Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk страница 12
– Przybywam w pokoju…
– Oczywiście, czemu miałabym cię skrzywdzić? – odparła swobodnie wojowniczka, będąca jeszcze nieco pod wpływem upojenia czarem zielonego lasu. Schowała miecz i podała kobiecie rękę. Ta ostrożnie chwyciła pomocną dłoń, dając się podciągnąć do pionu. Lecz kiedy tylko dziewczyna zluzowała uścisk, Kremi się cofnęła dwa kroki, pochyliła głowę i jęknęła:
– Przynoszę wieści…
– Zatem mów – rzuciła srebrzysta dziewczyna.
– Nie wiem, czy mogę, czy… kieruję słowa do właściwej osoby.
– Jestem Srebrna, przecież już się znamy. – Przedstawicielka północy popatrzyła na Kremi z pewną podejrzliwością.
– Srebrna, tak, siostra krwi… – przytaknęła kobieta. Rozejrzała się jeszcze na boki, ale co znamienne, spoglądając na gałęzie drzew. A dostrzegając tam jedynie zielone ptactwo, jakby nieco uspokojona, sekretnie oznajmiła:
– Alabaster… Ona odnalazła niebieską siostrę krwi. I… przemieniła swe białe ptaki w przezroczyste, aby jako duchowe istoty zabiły… Lazur.
– Rozumiem… A czemu mi to mówisz? Bo domyślam się, że nie z polecenia naszej władczyni. – Srebrna skrzywiła się na twarzy. Na co Kremi zrobiła kolejny krok w tył i jeszcze bardziej niepewnie szepnęła:
– Chciałam pomóc, ostrzec…
– Mnie, przed Alabaster? – Wojowniczka przybrała wręcz gniewny wyraz twarzy. Zaś zlękniona kobieta skinęła głową. – Próżny twój trud. A zdradzisz mi, w jaki to sposób weszłaś w posiadanie takich wiadomości?
– Myszy – usłyszała w odpowiedzi.
– Co, myszy?! – krzyknęła Srebrna, wyładowując na służce znowu rosnący w niej, niczym potężne drzewo, gniew. Naraz poczuła bowiem do siebie wstręt, że sama służyła komuś, kto polował na własne rodzeństwo. Z kolei teraz już na dobre zastraszona Kremi zgarbiła się i wyjąkała:
– Ekru… ona dała mi swoje myszy, abym się nimi opiekowała. Ale… to białe myszy i rozumiem ich mowę, piski. A one potrafią wchodzić norkami do ptaszarni Alabaster.
– Więc spiskujesz haniebnie przeciw wielkiej księżnej, śledzisz ją, podsłuchujesz i szukasz przeciw niej sojuszników – stwierdziła ostro Srebrna. Natomiast alabastrowa kobieta zdawała się nagle jakby zamarznąć i zastygła w swej przygarbionej pozie z wyraźnym strachem wypisanym na delikatnym licu. – Chodź ze mną, opowiesz o wszystkim naszej Najjaśniejszej Pani. To przed nią się będziesz tłumaczyć za swoją zdradę, a nie mnie ostrzegać przed nią. – Chwyciła Kremi za rękę i nie zważając na jej opór, pociągnęła ją silnie za sobą.
Obie ludzkie postacie szybko opuściły leśne knieje i zbliżały się do portu, za którego palisadą stało już ponad dwadzieścia przygotowanych do podróży gryfów. Zaś ciągle wzburzona Srebrna tłumaczyła sobie wybuch własnego gniewu oraz postępowanie z Kremi dochowaniem lojalności wobec osoby, której na mróz i lód poprzysięgła wierność. Choć w miarę stawianych pospiesznie kroków, co raz widziała w umyśle obraz zmartwionego Marrenga, który patrzył na nią zasmuconym wzrokiem. Takim samym, jak wówczas, kiedy szarżowała na Krwawej Przełęczy. Gdzieś w jej wnętrzu pobrzmiewał też smutek Złotej. Za to Zieleń w niej, jakby całkiem zanikła i można by pomyśleć, że porzuciła Srebrną, samej pozostając w Wielkiej Puszczy.
