Wszelkie Niezbędne Środki . Джек Марс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wszelkie Niezbędne Środki - Джек Марс страница 8
Luke uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Nie, dzięki. Osiem do dwunastu godzin jest wystarczające. Powiedz mi tylko: czy to on?
Ed spojrzał na skaner. – Bryant? Tak, to on.
Luke wyciągnął telefon i wybrał numer Trudy. Po drugiej stronie linii zadzwonił jej telefon. Raz, dwa, trzy razy. Luke rozejrzał się po posępnym, niegościnnym mieszkaniu. Meble w salonie były stare, sofa miała rozerwaną tapicerkę i z jej oparć wychodziło wypełnienie. Na podłodze leżał wytarty dywan, a na stole były porozrzucane puste pudełka po jedzeniu na wynos i plastikowe sztućce. Na oknach były zaciągnięte ciężkie czarne zasłony.
Odezwał się głos Trudy, alarmujący, niemal śpiewny. – Luke – powiedziała – Ile minęło? Pół godziny?
– Chcę porozmawiać z tobą o zaginionym strażniku.
– Ken Bryant – powiedziała.
– Właśnie tak. Już nie jest zaginiony. Newsam i ja jesteśmy w jego mieszkaniu. Zidentyfikowaliśmy go. Zmarł osiem do dwunastu godzin temu. Uduszony tak jak ochroniarze.
– Okej – powiedziała.
– Chcę, żebyś uzyskała dostęp do jego konta bankowego. Najpewniej otrzymywał bezpośrednie wynagrodzenie za pracę w szpitalu. Zacznij od tego, a później rób, co do ciebie należy.
– Hm, będzie mi potrzebny nakaz.
Luke przerwał. Rozumiał jej wahanie. Trudy była dobrą funkcjonariuszką. Była też młoda i ambitna. Łamanie prawa zniszczyło wiele dobrze zapowiadających się karier. Jednak nie każdą. Czasem łamanie zasad prowadziło do szybkiego awansu. Wszystko zależało od tego, jakie prawa zostały złamane i do czego to doprowadziło.
– Jest z tobą Swann, prawda? – zapytał.
– Tak.
– Więc nie potrzebujesz nakazu.
Nie odpowiedziała.
– Trudy?
– Jestem.
– Nie możemy czekać na nakaz. Stawką jest ludzkie życie.
– Czy Bryant to podejrzany w tej sprawie?
– Osoba istotna dla śledztwa. Tak czy inaczej, nie żyje. Nie łamiemy za bardzo jego praw.
– Mam rację, że jest to twój rozkaz, Luke?
– To bezpośredni rozkaz – odpowiedział. – Jestem za to odpowiedzialny. Jeśli chcesz posunąć się tak daleko, wiedz, że zależy od tego, czy zachowasz swoje stanowisko. Rób, co mówię albo będę zmuszony wszcząć postępowanie dyscyplinarne. Zrozumiano?
Jej głos był rozdrażniony, prawie jak u dziecka. – W porządku.
– Dobrze. Kiedy wejdziesz na jego konto, poszukaj wszystkiego, co niecodzienne. Pieniądze, których nie powinno tam być. Duże wpłaty lub wypłaty. Przelewy. Jeśli ma powiązane konta oszczędnościowe lub inwestycyjne, przyjrzyj się im. Mówimy o byłym więźniu, który pracował jako ochroniarz. Nie powinien mieć zbyt dużo pieniędzy. Jeśli ma, chcę wiedzieć, skąd pochodzą.
– Dobrze, Luke.
Zawahał się. – Jak idzie z tablicami rejestracyjnymi?
– Pracujemy tak szybko, jak tylko możemy – odpowiedziała. – Mamy nagrania z nocnych kamer na Piątej Alei i 96 ulicy, a także z Piątej Alei i 94 ulicy oraz kilka innych z sąsiedztwa. Tropimy 198 pojazdów, w tym 46 z wysokim priorytetem. Centrala powinna przysłać mi wstępny raport za jakieś piętnaście minut.
Luke zerknął na zegarek. Mieli coraz mniej czasu. – Świetnie, dobra robota. Będziemy tam najszybciej jak to możliwe.
– Luke?
– Tak?
– Mówią o tym we wszystkich wiadomościach. Mają tutaj trzy przekazy na żywo na wielkich tablicach. To dla nich najważniejszy temat.
Kiwnął głową. – Domyśliłem się.
Mówiła dalej: – Burmistrz ma wygłosić przemówienie o 6 rano. Wygląda na to, że poprosi wszystkich o pozostanie w domach.
– Wszystkich?
– Chce, żeby cały personel, który nie jest niezbędny, trzymał się z dala od Manhattanu. Wszyscy pracownicy biurowi. Ekipy sprzątające i sprzedawcy. Uczniowie i nauczyciele. Zamierza zasugerować, żeby pięć milionów ludzi wzięło dzień wolny.
Luke zakrył usta dłonią. Wziął oddech. – To powinno wpłynąć na morale – powiedział. – Jeśli wszyscy w Nowym Jorku zostaną w domach, terroryści mogą uderzyć po prostu w Filadelfię.
Rozdział 8
5:45 rano
Baltimore, Maryland – południowa część tunelu Fort McHenry
Eldrick stał samotnie, dziesięć jardów od vana. Przed chwilą znów zwymiotował. Teraz w większości były to tylko mimowolne mdłości bez wymiotów i krew. Krew go martwiła. Nadal majaczył, miał gorączkę i był czerwony na twarzy, ale w jego żołądku już prawie nic nie zostało, więc nudności prawie zupełnie zniknęły. Najlepsze było to, że wreszcie wydostał się z vana.
Gdzieś na brudnym horyzoncie niebo zaczęło się rozjaśniać i przybrało chorobliwie żółty kolor. Tu na dole, na ziemi, nadal było ciemno. Zaparkowali na opuszczonym parkingu obok ponurego waterfrontu. Nad ich głowami na wysokości dwudziestu pięter przebiegała autostrada. Nieopodal stał porzucony murowany budynek przemysłowy z dwoma kominami. Czarne otwory w miejscu wybitych okien wyglądały jak martwe oczy. Budynek otaczał drut kolczasty, na którym co trzydzieści stóp wisiały znaki WSTĘP WZBRONIONY. W ogrodzeniu była widoczna dziura. Teren wokół budynku był zarośnięty krzakami i wysoką trawą.
Patrzył na Ezatullaha i Momo. Ezatullah zerwał jedną z dużych naklejek magnetycznych z napisem Dun-Rite Laundry Services, przyniósł ją nad wodę i rzucił na drugi brzeg. Wrócił i zerwał drugą, przyklejoną z drugiej strony. Eldrickowi nigdy nie przyszło na myśl, że znaki można zdjąć. W międzyczasie Momo klęcząc ze śrubokrętem przed furgonem, zdemontował tablicę rejestracyjną i zakładał nową. Chwilę później przeszedł na tył samochodu i zrobił to samo z tylną tablicą.
Ezatullah wykonał gest w kierunku pojazdu. – Voilà! – powiedział. – Zupełnie inny samochód. Złap mnie, Wujku Samie.
Twarz Ezatullaha była jasnoczerwona i spocona. Jego oddech zdawał się świszczeć, a oczy nabiegły krwią.
Eldrick rozejrzał się po okolicy. Stan fizyczny Ezatullaha nasunął mu pewną myśl, która zaświeciła w jego umyśle niczym błyskawica, po czym natychmiast zniknęła. To był najbezpieczniejszy sposób myślenia. Ludzie potrafią odczytać myśli, patrząc w oczy.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.