Szarża Walecznych . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szarża Walecznych - Морган Райс страница 8
Przebudziwszy się, Gareth przykucnął i obserwował niewielką osadę rolną w oddali; było tam niewiele chat. Z ich kominów unosił się dym, a po wiosce i jej okolicy krążyli żołnierze Andronicusa. Gareth czekał cierpliwie, aż się oddalą. Z głodu bolał go brzuch i wiedział, że musi dotrzeć do jednego z tych domostw. Nawet tutaj czuł zapach gotującej się strawy.
Gareth puścił się biegiem, wypadłszy z jaskini, rozglądając się na wszystkie strony i dysząc ciężko, rozgorączkowany ze strachu. Nie biegł od lat i z wysiłku zabrakło mu tchu; zdał sobie sprawę, jak chudy i słabowity się stał. Rana na jego głowie, którą zadała mu matka popiersiem, pulsowała. Jeśli to wszystko przeżyje, poprzysiągł, że zabije ją własnymi rękoma.
Gareth wpadł do osady, szczęśliwie niespostrzeżony przez kilku żołnierzy Imperium, którzy byli odwróceni do niego tyłem. Pędził do pierwszej chaty, którą zobaczył, prostego jednoizbowego domostwa, podobnego do pozostałych, wokół którego roztaczała się ciepła poświata. Ujrzał uśmiechniętą nastoletnią dziewczynę, może w jego wieku, wchodzącą przez otwarte drzwi ze stosem mięsiwa. Towarzyszyła jej młodsza dzieweczka, najpewniej jej siostra, która miała nie więcej niż dziesięć lat. Gareth uznał, że to odpowiednie miejsce.
Wpadł przez drzwi na równi z nimi, zatrzasnął je i chwycił młodszą dziewczynkę, zaciskając rękę wokół jej szyi. Dziewczynka krzyknęła, a starsza upuściła półmisek z jedzeniem, gdy Gareth dobył noża zza pasa i przyłożył go do gardła dziewczynki.
Krzyczała i płakała.
– PAPO!
Gareth odwrócił się i rozejrzał po przytulnej chacie, w której migotało światło świec i unosiła się woń gotującej się strawy, i ujrzał przy nastoletniej dziewczynie matkę i ojca, stojących przy stole i przypatrujących się mu szeroko otwartymi oczyma, w których płonął gniew i przerażenie.
– Nie zbliżajcie się, a jej nie zabiję – wykrzyknął Gareth, odsuwając się od nich, trzymając mocno dziewczynkę.
– Kim jesteś? – spytała nastoletnia dziewczyna. – Na imię mi Sarka. Mej siostrze Larka. Jesteśmy spokojną rodziną. Czego chcesz od mojej siostry? Zostaw ją w spokoju!
– Wiem, kim jesteś – ojciec zmrużył oczy, przypatrując mu się z dezaprobatą. – Jesteś poprzednim królem. Synem MacGila.
– Wciąż jestem królem – wrzasnął Gareth. – A wy jesteście mymi poddanymi. Zrobicie, co rozkażę!
Ojciec spojrzał na niego gniewnie.
– Skoroś królem, gdzie twoja armia? – spytał. – I skoroś królem, jaki masz interes w tym, by brać młodą, niewinną dziewczynkę jako zakładniczkę i straszyć ją królewskim sztyletem? Może i tym samym, którego użyłeś, by zabić swego ojca? – mężczyzna uśmiechnął się drwiąco. – Słyszałem, co ludzie mówią.
– Masz prędki język – rzekł Gareth. – Jeszcze słowo, a zabiję twą córkę.
Ojciec przełknął ślinę. Jego oczy otworzyły się szerzej ze strachu i zamilkł.
– Czego od nas chcesz? – krzyknęła matka.
– Strawy – powiedział Gareth. – I schronienia. Zawiadomcie straż o mej obecności, a przysięgam, że ją zabiję. Żadnych sztuczek, rozumiecie? Zostawcie mnie w spokoju, a nic jej nie będzie. Zamierzam spędzić tu noc. Ty, Sarka, przynieś mi ten półmisek mięsiwa. A ty, kobieto, popraw ogień i przynieś mi opończę, którą będę mógł się okryć. Poruszajcie się powoli! – ostrzegł.
