Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 8

Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Po wielce relaksującej kąpieli księżna postanowiła ponownie przywdziać ciemnożółtą suknię. Jednak zrezygnowała z przesłony na twarz i poleciła służkom ozdobić swe ciało delikatną biżuterią z bursztynów. W takiej prezencji została wyniesiona z pałacu zakrytą dachem i zasłonami lektyką. Potem pojechała karocą do pobliskiego pałacyku, gdzie w stolicy rezydował palatyn Oranż.

      Choć nie była zapowiedziana i dopiero na miejscu się dowiedziała, że poszukiwany przez nią mężczyzna przebywał w domu, to zgodnie ze swymi przypuszczeniami poproszono ją do środka. We wnętrzu wystawnego domostwa o dwóch kondygnacjach księżna kroczyła w towarzystwie lokaja. Poprowadzona została korytarzem, gdzie w miły dla oka sposób korespondował kasztanowy wystrój rodem z republiki z alabastrowymi elementami z dalekiego wschodu oraz tradycyjnymi królewskimi złoceniami.

      Samego Oranża Bursztyn spotkała w ogrodzie stanowiącym centrum pałacyku. Palatyn ćwiczył akurat walkę z alabastrowym rycerzem. Na widok przybyłej przedstawicielki płci pięknej wykonał kilka bardziej energicznych i obszerniejszych wymachów mieczem. Wtedy zastygł z grymasem bólu na twarzy, łapiąc się za tors. Gestem wolnej od miecza ręki dał rycerzowi znak, że ten nie był już potrzebny. Zebrał się w sobie i nieco skrzywiony podszedł do księżnej.

      – Widzę, że wciąż doskwiera ci rana doznana na południu – wyraziła dość chłodną troskę Bursztyn, mimo że pierwotnie zamierzała przemówić przymilnie i ciepło.

      – To nic, przejdzie. – Machnął niedbale ręką Oranż i z pewną zawziętością w głosie dodał: – Jednakże nie przejdzie mi pragnienie, aby dopaść niejaką Srebrną, przeklęte dziewczynisko z północy. Dasz wiarę? To ona mnie tak podstępem urządziła. – Wskazał na swój tors osłonięty białą tuniką rycerską. – Niestety ta bezczelna szara dzikuska przepadła gdzieś na terenach republiki, przez co moi ludzie stracili za nią trop. Ale… – Palatyn naraz uciął zdanie. Spojrzał na Bursztyn w zupełnie inny sposób, na swym obliczu w miejsce zawziętości udanie odmalował współczucie, po czym lekko objął kobietę, mówiąc: – Moje kondolencje, wybacz mi ten nietakt, zapomniałem się i oczywiście łączę się z tobą w bólu po twej niepowetowanej starcie, jak i całego królestwa, rzecz jasna. – Puścił księżną, popatrzył na nią z pewnej odległości i z nutą sprytu w głosie, niby niewinnie, zagaił: – A co cię tu teraz do mnie właściwie sprowadza, jeśli można wiedzieć…?

      – Ależ można. – Kobieta uśmiechnęła się w wyuczony sposób. To jest uprzejmie, ale nie za szeroko i pokazując na ławeczkę w ogrodzie, zasugerowała: – Spoczniemy?

      – Oczywiście. – Palatyn ujął bursztynową damę pod ramię i podprowadził do wspomnianego siedliska. Wspólnie wygodnie na nim zasiedli. Wówczas księżna rozejrzała się po ogrodzie, zupełnie jakby kogoś poszukiwała wzrokiem, po czym niespiesznie zapytała:

      – A gdzież to przebywa lady Pomarańcza? Nie ma jej tutaj z tobą?

      – Wyszła… Zdaje się odwiedzić kupców przybyłych z dalekiego południa – powiedział swobodnie Oranż i szybko się poprawił: – To znaczy, wyszła już wczoraj, a dzisiaj zapewne nie powróci. W sumie jest ona tutaj nader rzadkim gościem.

      – Więc ty i ona…? – Bursztyn zatrzepotała zalotnie złocistymi rzęsami.

      – My? Razem?! – Palatyn udał dojmujące zdziwienie. – Ależ skąd, proszę nie dawać wiary pospolitym plotkom. – Machnął lekceważąco ręką. – Po prostu los sprawił, że łączą nas zbieżne interesy. W końcu w złotej radzie zawarliśmy sojusz i należymy do jednej frakcji. Sama wiesz, jak to jest, ot, polityka.

