Marsz Władców . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marsz Władców - Морган Райс страница 7
Gareth potrząsnął głową. Chwycił za poły jego koszuli i potrząsnął nim raz, potem znowu.
– Dlaczego to zrobiłeś? – wrzasnął.
Czuł jak jego cały świat się rozpada. Był wstrząśnięty odkryciem, że jednak czuł skruchę z powodu ojca. Nie potrafił tego zrozumieć. Jeszcze kilka godzin temu chciał ponad wszystko zobaczyć, jak jego ojciec umiera otruty przy stole. A teraz wiadomość, że został zabity zabolała go niczym śmierć najlepszego przyjaciela. Czuł przytłaczające wyrzuty sumienia. Jakaś jego część nie chciała jednak tej śmierci – zwłaszcza zadanej w taki sposób. Ręką Firtha. I nie przy użyciu ostrza.
– Nie rozumiem – załkał Firth. – Kilka godzin temu sam próbowałeś go zabić. Ten cały spisek z kielichem. Sądziłem, że będziesz mi wdzięczny!
Ku swemu zdziwieniu, Gareth wziął zamach i zdzielił Firtha po twarzy.
– Nie kazałem ci tego robić! – wyrzucił z siebie Gareth. – Nigdy nie mówiłem, żebyś to zrobił. Dlaczego go zabiłeś? Spójrz na siebie. Cały jesteś we krwi. Teraz obaj jesteśmy skończeni. Nie minie wiele czasu, jak straże przyjdą po nas.
– Nikt nic nie widział – zawołał błagalnym tonem Firth. Prześliznąłem się w trakcie zmiany warty. Nikt mnie nie zauważył.
– A gdzie sztylet?
– Nie zostawiłem go tam – odparł dumnie Firth. – Nie jestem głupi. Pozbyłem się go.
– A jakiego użyłeś? – zapytał Gareth. Jego myśli zaprzątały teraz wszelkie implikacje czynu Firtha. Czuł skruchę, ale zaraz potem obawę. Myślał o każdym szczególe, każdym śladzie, który mógł pozostawić ten bełkoczący dureń, czymkolwiek, co prowadziłoby do niego.
– Użyłem takiego, którego nie można rozpoznać – odparł dumny z siebie Firth. – Tępe, nijakie ostrze, które znalazłem w stajni. Były tam jeszcze cztery takie same. Nie do wyśledzenia – powtarzał ciągle.
Gareth poczuł, jak jego serce stanęło na chwilę.
– Czy to nie był krótki nóż z czerwonym trzonkiem i zagiętym ostrzem? Zawieszony na ścianie przy moim koniu?
Firth skinął twierdząco, aczkolwiek niepewnie głową.
Gareth spojrzał na niego wściekle.
– Ty głupcze. To ostrze akurat bardzo łatwo rozpoznać!
– Ale przecież nie miało żadnych znaków! – zaprotestował przestraszonym, trzęsącym się głosem Firth.
– Na ostrzu nie ma znaków – ale za to jest na rękojeści! – ryknął Gareth.
– Na spodzie! Nie sprawdziłeś dokładnie. Ty głupcze! Gareth podszedł bliżej. Jego twarz pokrywała się purpurą. – Na spodzie ma wyrzeźbione godło mojego wierzchowca. Każdy, kto dobrze zna rodzinę królewską może powiązać to ostrze ze mną.
Utkwił spojrzenie w Firthie, który znieruchomiał niczym pień. Miał ochotę go zabić.
– Co z nim zrobiłeś? – spytał z naciskiem Gareth. – Powiedz, że masz go przy sobie. Powiedz, że przyniosłeś go tutaj. Błagam.
Firth przełknął ślinę.
– Starannie go ukryłem. Nikt nigdy go nie znajdzie.
Gareth skrzywił się jedynie.
– Gdzie dokładnie?
– Wrzuciłem go do kamiennego zsypu, zamkowego szaletu. Opróżniają go co godzinę, prosto do rzeki. Nie martw się, mój panie. Nóż już dawno spoczywa głęboko na jej dnie.
Nagle zabiły zamkowe dzwony. Gareth odwrócił się i podbiegł do otwartego okna. Jego serce przepełniała panika. Wyjrzał na zewnątrz i dostrzegł na dole jeden wielki chaos, tłumy ludzi otaczające zamek. Te dzwony mogły oznaczać tylko jedno: Firth nie kłamał. Rzeczywiście zabił króla.
Gareth poczuł jak ciało oblewa zimny pot. Nie mógł pojąć, iż to on sprowadził tak wielkie zło. I że to Firth, ze wszystkich znanych mu ludzi, był jego egzekutorem.
Nagle rozległo się głośne walenie do drzwi, które otwarły się z impetem, a do komnaty wpadło kilku królewskich strażników. Przez chwilę Gareth był pewien, iż przyszli go aresztować.
Ku jego zdziwieniu jednak stanęli na baczność i czekali na jego znak.
– Mój panie, twego ojca próbowano zasztyletować. Zamachowiec jest na wolności. Proszę, zostań w swojej komnacie. Król jest poważnie ranny.
Usłyszawszy ostatnie słowa Gareth poczuł, jak włosy stają mu na głowie.
– Ranny? – powtórzył, a słowo to niemal utknęło mu w gardle. – Więc żyje jeszcze?
– Tak, mój panie. I niech Bóg ma go w swej opiece. Przeżyje i powie nam, kto dokonał tego haniebnego czynu.
Po czym strażnik ukłonił się szybko i pospiesznym krokiem opuścił komnatę, zatrzaskując za sobą drzwi.
Garetha ogarnęła wściekłość. Chwycił Firtha za ramiona, przeciągnął przez komnatę i cisnął o kamienną ścianę.
Firth spojrzał na niego oszalałym wzrokiem, oniemiały z przerażenia.
– Coś uczynił? – wrzasnął Gareth. – Teraz obaj jesteśmy skończeni!
– Ale…ale… – zająknął się Firth. – Byłem pewien, że nie żyje!
– Jesteś pewien wielu rzeczy – odparł Gareth – ale we wszystkim się mylisz!
Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl.
– Ten sztylet. Musimy go odzyskać, nim będzie za późno.
– Ale, mój panie, ja go wyrzuciłem – powiedział Firth. – Jest już w rzece!
– Wrzuciłeś go do zsypu. To nie koniecznie znaczy, że jest już w rzece.
– Ale najprawdopodobniej właśnie tam jest! – odparł Firth.
Gareth nie mógł już znieść paplaniny tego durnia. Wyminął go i wybiegł przez drzwi, a zaraz za nim podążył Firth.
– Pójdę z tobą. Pokażę ci dokładnie, gdzie go wyrzuciłem – powiedział Firth.
Gareth zatrzymał się w korytarzu, obrócił i popatrzył na niego spode łba. Firth cały był we krwi. Aż dziw, że straże tego nie zauważyły. Mieli szczęście. Firth stał się kulą u nogi jak nigdy dotychczas.
– Powiem to tylko raz – warknął. – Wracaj do mojej komnaty, przebierz się, a te rzeczy spal. Pozbądź się wszelkich śladów krwi. Później