Gareth obserwował, jak ojciec skinął głową do matki. Sarka zebrała mięso na półmisek, a matka podeszła z grubą opończą i zarzuciła mu ją na ramiona. Gareth, wciąż się trzęsąc, powoli zbliżył się tyłem do kominka. Huczący ogień ogrzewał jego plecy, gdy usiadł na podłodze obok niego, trzymając przy sobie mocno wciąż płaczącą Larkę. Sarka podeszła z półmiskiem.
– Połóż go powoli na ziemi obok mnie! – rozkazał Gareth. – Powoli!
Patrząc gniewnie, Sarka rzuciła półmisek obok niego, spoglądając z niepokojem na siostrę.
Garetha omamił ten zapach. Pochylił się i wolną ręką chwycił kawał mięsa, drugą przyciskając sztylet do gardła Larki; przeżuwał i przeżuwał, zamknąwszy oczy, rozkoszując się każdym kęsem. Gryzł szybciej, niż był w stanie przełykać. Kawałki jedzenia zwisały mu z ust.
– Wina! – zawołał.
Matka przyniosła mu bukłak z winem, a Gareth wycisnął go do pełnych ust, popijając mięsiwa. Oddychał głęboko, przeżuwając i pijąc, czując, że staje się na powrót sobą.
– A teraz puść ją! – powiedział ojciec.
– To nie wchodzi w rachubę – odrzekł Gareth. – Spędzę tu noc, w ten sposób, trzymając ją przy sobie. Nic jej nie będzie, póki i mnie nic się nie stanie. Chcesz być bohaterem? Czy wolisz, by dziewczynka przeżyła?
Rodzina spojrzała po sobie, oniemiała, ważąc możliwości.
– Mogę ci zadać jedno pytanie? – spytała Sarka. – Skoro taki z ciebie dobry król, dlaczego traktujesz swych poddanych w ten sposób?
Gareth wpatrywał się w nią, zbity z pantałyku, następnie odchylił się w tył i wybuchnął śmiechem.
– A któż powiedział, że jestem dobrym królem?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gwendolyn otworzyła oczy, czując że świat wokół niej się porusza. Miała trudności z przypomnieniem sobie, gdzie się znajduje. Ujrzała ogromne, łukowate bramy Silesii i tysiące żołnierzy Imperium przyglądających się jej w zadziwieniu. Zobaczyła idącego obok Steffena i niebo, które podskakiwało w górę i w dół. Zdała sobie sprawę, że ktoś ją niesie. Że jest w czyichś ramionach.
Wyciągnęła szyję i ujrzała błyszczące, skupione oczy Argona. Zauważyła, że obok niosącego ją Argona idzie Steffen. Przekroczyli otwarte bramy Silesii, mijając tysiące żołnierzy Imperium, którzy rozstępowali się na boki i stali, przypatrując się. Otaczała ich biała poświata i Gwendolyn, niesiona przez Argona, czuła się zanurzona w jakiegoś rodzaju ochronnej tarczy energetycznej. Zdała sobie sprawę, że rzucił jakieś zaklęcie, by utrzymać żołnierzy z daleka.
Gwen odczuwała pociechę, czuła się chroniona, gdy Argon ją niósł. Bolał ją każdy mięsień, była wyczerpana i nie wiedziała, czy, gdyby spróbowała, potrafiłaby chodzić. Mrugała oczami i w urywkach widziała świat, który mijali. Zobaczyła kawałek skruszonej ściany; zawaloną balustradę; spalone domostwo; stertę gruzu; zobaczyła, że idą przez dziedziniec, dochodzą do najdalszych bram na skraju Kanionu; zobaczyła, że przechodzą przez nie, mijając usuwających się z drogi żołnierzy.
Dotarli na skraj Kanionu, do platformy