Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 5
Ku swojej zgubie w płomieniach zabawił nieco zbyt długo, ponieważ wyskoczył z nich dosłownie z płonącym siedzeniem. Kiedy zaś przy wtórze chichotów tłumu, zaczął się gorączkowo klepać po pośladkach, gasząc ogień, Popiel wreszcie energiczniej zaatakował. W odpowiedzi, unikając głowni siekiery, książę ruszył do panicznego odwrotu. A czynił to, nie zważając na spowite ogniem siedzenie, czym obecnie wzbudził już gromkie salwy śmiechu publiki. I to do tego stopnia mocne, że niektórzy z obserwatorów padli na ziemię i chwycili się ze śmiechu za boki. Jednakże widok był doprawdy jedyny w swoim rodzaju. Choć Złotemu, który walczył o życie, wcale nie było zabawnie, gdy poza kontynuowaniem ucieczki musiał też ugasić płomienie!
Wreszcie uczynił to skutecznie za sprawą dobrej duszy z kręgu imieniem Myszelda, która podrzuciła mu ubłoconą ścierkę. Książę czym prędzej obwiązał się tkaniną poniżej pasa i z niewysłowioną ulgą przyjął ugaszenie pożaru oraz kojącą wilgoć na poparzonym tyłku. Wszak pokrzepiony również tym, że wśród widowni miał najwidoczniej sprzyjające mu osoby, zwrócił się odważnie frontem do ścigającego go przeciwnika.
Ten, wyglądający w swych grubych futrach niczym uzbrojony niedźwiedź, od dłuższego czasu nie ustawał w ociężałej pogoni. Zaś Złoty w jasnożółtym ubraniu, ale dokładnie pokrytym zaschniętym błotem, w końcu przystąpił do kontrataku. Przeturlał się pod wymierzonym w niego ciosem siekierą, po czym zderzył z masywnymi nogami Popiela. I już chciał wziąć zamach nożem na dolne kończyny przed sobą, gdy raptem w jego plecy wczepiła się monstrualna graba i północny podniósł go wysoko. Następnie cisnął nim z impetem o zmrożony grunt.
W efekcie książę stracił oddech oraz na moment także widoczność od zderzenia głową z podłożem. A kiedy znów spojrzał do góry, nie zobaczył spodziewanego tam ostrza siekiery, mknącego prosto na jego twarz, ale Mysię. Ona ze złośliwym uśmiechem patrzyła na niego i tłumaczyła coś do ucha pochylonemu nad nią Popielowi. Wojownik pokiwał srebrzystej dziewczynie zdeformowaną głową i zamiast siekierą, poczęstował księcia kopniakiem. Lecz nie za mocnym, jedynie takim, aby Złoty przeturlał się przez ognisko, a nie stracił przytomności z powodu obrażeń.
Wtedy dotarło do niego, że Mysia zaplanowała dłuższe przedstawienie związane z jego udziałem, a właściwie to pastwieniem się nad nim. Osobiście jednak ciągle daleki był od myśli o porażce i sądził, że miał jeszcze parę asów w rękawie. Leżąc, na początek spróbował ścisnąć porządnie za rękojeść swego noża. Wszak wówczas się zorientował, że już go nie miał w dłoni, gubiąc gdzieś po drodze.
Rozejrzał się więc za złocistym ostrzem i nagle znów otrzymał kopniaka w bok, który tym razem odrzucił go aż do tworzących okrąg srebrzystych gapiów. Ci najwyraźniej wczuli się w prezentowany poziom pojedynku, bo sami bezpardonowo popychali księcia, by ten wracał do centrum bitewnego placu. On z kolei niestety nie widział możliwości kontynuacji walki bez swego oręża. Zaś w jego poszukiwaniu żwawo pobiegł na czworakach pomiędzy ogniskami.
Tym samym ponownie wzbudził wśród widowni pusty śmiech, a osobiście poczuł się, jak kiepski aktor teatralnego przedstawienia. Choć chyba raczej złoty błazen w czasie własnej egzekucji. Ale tylko do momentu, aż podczas swej rozpaczliwej gonitwy nie dostrzegł wreszcie połyskującego na ziemi ostrza. I już chciał je pochwycić wręcz z uczuciem, niczym ukochaną w ramiona, lecz nóż został przydepnięty ubłoconymi onucami Popiela. Złoty rozpaczliwie złapał za nogę wielkoluda, żałośnie próbując ją podnieść. Oczywiście nie zdołał. A spoglądając w górę, jakby prosząc o pomoc, doprosił się jedynie o cios pięścią w twarz. Choć i tym razem uderzenie zostało złagodzone, a mocarna jak kowadło łapa nie zgruchotała złotej czaszki, tylko rozcięła złociste usta, upuszczając z nosa jasną krew.
