Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 27

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

jej pilnować porządku tu na miejscu. Czyli na szarej łące nad platynowym strumieniem w pobliżu siwych wzgórz, gdzie na dłużej rozbił swój obóz szacowny klan Srebrzystej Światłości.

      Zgodnie z takimi postanowieniami na wyprawę do wioski książę zabrał ze sobą tuzin starszych mężczyzn. Choć z tych starszych wybrał najmłodszych, by jakoś się prezentowali. Młodzikowie bowiem mieli jeszcze kozie mleko pod nosem i jako zbrojna obstawa wyglądaliby kuriozalnie. Za to klanowi weterani w brudnych futrach, odpowiednio zarośnięci i z bliznami na twarzach, może poza Popielem nie imponowali tężyzną fizyczną, lecz wyglądem budzili stosowny respekt.

      Tak oto na czele konnej grupy po kilkutygodniowej absencji w królestwie Złoty ponownie przekroczył jego granicę, tyle że w przeciwną stronę i już nie, jako książę, a przywódca klanowy – Złotoniezły. Szare trawy i popielate kwiaty systematycznie ustępowały kanarkowej oraz złocistej roślinności. Pojawiły się pojedyncze drzewa złocące bogatym listowiem czy jasnożółte krzewy z jadalnymi owocami. Sama przestrzeń znacząco pojaśniała i Złoty mimowolnie ozdobił swą twarz promiennym uśmiechem, czując, że po długich oraz trudnych wojażach wracał wreszcie do domu. Wszak kolejne wyzwania już na niego czekały, zdawał sobie z tego sprawę.

      I nie inaczej, wkrótce jego srebrzysty oddział minął wyrośnięte łany złocących się w słońcu zbóż, po czym zawitał na plac granicznej wioski. Tutaj pośród drewnianych domostw pomalowanych na żółto ze słomianą strzechą wychynęła zza stodoły pokaźna grupa wieśniaków uzbrojonych w widły i cepy. Na widok mieszkańców złoty młodzieniec kazał wstrzymać swym ludziom płowe rumaki oraz zachować stosowną odległość. Do wiejskiej grupy udał się sam. Następnie zgodnie z najlepszymi manierami złocisto się przedstawił, jak i w bardziej srebrzystym stylu przekazał swe propozycje tudzież żądania:

      – Witajcie o zacni mieszkańcy pogranicza! Oto stajecie przed samym przywódcą klanu Srebrzystej Światłości, Złotoniezłym. Przybywamy, by ofiarować wam nasze usługi w zamian za stałe dostawy wiejskiego jadła. Albowiem jest nas niedaleko na północy całkiem pokaźna gromadka ponad trzystu osób, których lepiej nie lekceważyć i nie prowokować odmową!

      – Tyle szarych gęb do wykarmienia? A skąd one się tu niby wzięły? Niech wracają na szarą północ, gdzie ich miejsce! Za to ich złoty pan na koniu może zaznać u nas gościny – rzucił stojący na przedzie wiejskiej watahy krewki wieśniak. Inni wyrazili aprobatę dla jego słów, kiwając potakująco głowami. Wtedy ośmielony poparciem kamratów wieśniak poprawił na głowie słomkowy kapelusz, wymierzył w kierunku srebrzystych przybyszy widły i pretensjonalnie ciągnął dalej: – Kiedy nie tak dawno złoty król wyruszał z armią w mrok, aby szukać złocistej córki, nałożono na nas specjalny podatek wojenny. Gdy to wojska Czeluści oraz republiki najechały królestwo i zwyciężyły, nałożono na nas podatek pokojowy, aby naszymi zbiorami wykarmić okupantów. Za to dzisiaj z rana zjawił się tu emisariusz pana tych włości, Ozłona, po czym obciążył nas kolejną daniną, już nawet nie podając jej nazwy, ani przyczyny kolejnego trybutu, tylko każąc płacić. Natomiast w świetliste popołudnie oto przybywają do nas północne obdartusy na czele ze złotym żebrakiem i również chcą się utuczyć na naszej pracy. I my mamy na to dobrowolnie pozwolić?! – zakończył gniewnie, czyniąc kolisty ruch ręką. Wraz z tym gestem spoza innych domostw wychynęli następni uzbrojeni w widły i cepy wieśniacy, doprawdy wydający się zdeterminowani oraz gotowi na zbrojną konfrontację. Na takową książę Złoty nie zamierzał jednak absolutnie pozwolić. Dlatego zeskoczył z rumaka, aby się nie wywyższać i bardziej sprecyzował swą propozycję:

      – Więc co powiecie na to, abyśmy za żywność płacili wam szczerym złotem? Także monetami zapłacimy za to, abyśmy zajmowali północne ziemie należące do tej wioski. Są tam tylko łąki, więc nie będziecie stratni, dzierżawiąc nam te tereny.

