Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 14

Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson Star Force

Скачать книгу

skupiałem się na bitwach, nie szczegółach. Ojciec faktycznie wspominał, że dopiero po terapii nanitami ogarnięty paranoją Alamo pozwolił mu spotykać się z ludźmi. A Pandy były na tyle wielkie i wredne, że mogły pokonać w walce wręcz nawet znanitowanych ludzi. Postanowiłem uwierzyć w wersję generała, biorąc ją z lekkim przymrużeniem oka. Dałem znak, by kontynuował.

      – Przez następne dni niedźwiedzie próbowały zrozumieć, co się stało. Tak jak my krótko po porwaniu. Proszę sobie wyobrazić ich konsternację, gdy próbowały ze mną rozmawiać! Po kilku próbach odmówiłem dalszych starań o nawiązanie łączności i postanowiłem siedzieć cicho, chyba że niedźwiedzie w jakiś sposób zwróciłyby się przeciwko jedynemu okrętowi, który nie ma na pokładzie istoty podobnej do nich. Czekałem.

      Milczał przez chwilę.

      – Sprawdziłem granice swojej władzy nad Alamo i odkryłem, że mam sporo swobody, pod warunkiem że moje polecenia nie są sprzeczne z wytycznymi floty. To potwierdzało teorię, że otrzymywała rozkazy od ktoś z zewnątrz. Mogłem tylko patrzeć, jak lecimy na spotkanie z makrosami wyłaniającymi się z pierścienia za nami. Przynajmniej zdołałem tak manewrować jednostką, żeby uniknąć większych szkód.

      Odtworzyłem opisywany ciąg zdarzeń i porównałem go z własnymi teoriami. Tak jak podejrzewałem, flota nanitów przeszła przez ten sam pierścień, który wessał Nieustraszonego i Charta.

      – Gdy straciliśmy ponad połowę jednostek – kontynuował Sokołow – nasza flota się wycofała. Nie umiem stwierdzić, czy stało się tak za sprawą jakiegoś protokołu w ich oprogramowaniu, polecenia z zewnątrz, czy też rozkazu od niedźwiedziego dowódcy. Wydawało się oczywiste, że przegraliśmy, i ktoś ratował tyle okrętów, ile mógł.

      – Co wydarzyło się nad planetą Pand? – zapytałem. Podejrzewałem, gdzie miała miejsce ta bitwa: na Tullaxie-6, świecie tkwiącym pod pierścieniem, z którego wypadliśmy. To tam, wśród martwych makrosów, natrafiliśmy z Adrienne na pierwsze litosy.

      – Zdaje się, że makrosy wylądowały i rozpoczęły typową dla siebie kampanię naziemną, czyli stawianie ukrytych pod kopułami fabryk i niepohamowaną ekspansję. W tym czasie nasza przetrzebiona flota złożona z czterdziestu paru jednostek ruszyła w stronę czwartego świata w układzie niedźwiedzi. Do tego czasu wyposażyłem Alamo w czujniki i wyświetlacz, dzięki którym odkryłem, że planeta jest gorąca, wilgotna i zamieszkana przez zarówno niedźwiedzie, jak i inną rasę. Przypominały ptaki i najwyraźniej to one rządziły.

      – Jastrzębie – wtrąciłem. – Prawdę mówiąc, do wieczora pewnie spotka pan jednego z nich.

      – Sprzymierzyliście się z tymi barbarzyńskimi kosmitami? – zapytał Sokołow, piorunując mnie wzrokiem.

      – Niezupełnie. To skomplikowane. Próbowaliśmy im pomóc odeprzeć litosy, wspólnego wroga. Wyjaśnię później, na razie poprzestańmy na tym, że sami kilkakrotnie ledwo wygraliśmy z tymi skalnymi istotami. Na rodzinnej planecie Jastrzębi zginął ponad miliard osób, a część ocalałych obwinia nas o strategię, jaką obraliśmy podczas bitwy. Jednak co najmniej jedna frakcja tych kosmitów nas lubi, a niektórzy przybędą tu za jakieś… – zerknąłem na chronometr – szesnaście godzin. Proszę kontynuować.

      Sokołow nabrał powietrza, żeby ochłonąć. Jego czoło, przez większość czasu mocno zmarszczone w wyrazie podejrzliwości, nieco się wygładziło.