      – Skoro tak uważasz – wykazała zrozumienie Bursztyn i delikatnie zaznaczyła: – Nic nie ujmując lady Pomarańczy… zdajesz sobie zapewne sprawę, że sojusz z moim bursztynowym, a zarazem królewskim domem przyniósłby ci znacząco większe korzyści.

      – Tak, w to nie wątpię. Ale… czy to jest jawna propozycja? – Tym razem Oranż wyraził już szczere zdziwienie, jak i nutę ekscytacji w głosie. Na co księżna poprawiła jasny kwiat przebiświatła wpleciony w jej loki na skroniach, uśmiechnęła się przebiegle i słodko stwierdziła:

      – To sprawa do przemyślenia, czy tak mężny, a także… samotny kawaler, nie powinien się ustatkować, stając u boku obecnie również samotnej, ale i wpływowej damy. Damy, która w przyszłości zostanie królową. Ponieważ gdyby wspomniane osoby już teraz połączyły swe siły, ich wpływy przyćmiłyby swym światłem innych w radzie. – Po tych wypowiedzianych przez siebie słowach Bursztyn usłyszała w wewnętrznych komnatach żywiołowe pokrzykiwanie nadpobudliwej zwykle lady Pomarańczy, która strofowała służbę. Wtedy wstała, ukłoniła się w dystyngowany sposób i nie zwlekając, zapytała: – Gdzie jest tylne wyjście?

      W odpowiedzi Oranż szybko zaklaskał w dłonie, po czym przybyłemu słudze polecił dyskretnie wyprowadzić bursztynową kobietę z pałacyku. Przy czym razem z nią nie omieszkał wymienić jeszcze wymuszonych półuśmiechów.

*

      – Najsłodszy, mój najmężniejszy! To jest… mój naj, naj, naj! – Lady Pomarańcza odnalazła w ogrodzie siedzącego na ławce palatyna i objęła go mocno, wieszając się na nim. Następnie pocałowała go soczyście w usta i rozpromieniona usiadła koło niego. Zaraz jednak zmarszczyła pomarańczowe brwi i pociągając zadartym noskiem, podejrzliwie zapytała: – Czy ja poczułam perfumy? Skądś, zdaje się, znam ten mdlący i nazbyt słodkawy zapach…

      – Posilałem się słodkimi owocami, a tamten ignorant przyniósł mi już przejrzałe. – Oranż niby od niechcenia łypnął oczyma na pobliskiego sługę.

      – Oczywiście. – Lady uśmiechnęła się naiwnie i gładząc na swym głębokim dekolcie naszyjnik z niebieskawych kamieni, znajdujący oparcie na jej częściowo odsłoniętym biuście, frywolnie rzuciła: – I jak ci się podoba? – Zastygła w demonstracyjnej pozie. Zaś palatyn pokiwał z uznaniem głową, choć myślami błądził, jakby gdzie indziej i bez przekonania rzekł:

      – Naszyjnik jest… uroczy.

      – Głuptasie! – Pomarańcza poczochrała Oranża po niemal tak samo płomiennych włosach, jak jej własne i z udawaną pretensją wypaliła: – Masz podziwiać mnie z biżuterią, a nie biżuterię na mnie! – Lecz swoim zwyczajem szybko porzuciła dotychczasowy temat. Pstryknęła palcami na sługę, który właśnie pojawił się na skraju ogrodu ze świeżymi owocami na tacy. A już zaraz, racząc się złocistymi winogronami, ponownie przemówiła: – Tak jak prosiłeś, najsłodszy – skubnęła ząbkami dorodne grono – nastawiałam ucha, co mówi ulica o śmierci Złotego. O dziwo motłoch wspomina go całkiem ciepło i nazywa nawet, dobre sobie, bohaterem, który jako ostatni zachował do końca honor w królestwie i przestrzegał kodeksu światła. Z kolei kupcy oraz arystokraci milczą na temat księcia, zupełnie jakby ktoś im powyrywał złociste języki albo czegoś wyczekiwali.

      – Bo wyczekują… – powiedział z ciężkością w głosie Oranż. Jednocześnie przysłonił czoło przed oślepiającym światłem słońca, które podróżując po nieboskłonie, zmieniło kąt nachylenia do ziemi i raptem poraziło wręcz palatyna. – Następnie mężczyzna dopytał: – Ludzie nie wspominają czegoś jeszcze o Złotym? A może obwiniają kogoś za jego śmierć?

      – Cóż… – Pomarańcza po oskubaniu kiści winogron sięgnęła po złocistą brzoskwinię o bananowym kolorze. Zatopiła ząbki

Скачать книгу