Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 26
– Wyliczenia, właśnie – zgodziła się Mysia, co czyniła nader rzadko. – No czytaj! – Klepnęła uczonego młodzieńca w plecy. Ten zamiast papieru wyjął zza pazuchy brzozową korę i zaczął niepewnie dukać:
– Trzysta dwadzieścia… dwadzieścia osiem. Tyle nas jest. Dwieście osiem kobiet i sto trzydzieści mężczyzn…
– Chyba stu dwudziestu… mężczyzn. A rachunek się trochę… nie bilansuje – zwrócił uwagę Złoty, który obecnie dramatycznie spoważniał, widząc absolutną mizerię swej srebrzystej rady. Z kolei jej członkowie; Mysia oraz Gołąb, wbili spojrzenia w kawałek szarej kory i wskazując na wyryte tam węglem drzewnym grafitowe znaki, szeptem przystąpili do zażartej kłótni. Aż wreszcie chłopak kontynuował:
– Dziesięciu mężom się zmarło po drodze, ale ich żeśmy jeszcze nie pochowali. Stąd takie… różne liczby, bo nieboszczyków policzyliśmy z żywymi.
– A czemu nie został dokonany należny pochówek? – zapytał ostrożnie Złoty, już czując zwiastun kolejnych problemów.
– Nie ma smoków – wychrypiał ponuro Popiel. Zaś na niski dźwięk jego głosu, który przypominał ścieranie się chropowatych powierzchni, aż przeszły księcia ciarki. Zaraz się jednak pozbierał, jak na klanowego przywódcę przystało i zasugerował:
– Dokonajmy pochówku zgodnego ze złotą tradycją, spalmy ciała.
– Nie ma smoków! – Tym razem Popiel ryknął tak, że książę, zamiast wychodzić z następną inicjatywą, tylko pospiesznie skwitował:
– Oczywiście, nie ma smoków, jak najbardziej. I… co dalej? – Wbił błagalne spojrzenie złocistych oczu w srebrzystą Mysię. Ta odgarnęła sobie z policzka kosmyk włosów i beztrosko rzekła:
– To ty jesteś przywódcą. Zresztą sam chciałeś.
– No tak… – przyznał Złotoniezły i rozejrzał się po pogrążonej w szarówce południa okolicy, skąd inąd także szarej. Podumał dłużej, aż zachowawczo odsunął się nieco od Popiela, po czym rzucił w powietrze: – A może zamiast smoków posłużą nam równie dobrze… srebrzyste wilki?
Na szczęście tym razem posępny wojownik nie raczył się odezwać, co Złoty przyjął za dobrą monetę. Zaś Mysia rezolutnie powtórzyła:
– Ty jesteś przywódcą. – Następnie klepnęła w plecy Gołębia i łypnęła oczyma na ściskaną przez niego korę, aby czytał dalej.
– Zdolnych do walki starców; dwudziestu dwóch, młodzików; trzydziestu pięciu – recytował chłopak. – Chętnych do bitki starych bab pięćdziesiąt siedem.
– Ile?! – zdziwił się ostatnim wyliczeniem książę.
– Wszystkie, jakie są w obozie – wyszczerzyła się Mysia.
– Potrzebny prowiant – kontynuował Gołąb. – Trzy owce, osiem koszy chleba i dwa kosze warzyw dziennie.
W reakcji na to z kolei wyliczenie żywo zainteresowany sprawami aprowizacyjnymi Złoty zapytał:
– A co jedliśmy do tej pory? – W odpowiedzi Mysia uniosła nieco pośladek i bezczelnie oddała głośne gazy. – Czy… trochę się, aby nie zapomniałaś? – zwrócił jej uwagę na dobre skonsternowany książę.
– Pytałeś, co do tej pory jedliśmy – odburknęła Mysia.
– I jaki ma to związek z…? – Wymownie poruszył dłonią, wskazując na tyłek dziewczyny.
