiecie zwierzęcia, dziewczyna nie czuła się sobą, nie czuła Srebrną i chyba też nie była za takową brana. Oto w tej wyjątkowej chwili była jakby na wskroś swoją siostrą – Zielenią – i całkiem z nią pogodzona. Dzięki temu po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze oraz beztrosko się uśmiechnęła, kierując ów uśmiech do własnej osoby.

      VII. KASZTAN I RUDA

      Ruda w towarzystwie nierozłącznej z nią obecnie Kasztan, nie inaczej, oraz idącego w pewnej odległości robota Ugiera, przedzierała się przez leśną gęstwinę. Zaś żmudna droga wiodła do drewnianego pałacu na audiencję u Malachitowego Króla.

      Z kolei Umbra, Perlis, Ekru i Srebrna zostali na polanie przy wielkim posągu wiły, który miał zarazem stanowić grób Zieleni – tak w każdym razie twierdziła Rybia Twarz. Jednakże Ruda wcale nie była co do tego taka przekonana i podejrzewała, że srebrzysta dziewczyna zwyczajnie wyrzuciła truchło wiły gdzieś w lesie, a wszystkim pozostałym wciskała szary kit. Trudno jej było bowiem dać wiarę w szczerość intencji i dobrą wolę Srebrnej nawet w odniesieniu do pochówku Zieleni. W końcu sama widziała, jak z zimną krwią poderżnęła jej gardło. A zrobiła to z taką swobodą, zupełnie jakby kroiła zielone jabłko. Lecz przecież wiedziała, że swym czynem sprowadzała na inną istotę śmierć!

      Śmierć… – zadumała się nad tą kwestią nieco dłużej Ruda. Dopiero ostatnio z trudem, ale dotarło do niej, że w bitwie o port rzeczywiście zginęły żywe istoty. Do tej pory swą szpadę za pasem, czy sterczące tam pistolety, traktowała raczej, jak budzące respekt zabawki, a nie śmiercionośne narzędzia. I w zasadzie całą tę awanturę o port odbierała, jako ekscytującą zabawę. Ale zabijanie się nawzajem? Chociaż sama osobiście, poza ropniakami, nikogo nie uśmierciła, potrzebował dłuższego czasu, aby ten temat przetrawić.

      Podobnie początkowo nie łatwo jej było się oswoić z towarzystwem Kasztan w nowej roli, mianowicie jej nierozdzielnej i drugiej połówki. Aż do śmierci Zieleni nawet nie rozważała sytuacji, w której mogłyby jednocześnie egzystować w dzielonym przez siebie ciele. Lecz wtedy coś się zmieniło. A może była to po prostu konsekwencja infekcji krwią wiły na Płonącej Polanie, która to krew zieleniła się teraz w ranach przedstawicielki republiki? Prosta odpowiedź nie istniała. Wszak swoista symbioza i koegzystencja z Kasztan w praktyce okazywały się być niezwykle nęcące. Ponieważ co prawda trzeba było się dzielić częścią ciała, a nawet całą jego połową, ale za to samo ciało wyraźnie na tym zyskiwało. To znaczy, zyskiwało wtedy, gdy współpraca przebiegała zgodnie. Zaś w tym względzie Kasztan i Ruda czyniły imponujące postępy.

      Te z kolei mogły się okazać kluczowe w nadchodzącej wyprawie powietrzno-morskiej na daleki wschód, która, co to dużo mówić, zapowiadała się niezwykle ekscytująco. Na pewno zaś bardziej atrakcyjnie niż powrót do odrabiania lekcji w Beżewie pod surowym okiem matki. Przez co w mniemaniu Rudej ostatecznie mogła ona przełknąć nawet taką alabastrowo-szarą żabę, iż wyprawa odbędzie się z inicjatywy Ekru, a pod przewodnictwem Rybiej Twarzy. Jednak sama wciąż nosiła na głowie piracką czapkę, więc szczerze brała pod uwagę wszczęcie po drodze buntu, mając wparcie Kasztan, Umbry oraz Ugiera, a może również Perlisa. Lecz zanim zadba o odpowiedni transport i opuści na dłużej Wielką Puszczę, zdecydowała się jeszcze uporządkować własne sprawy w zielonym lesie. I dokładnie w tym celu przybyła właśnie na królewską audiencję.

*

      U wejścia do Drzewnego Pałacu Kasztan się zafrapowała. Albowiem ta majestatyczna budowla, okupiona życiem niezliczonych drzew, bez udziału w budowie mahoniowych bliźniaków, wyglądała, jakby miała się zaraz rozsypać w drzazgi. Dobudowane trzy piętra były krzywe i tak, jak jedno wystawało za bardzo w lewą stronę, tak drugie przechylało się w prawą. Zaś trzecie miało nierówny sufit. Do tego w wielu miejscach z wyższych kondygnacji budowli wystawały belki, a okna prezentowały się, jako nieforemne figury geometryczne. Całość mieniła się też niechlujną kolorystyką, gdzie większe partie pałacu porastał oliwkowy mech, ale dało się też zauważyć kępki szmaragdowej trawy, w szczególności na okiennych ramach. Ponadto w nierównościach ścian wiły sobie seledynowe gniazdka pistacjowe w swej barwie ptaki.

      Po takich oględzinach Kasztan niemal zdecydowała się zawrócić z progu pałacu, żywiąc obawę, że ten może zaraz na nią runąć. Jednak pomna tego, że obecnie dzieliła ciało z Rudą, postanowiła iść dalej. Ponieważ jej nagły zwrot prawą nogą, podczas gdy lewa kroczyłaby ciągle naprzód, niewątpliwie skończyłby się bolesnym upadkiem kasztanowego ciała. I kto wie, być może nawet na jego prawą stronę, co byłoby bolesne głównie dla Kasztan. Dlatego pomaszerowała dzielnie aż przed oblicze skwaszonego monarchy.

      Ten siedział jakby skurczony na drzewnym tronie, przypominając swą postawą drzewo z zapadłymi ku pniakowi gałęziami. Do tego zasiadał w obstawie

Скачать книгу