Szarża Walecznych . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szarża Walecznych - Морган Райс страница 12
Thor odwrócił się do Indry.
– By dotrzeć do Jeziora Głębin, musimy przemierzyć tę pustynię? – spytał Thor.
Skinęła głową.
– Nie ma innej drogi? – zapytał.
Pokręciła głową.
– Są inne drogi, lecz nie tak bezpośrednie. Stracilibyście tygodnie. Jeśli chcecie dotrzeć tam przed złodziejami, to wasza jedyna droga.
Pozostali przyglądali się długo i uważnie temu miejscu, nad którym mocno prażyły obydwa słońca i którego powierzchnia unosiła się, marszcząc w powietrzu, rozżarzona.
– Wygląda na nielitościwą – rzekł Reece, podchodząc do Thora.
– Nie słyszałam o nikim, kto próbowałby ją przekroczyć i przeżył – rzekła Indra. – Jest rozległa, wypełniona nieprzyjaznymi stworami.
– Nie mamy wystarczająco dużo zapasów – powiedział O’Connor. – Nie uda nam się.
– Lecz ta droga prowadzi do Miecza – powiedział Thor.
– O ile Miecz jeszcze istnieje – rzekł Elden.
– Jeśli złodzieje dotarli do Jeziora Głębin – rzekła Indra. – Wasz cenny Miecz przepadł na zawsze. Zaryzykujecie życie dla marzenia. Najlepsze, co możecie teraz zrobić, to wrócić do Kręgu.
– Nie wrócimy – rzekł Thor, zdeterminowany.
– Zwłaszcza teraz – dodał Conven. Wystąpił naprzód, a w jego oczach płonęły ogień i żal.
– Odnajdziemy ten Miecz lub zginiemy, próbując – rzekł Reece.
Indra potrząsnęła głową i westchnęła.
– Nie spodziewałam się po was innej odpowiedzi, chłopcy – powiedziała. – Brawura do ostatka.
Thor maszerował ramię w ramię z pozostałymi przez nieużytek, mrużąc oczy w ostrym słońcu i oddychając ciężko w nieustającym skwarze. Myślał, że będzie zachwycony, gdy opuszczą zaświaty, ich wszechobecny mrok, niemożność ujrzenia słońc. Lecz z jednej skrajności przeszli w drugą. Tutaj, na tej pustyni, nie było nic poza słońcem: żółte słońce i żółte niebo, spadające na niego. Nie było gdzie się skryć. Bolała go głowa i zaczynało wirować mu przed oczyma. Powłóczył nogami i miał wrażenie, że idzie od wieków; spojrzał na swych braci i dostrzegł, że oni również.
Wędrowali pół dnia i nie wyobrażał sobie, jak mieliby wytrwać. Spojrzał na Indrę, która trzymała kaptur nad głową i zastanawiał się, czy miała rację. Może rzeczywiście byli lekkomyślni, że się na to zdecydowali? Lecz poprzysiągł, że odnajdą Miecz – i jaki wybór mieli?
Szli dalej, wzniecając stopami tumany kurzu, które unosiły się wszędzie, utrudniając jeszcze bardziej oddychanie. Na horyzoncie widzieli tylko więcej spieczonej ziemi. Wszystko, jak okiem sięgnąć, było płaskie. Nie było najmniejszego śladu żadnej budowli, drogi, góry – niczego. Nic, tylko pustynia. Thor czuł, jak gdyby dotarli na sam koniec świata.
Thorowi ukojenie niosła jedna myśl: przynajmniej teraz, po raz pierwszy, ufał, dokąd idą. Nie był już skazany na słuchanie tych trzech braci i ich głupiej mapy; teraz szli za wskazówkami Indry, a ufał jej bardziej niż kiedykolwiek ufał im. Miał pewność, że zmierzają we właściwym kierunku – nie był tylko pewien, czy przeżyją tę wyprawę.
Nagle Thor usłyszał cichy świst, a gdy spojrzał w dół, spostrzegł, że na piasku tworzą się niewielkie koła. Pozostali także to dostrzegli i Thor ze zdumieniem zobaczył, że piasek powoli się usypuje, koła stają się coraz wyraźniejsze i zaczynają unosić się ku niebu. Wkrótce utworzyła się z nich chmura piasku, która uniosła się z ziemi i wzbijała się coraz wyżej i wyżej.
Thor poczuł, jak całe jego ciało zaczyna się coraz bardziej wysuszać. Czuł, jak gdyby każda kropla wody była z niego wysysana, i marzył o tym, by się napić. Nigdy w życiu nie był tak spragniony.
Wyciągnął ręce w panice, próbując złapać uciekającą wodę, przytrzymał ją i zbliżył w kierunku swych ust. Lecz gdy to zrobił, woda zawróciła i uniosła się ku niebu, nie dotykając jego twarzy.
– Co się dzieje? – krzyknął Thor do Indry, oddychając ciężko.
Spojrzała ze strachem na nieboskłon, zsuwając kaptur z głowy.
– Odwrócony deszcz! – krzyknęła.
– Co to takiego? – krzyknął Elden, oddychając płytko i chwytając się za gardło.
– Pada w górę! – wrzasnęła. – Cała wilgoć jest wyciągana w powietrze!
Thor patrzył, jak reszta wody z jego ciała wypływa ku górze, a następnie, jak jego skóra schnie i pęka, odpadając suchymi płatami na ziemię.
Thor osunął się na kolana, chwytając się za gardło i próbując złapać oddech. Wokół niego jego bracia zachowywali się podobnie.
– Wody! – błagał Elden obok niego.
Rozległo się donośny huk, jak gdyby rozbrzmiały tysiące grzmotów. Thor spojrzał w górę i zobaczył, że niebo zasnuwa się czernią. Pojawiła się pojedyncza chmura burzowa, która zmierzała w ich stronę z niewiarygodną prędkością.
– NA ZIEMIĘ! – krzyknęła Indra. – Niebo się odwraca!
Ledwie skończyła wypowiadać te słowa, a niebo się otworzyło i w dół trysnęła ściana wody, zmiatając z nóg Thora i pozostałych siłą powstałej fali.
Thor przewracał się, niesiony falą, sam nie wiedział jak długo. W końcu znalazł się znów na pustynnej ziemi, a fala rozlała się za nimi. Po tym lunęły strugi deszczu. Thor odrzucił głowę w tył i pił, podobnie jak pozostali, aż w końcu ugasili pragnienie.
Powoli doszli do siebie, oddychając ciężko, wyglądając na wykończonych. Wymienili spojrzenia. Przeżyli. Gdy szok minął i strach ich opuścił, powoli wybuchnęli śmiechem.
– Żyjemy! – krzyknął O’Connor
– Czy to najgorsze, co może nas spotkać na tej pustyni? – spytał Reece, zadowolony, że żyją.
Indra potrząsnęła z powagą głową.
– Przedwcześnie świętujecie – powiedziała, bardzo zaniepokojona. – Po deszczu zwierzęta pustyni wychodzą, by się napić.
Rozległ się okropny hałas. Thor spojrzał w dal i przyglądał się z przerażeniem, jak armia niewielkich stworzeń zmierza spiesznie w ich kierunku. Thor spojrzał przez ramię i ujrzał jezioro wody,