Następnie Popiel chwycił półprzytomnego księcia za ubranie na plecach i siłą postawił go do pionu, po czym nieco odepchnął od siebie. W odpowiedzi Złoty całą uwagę skoncentrował już nie na walce, a rozpaczliwej próbie zachowania równowagi. Od doznanych razów kręciło mu się bowiem w głowie, plątały nogi, a jego ruchy do złudzenia przypominały wyrafinowane dworskie tańce.
Tym samym dotychczasowy krąg roześmianych osób jeszcze bardziej się rozluźniał. A już zaraz w ogóle nie przypominał kręgu. Ponieważ coraz więcej obserwatorów tego widowiska ze śmiechu klęczała bądź tarzała się po ziemi. Aż ktoś z tłumu gapiów zaczął grać skoczną melodię na fujarce, a inna osoba podbiegła do Złotego, chwyciła go za ręce i udawała, że idzie z nim w tan.
Jednak wtedy Mysia, który chyba jako jedyna zachowywała jeszcze powagę i to śmiertelną, odepchnęła niedoszłego tancerza od księcia. Wbiła ostre spojrzenie w złocistego młodzieńca, a przenosząc wzrok na Popiela, przeciągnęła sobie kant dłoni pod srebrzystym podbródkiem.
Ten wymowny gest zrozumieli wszyscy. Zanosiło się więc na koniec walki z elementami komediowego przedstawienia, przez co większość obserwatorów pojedynku spoważniała i słychać było już tylko rwane śmiechy. Z kolei Popiel zważył w dłoniach siekierę i ruszył z nią dziarsko na Złotego. On zdawał się nie do końca rozumieć, co się wokół niego działo i sam szedł bezbronny na przeciwnika, czyniąc to jakby zdezorientowany z wyciągniętymi przed siebie rękoma.
Gdy nagle w jego otwartych dłoniach zamajaczyła jasność, po czym wystrzeliły z nich dwa intensywne snopy światła skierowane wprost w oczy biorącego zamach wojownika. Raptem oślepiony Popiel nie wykonał ciosu, tylko puścił siekierę, złapał się za twarz i z boleścią padł na kolana. Mamrotał coś gardłowo oraz silnie przecierał oczy. W tym czasie Złoty odszukał na szarym piasku nóż. Uniósł go w obecnie martwej ciszy i przystawił pod porośnięte srebrzystą szczeciną gardło oślepionego przeciwnika.
– Popielu… – dało się słyszeć żałobny pisk Mysi, a książę wykonał obszerne cięcie ostrzem. Pozłacany oręż zagłębił się jednak nie w ciele posępnego wojownika, a przeszył jedynie mroźne powietrze. Potem Złoty odrzucił nóż, zebrał się w sobie i po trudnej potyczce zmęczonym głosem wydyszał:
– Koniec walki… W swoim kraju prawie zostałem królem, ale jeżeli nie chcecie mnie na swego przywódcę, nie będę o to zabiegał. Ponieważ nie będę was zabijał po to, aby udowodnić… że pragnę waszego dobra.
– Ależ chcemy! Chcemy, żebyś został naszym przywódcą! Przywódcą Srebrzystej Światłości! – Te entuzjastyczne słowa padły z ust karczmarza, który wraz z żoną Myszeldą opuścił tawernę Mysia Norka i również uciekł na zachód. Teraz stanął on z małżonką u boku Złotego, a następnie przemówił do wszystkich: – Ten oto młodzieniec dowiódł już, że zimny honor nie jest mu obcy! Byłem niegdyś świadkiem tego, jak w pojedynkę bronił pewnej srebrzystej biedaczki katowanej przez klanowych zbirów ze wschodu. Później powrócił do nas na północ ze złotymi rycerzami, by nas wesprzeć. Obecnie, tu i teraz, walczył w pojedynku i wygrał. Ale nie szukał pomsty, posłuchu czy próżnej chwały w uśmierceniu starego wojownika. W tym względzie przypomina samego wielkiego Marrenga! I kto, jak nie złocisty