Aż naraz w umyśle srebrzystej dziewczyny pojawi się książę Złoty. Wtedy zwróciła się nieco nerwowo do ciągniętej za rękę kobiety:
– Wiesz może coś więcej o bitwie na północy? Te twoje myszy… zasłyszały, czy książę Złoty przeżył? – Wojowniczka zadała to pytanie mimowolnie, bo przecież wiedziała, że osoba, do której czuła skrytą miłość, miała się dobrze. Wszak wielka księżna pokazała jej, co ją czekało za wierność alabastrowej siostrze krwi. Miłość wspomnianego młodzieńca, chwała u jego boku oraz wspaniała rodzina. A jednak czuła w sobie pewien niepokój, przez co pragnęła potwierdzenia.
– Książę Złoty nie żyje – padły naraz słowa, wręcz rozbijające na tysiąc kawałków srebrzyste serce dziewczyny. A wobec takowych wieści Srebrna gwałtownie się zatrzymała i wbiła zszokowane spojrzenie w Kremi. – Złoty książę nie żyje, poległ w bitwie – powtórzyła lękliwie kobieta.
– Kłamiesz… – syknęła wojowniczka i uniosła otwartą dłoń, aby uderzeniem w twarz skarcić bezczelną służkę. Lecz jednocześnie siłą nadzmysłu, jak nauczał ją Marrengo, przeniknęła alabastrowe spojrzenie. W efekcie tego, co odczytała, jej ręka powoli opadła, niczym ścięta gałąź czy martwe liście, a usta wypowiedziały znamienne słowa: – Ty… nie kłamiesz. Ty mówisz to, co usłyszałaś. Książę Złoty… nie żyje. Ale… – zawahała się. – Przecież dowódca jeźdźców, Albin, tam był, na bitwie i nie potwierdził książęcej śmierci. Więc jak, skąd…? – Popatrzyła tym razem błagalnie na Kremi. Ta przybrała boleściwą minę i ze smutkiem odparła:
– Z rozkazu wielkiej księżnej zostałam właśnie żoną Albina i to dlatego tu jestem. Ale mój zacny mąż niczego przed tobą nie skrywa. Bo wieści o śmierci księcia przyniosły do wysokich uszu Alabaster ptaki z królestwa. Zaś ich przetłumaczone przez władczynię trele przekazały mi białe myszy. Poprzysięgam na blask słońca i księżyca oraz pryncypia blasku, że tak właśnie przedstawia się najjaśniejsza prawda.
Kasztan siedziała na ziemi w ciemnej komórce. Wiele dni temu została tu zamknięta w roli więźnia razem z mahoniowymi bliźniakami, robotem Ugierem i psem Umbrą. Wkrótce dołączono do nich jeszcze alabastrową parę – niejakiego Perlisa oraz Ekru. Ta ostatnia przekazała brązowej dziewczynie ponoć niezmiernie ważną prawdę o tym, że Kasztan jest jakąś legendarną siostrą krwi. Ale w obliczu uwięzienia i przede wszystkim śmierci Zieleni przedstawicielkę republiki niewiele to obchodziło i zareagowała obojętnością. Z kolei Ruda wręcz się wściekła, przez co bez żadnych skrupułów poszczuła alabastrową parę Umbrą. Sytuację ostatecznie ratował Ugier, który niespodziewanie wystąpił w roli rozjemcy, czyniąc to całkiem skutecznie.
Od tamtego czasu w ciemnej komórce panowało głównie milczenie. Zaś uwięzione towarzystwo podzieliło się na dwa patrzące na siebie wilkiem obozy – alabastrowy oraz kasztanowy. Natomiast neutralny Ugier, w charakterze blaszanego strażnika, znalazł się pośrodku zwaśnionych stron. Ale czy wzajemnej zawiści należało się dziwić? W końcu kasztanowy obóz dopiero co stoczył przegraną bitwę o port z przedstawicielami alabastrowej rasy. Więc okazywana jej członkom wrogość wydawała się naturalna. Szczególnie Rudej, która nader skutecznie zarażała agresywną postawą swych pobratymców, a nawet dobrotliwą Kasztan. Ta, choć milczała na zewnątrz, to nadrabiała to, coraz częściej rozpoczynając z Rudą wewnętrzną dyskusję za pomocą słów wypowiadanych jedynie w umyśle. I czyniła to właśnie teraz:
– Nadal jest mi okropnie źle. I chyba się już z tego nie wyleczę… – załkała.
– Z czego? Z pokrzywki? – zapytała zupełnie poważnie Ruda, spoglądając na brązową rękę pokrytą zieloną wysypką. Zaś Kasztan rzewnie ciągnęła