      – W tym czasie zacząłem rozmawiać z niedźwiedziami w swojej flocie – powiedział. – Kazałem mózgowi okrętu wykonywać prymitywne tłumaczenia. Namówiłem też Alamo, żeby zablokował właz i przestał przeprowadzać testy. Twój ojciec zapoczątkował ten skrypt.

      – Racja – przyznałem z namysłem. – Dzięki niemu pewnie uniknął pan losu Centaurów.

      Sokołow spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.

      – Co?

      – Pamięta pan, jak pierwsze okręty nanitów przyleciały na Ziemię z Centaurami na pokładzie?

      – Oczywiście, że pamiętam. Byłem wówczas generałem, a nie komórką jajową w brzuchu matki.

      Przez chwilę tylko mu się przyglądałem. Faceta trudno było lubić.

      – W każdym razie – kontynuowałem – ludzie zawsze zastanawiali się, czemu Centaury nie przeprogramowały okrętów tak, jak mój ojciec. W przeciwnym razie mogłyby zachować nad nimi kontrolę i przeżyć. Ale na pokładzie ciągle pojawiali się ludzcy pretendenci, więc prędzej czy później Centaury musiały przegrać. Nigdy nie domyśliły się nawet, jak nakłonić okręty do wstrzyknięcia im nanitów.

      – Centaury są głupie.

      – Niezupełnie. Po prostu pochodzą z mniej zaawansowanej technologicznie kultury. Gdyby kilka wieków temu nanity porwały, dajmy na to, kompanię kozaków, ludzie nie poradziliby sobie lepiej niż Centaury.

      Sokołow łypnął na mnie ze złością, bo wiedział, że wziąłem za przykład kozaków, żeby zrobić mu na złość. Udawałem, że nie zauważam jego miny.

      – Co gorsza – dodałem – Centaury nigdy nie słynęły z umiejętności programistycznych. Do dziś sobie z tym nie radzą. A bez tego trudno kontrolować nanity.

      – Nieważne – rzucił Sokołow lekceważącym tonem. – Dowiedziałem się, że te Jastrzębie, jak je nazywacie, podbiły planetę niedźwiedzi oraz ich kolonię. Nie tylko zniewoliły podbity gatunek, ale traktowały go jak pożywienie.

      – Tak, zdaje się, że obie strony zjadają się wzajemnie – odpowiedziałem.

      – Jastrzębie uważam za gorsze – dodał szybko Sokołow – bo hodowały niewolników na mięso. Niedźwiedzie pożerały tylko pokonanych w walce wrogów, tak jak niektóre z wczesnych kultur ludzkich.

      – Rzeczywiście, choć my wyrośliśmy z tak odrażających praktyk. – Wstałem i popatrzyłem Sokołowowi prosto w oczy. Był niższy ode mnie, ale nie dawał się zastraszyć. W jego trzewiach płonął ogień. Czułem to. Tym człowiekiem kierowały intensywne uczucia. Ciekawe jakie.

      – Pandy zjadają również dyplomatów – sprostowałem. – Nie tylko wrogów. Prawdę mówiąc, pożarły szóstkę oficerów z tego okrętu, w tym ówczesnego kapitana. Zaprosiły ich na ucztę na Tullaxie-4, ale nie wspomniały, że to goście będą posiłkiem. Tak więc proszę wybaczyć, ale nie uznaję wyższości moralnej żadnej ze stron. Z niedźwiedziami nie utrzymujemy kontaktów, a z ptakami owszem, choć z powodów czysto pragmatycznych. Przynajmniej trochę rozumiem rozumienie honoru Jastrzębi, za to nie mam pojęcia, czemu Pandy uznały, że zdradziecki mord na oficerach jest dopuszczalny. Dopóki się nie dowiem, nie są naszymi przyjaciółmi.

      Sokołow poważnie pokiwał głową.

      – Rozumiem. Pański ojciec zawsze powtarzał, że to nie biologiczne życie jest naszym wrogiem, tylko maszyny, które nie mają uczuć. Można ich nienawidzić, ale one nie potrafią nawet tej nienawiści odwzajemnić. One po prostu niszczą wszystko, co człowiek kocha…

      Po tych słowach zapatrzył się w dal, tak jakby oczyma wyobraźni coś tam widział.

      –

Скачать книгу