– Ano taki, że od dawna żremy już tylko szare powietrze! – Mysia wskazała na swe obecnie zapadnięte, a jeszcze nie tak dawno pucułowate policzki. A jakby na potwierdzenie jej słów, do kompletu nieśmiało wypuścił powietrze niewłaściwą stroną także Gołąb.
– Może… chociaż ty przeproś – powiedział do niego już całkiem oklapły Złoty. Ale w obronie chłopaka szybko stanęła Mysia:
– Wzdęło go, bo żarł jakieś szare trociny. Więc spierdział się z powodu podłego żarcia.
– Mimo wszystko mógłby przeprosić… – nie ustępował książę.
– Za co? Za podłe żarcie? – zdumiała się na dobre dziewczyna. W takich okolicznościach Złotoniezły postanowił nie drążyć już spraw etykiety w swej radzie, a zamiast tego odkrywczo stwierdził:
– Obecnie możemy jeść gniazdujące w pobliżu gołębie. To jest, patki – poprawił się szybko, spoglądając badawczo na srebrzystego chłopaka naprzeciw. – W okolicy widziałem też dziką kapustę. Co prawdę jej liście są niejadalne, ale szary… głąb. – Ponownie zmierzyła Gołębia ostrożnym spojrzeniem. – Głąb można już skonsumować… – zakończył z rezerwą.
– Jeść złote i szare ptaki, a do kompletu przegryzać srebrzystą oraz złocistą trawą. Żreć głąby i gołębie. Taki masz plan i po to nas tutaj przywiodłeś? To ma być ta ziemia obiecana? – rzuciła z wyrzutem Mysia. Wtedy przywódca klanowy wreszcie dumnie wypiął pierś, po czym z pewnością siebie oznajmił:
– Zaufaliście mi i was nie zawiodą, obiecuję. Choć, aby zapewnić wam dobrobyt, będę potrzebował jeszcze trochę czasu oraz waszej pomocy.
– Po to tu jesteśmy – zawyrokowała Mysia, a Popiel i Gołąb skinęli na zgodę głowami.
– Zatem… – Książę popatrzył po nich z pewną nadzieją, a następnie szerzej nakreślił swój zamysł. Oświadczył mianowicie, że nie zamierza ujawniać się w królestwie, jako książę Złoty, bo nie chce mieć nic wspólnego ze zdrajcami czyhającymi na jego życie czy mordercami swej siostry. I w zasadzie już nikomu w królestwie nie ufa. Jednakże zaznaczył, że jest to jego ojczyzna, więc pragnie o wpływy w niej zawalczyć i to nie bacząc na kodeks światła. Dlatego podjął decyzję, aby wyruszyć do najbliższych miast i dogadać się z tamtejszymi klubami bandytów. W konsekwencji na początek wspólnymi siłami złupić najbliższą posiadłość Ozłona. Ponadto będzie się ubiegał o wsparcie czcicieli światła, a także miejscowej ludności. Słowem, zapuka do każdych niearystokratycznych drzwi na północnym zachodzie królestwa, których otwarcie przed nim wzmocnić jego pozycję oraz przysporzy bogactwa. Dzięki takim zabiegom już niebawem wykarmi swój klan, a w okolicy wydzierżawi lub kupi ziemię dla srebrzystego ludu, by zapewnić mu godziwy byt.
Wywód Złotego spotkał się z wyniosłym milczeniem szacownego gremium srebrzystej rady, co książę przyjął za zgodę. Nim jednak wydał pierwsze polecenie związane z udaniem się do najbliższego miasteczka, zobaczył, jak Mysia niedyskretnie wyciąga sobie z nosa zaschniętego gluta, po czym ten znika w jej rozchylonych ustach.
Cóż powiedzieć. Złoty był dotąd świadkiem licznych okrucieństw rodem z bitewnych pól, a widok okaleczonych ciał, czy odrażający odór śmierci bynajmniej nie były mu obce i nie robiły już wielkiego wrażenia. Lecz nieokrzesane maniery srebrzystego ludu, a w szczególności pewnej jego pyskatej przedstawicielki, ciągle potrafiły wprawiać go w dojmujące zdziwienie. Przeto tym razem już się zbierał, aby