Szarża Walecznych . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szarża Walecznych - Морган Райс страница 9
Szli dalej, mijając tych wszystkich ludzi, wąskimi uliczkami dolnego miasta. Przekroczyli kolejne łukowate przejście i w końcu weszli do niewielkiego pałacu dolnej Silesii. Gwen na przemian traciła i odzyskiwała przytomność, gdy wchodzili do wspaniałego czerwonego zamku, szli w górę schodami, później długim korytarzem i przez kolejne drzwi o wysokim, łukowatym sklepieniu. W końcu otworzyły się niewielkie drzwi i weszli do jakiejś komnaty.
W pomieszczeniu panował półmrok. Zdawało jej się, że jest to duży pokój sypialny, pośrodku którego stało wiekowe łoże z baldachimem. Niedaleko niego w starożytnym marmurowym kominku płonął ogień. W pomieszczeniu stało kilka służek. Gwendolyn czuła, że Argon niesie ją w kierunku łoża i delikatnie na nim kładzie. Gdy to zrobił, podeszło do niej mnóstwo ludzi, którzy spoglądali na nią z troską.
Argon wycofał się, postąpił kilka kroków w tył i zniknął wśród nich. Szukała go wzrokiem, zamrugawszy kilka razy, lecz nie mogła go nigdzie dojrzeć. Zniknął. Odczuła brak jego energii ochronnej, która otaczała ją jak tarcza. Było jej chłodniej, czuła się mniej chroniona, gdy nie było go w pobliżu.
Gwen zwilżyła językiem spękane wargi i po chwili poczuła, jak ktoś unosi jej głowę, podkłada pod nią poduszkę i przykłada dzban z wodą do ust. Piła i piła, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo była spragniona. Podniosła wzrok i zobaczyła kobietę, którą rozpoznawała.
Illepra, nadworna uzdrowicielka. Illepra spojrzała na nią oczyma wypełnionymi troską. Podawała jej wodę, przecierała czoło ciepłym kawałkiem tkaniny, odgarniając włosy z twarzy. Położyła dłoń na jej czole i Gwen czuła, jak przepływa przez nią jej uzdrowicielska energia. Czuła, jak powieki zaczynają jej ciążyć i wkrótce zamykają się wbrew jej woli.
Gwendolyn nie wiedziała, ile czasu minęło, nim ponownie otworzyła oczy. Wciąż czuła się wykończona, zdezorientowana. W swym śnie słyszała głos, i teraz słyszała go znów.
– Gwendolyn – dobiegł ją głos. Czuła, jak rozchodzi się echem w jej głowie i zastanawiała się, jak wiele razy naprawdę wypowiedział jej imię.
Spojrzała w górę i rozpoznała Kendricka, który patrzył na nią. Obok niego stał jej brat Godfrey, a wraz z nim Srog, Brom, Kolk i kilku innych. Po jej drugiej stronie stał Steffen. Nie mogła znieść wyrazu ich twarzy. Patrzyli na nią, jak gdyby trzeba było się nad nią litować, jak gdyby powróciła ze świata zmarłych.
– Siostro moja – rzekł Kendrick z uśmiechem. Słyszała troskę w jego głosie. – Powiedz nam, co się wydarzyło.
Gwen potrząsnęła głową, zbyt zmęczona, by wszystko relacjonować.
– Andronicus – powiedziała schrypniętym głosem, który brzmiał bardziej jak szept. Odchrząknęła. – Próbowałam… poddać się… w zamian za miasto… Zaufałam mu. Głupia…
Kręciła głową raz za razem. Po jej policzku spłynęła łza.
– Nie, jesteś szlachetna – poprawił ją Kendrick, chwytając jej dłoń. – Jesteś najodważniejsza z nas wszystkich.
– Zrobiłaś to, co zrobiłby każdy wielki przywódca – powiedział Godfrey występując naprzód.
Gwen pokręciła głową.
– Oszukał nas… – rzekła Gwendolyn. – … i zaatakował mnie. Kazał McCloudowi mnie zaatakować.
Gwen nie potrafiła powstrzymać łez: zaczęła łkać, gdy wypowiadała te słowa. Wiedziała, że nie jest to zachowanie godne przywódczyni, lecz nie potrafiła tego powstrzymać.
Kendrick ścisnął mocniej jej dłoń.
– Chcieli mnie zabić – rzekła. – Steffen mnie uratował…
Wszyscy zebrani w pomieszczeniu spojrzeli na Steffena z całkiem nowym szacunkiem. Ten stał lojalnie u jej boku i skłonił głowę.
– Moja pomoc była niewielka i po czasie – odrzekł kornie. – Byłem tylko jeden, a ich wielu.
– Lecz ocaliłeś naszą siostrę i za to będziemy ci dozgonnie wdzięczni – rzekł Kendrick.
Steffen pokręcił głową.
– Ja zawdzięczam jej dalece więcej – odrzekł.
Gwen zalała się łzami.
– Argon ocalił nas oboje – zakończyła.
Twarz Kendricka spochmurniała.
– Pomścimy cię – powiedział.
– Nie o siebie się martwię – rzekła. – Lecz o miasto… naszych ludzi… Silesię… Andronicus… On zaatakuje.
Godfrey poklepał ją po dłoni.
– Nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy – powiedział, występując naprzód. – Odpoczywaj. My przedyskutujemy te kwestie. Teraz, tutaj nic ci nie grozi.
Gwen czuła, że zaczynają jej się zamykać oczy. Nie wiedziała, czy śni, czy nie.
– Potrzebuje snu – rzekła czuwająca nad nią Illepra, występując naprzód.
Do Gwendolyn to wszystko docierało jak przez mgłę. Jej ciało stawało się coraz cięższe, na przemian traciła i odzyskiwała świadomość. Przez głowę przelatywały jej obrazy, w których pojawiał się Thor, a później jej ojciec. Miała trudności z odróżnieniem, co jest jawą, a co snem i słyszała jedynie strzępki rozmowy, która się nad nią toczyła.
– Jak poważne są rany? – dobiegł ją głos, być może Kendricka.
Czuła, jak Illepra przesuwa dłonią po jej czole. I tuż przed tym, jak jej oczy się zamknęły, usłyszała słowa Illepry:
– Rany na ciele są lekkie, mój panie. Lecz rany na duchu biegną głęboko.
Gwen obudził odgłos trzaskającego w kominku ognia. Nie była w stanie stwierdzić, jak dużo czasu upłynęło. Zamrugała kilka razy, rozglądając się po słabo oświetlonym pokoju i zauważyła, że ludzie, którzy byli tam wcześniej, wyszli. Został jedynie Steffen, siedzący na krześle obok niej, Illepra, która stała nad nią, smarując jej nadgarstek jakąś maścią, i jeszcze jedna osoba. Był to dobrotliwy staruszek, który przyglądał się jej z troską. Była pewna, że go zna, ale nie potrafiła sobie do końca przypomnieć. Czuła się bardzo zmęczona, zbyt zmęczona, jak gdyby nie spała od lat.
– Pani? – rzekł staruszek, pochylając się nad nią. Trzymał w dłoni jakiś sporych rozmiarów przedmiot. Spojrzała w dół i zobaczyła, że to oprawiona w skórę księga.
– To