      W odpowiedzi przemawiający uprzednio krewki wieśniak zmrużył złociste oczy, przetarł je mocno, jakby niedowidząc i nie dowierzając, zapytał:

      – A skąd ty, żeś się urwał, złote licho, bo gadasz, jakbyś należał ze swymi srebrzystymi starcami do zastępu komediantów. – Pokiwał z dezaprobatą głową i wyjaśnił: – Przecież ani ta wioska, ani ziemia, nie są nasze. To wszystko należy do barona Ozłona, to jego włości. Więc to z nim możesz zawierać wspomniane kupieckie transakcje, nie z nami.

      – Więc… uprawiacie komuś ziemię i jeszcze płacicie z tego tytułu podatki? – zdziwił się na dobre książę, który nigdy jakoś się nie interesował strukturą społeczną swego władztwa. Obecnie spotkał się ze strony wioskowego mężczyzny z lekceważącym machnięciem ręką, który to gest dawał Złotemu do zrozumienia, że przybył tu, jako żałosny ignorant czy głupiec, a zapewne spełniał kryteria obu tych postaci. – A nie chcielibyście być… wolni oraz pracować na swoim? – zagaił jeszcze, podejrzewając, że usłyszy tęskne westchnięcia.

      – Wcale – padła zaskakująca dla niego odpowiedź.

      – A czemuż to? – zaciekawił się. Na co całkiem już zrezygnowany wioskowy mężczyzna najwyraźniej ostatecznie stracił wiarę w zasadność dalszej dyskusji. Ponieważ wskazał na umorusanego złocistym piaskiem parobka w stroju, który kojarzył się Złotemu z żółtą piżamą. Ten zaś chłopak przejął rolę dyskutanta i piskliwie przemówił:

      – Po co nam wolność czy liczne dobra skoro nie zdołamy ich sami obronić?! Zyskując swobodę i złoto, bylibyśmy skazani na samotną walkę z takimi łachmaniarzami, jak wy! A tak Ozłon przyśle rycerzy i spuści wam srogi łomot!

      – Oraz… każe sobie za ten łomot jeszcze sowicie zapłacić. Nam… zapłacić – skwitował pod nosem, wypowiadający się uprzednio mężczyzna i wyjątkowo paskudnie wykrzywił twarz. Zaś tak bogato naznaczona niechęcią mimika sugerowała, że z żadnego rozwiązania nie był zbyt zadowolony, przeklinając swój chłopski los.

      Natomiast Złoty spośród zebranych wiadomości próbował sobie z trudem poukładać w głowie, jak wybrnąć z bieżącej sytuacji, by każda ze stron była względnie usatysfakcjonowana. Choć oczywiście nie miałby specjalnie nic przeciwko temu, aby jedyną stroną, która ucierpi, okazał się dybiący na jego życie zdrajca Ozłon. W wyniku owych przemyśleń tym razem złożył już bardzo konkretną ofertę:

      – Przyjmijmy zatem, że pod groźbą użycia siły zajmuję tę wioskę. Odtąd nie należy już do Ozłona, a do klanu Srebrzystej Światłości. W obliczu takich postanowień, jako lord tych włości, składam solenną przysięgę przed światłem słońca, że będę własnym życiem bronił tutejszych mieszkańców przed wszelkim złem. Ponadto zwalniam ich ze wszelakich podatków i jedynie nalegam, aby podzielili się żywnością ze swymi srebrzystymi przyjaciółmi. Za te dobra osobiście w niedługim czasie sam zapłacę. Czy taka oferta jest do zaakceptowania?

      – Udowodnij i to w tej chwili, że poza gładkimi słowami ze swej gładkiej buzi potrafisz jeszcze działać. A ja, starszy wioski, Marchewa z dziada pradziada, spróbuję ci wtedy zawierzyć. – Po raz pierwszy głos zabrał stojący nieco dalej i w cieniu chałupy, wspierający się na lasce złocisty starzec z ogorzałą twarzą. Jego autorytetowi nikt w wiosce nie śmiał się sprzeciwić.

      – A jaki to miałbym dać dowód mej dobrej woli czy zdolności działania? – zaciekawił się Złoty. Na co starzec spojrzał na południe, splunął bursztynową śliną w tamtym kierunku, po czym z pogardą rzekł:

      – Przed słońcem w zenicie wyruszyła stąd zbrojna kolumna krwiopijcy Ozłona z naszymi zapasami oraz złotem. Zabrali nawet niedojrzałe

Скачать книгу