Marsz Władców . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marsz Władców - Морган Райс страница 8
W odległej części izby Gareth dostrzegł wielki kubeł. Co chwilę wpadało do niego z chlupotem łajno i odpadki.
Gareth podbiegł do najbliżej stojącego sługi i chwycił go desperacko za ramię.
– Kiedy ostatni raz opróżniliście pojemnik? – zapytał.
– Kilka minut temu wynieśli go nad rzekę, mój panie.
Gareth obrócił się i wybiegł z izby. Szybkim tempem przemierzył kolejne korytarze, wbiegł z powrotem po spiralnych schodach i wydostał się na zewnątrz, w chłodne nocne powietrze.
Pokonał trawą pokryte pole i biegł dalej sapiąc ciężko w kierunku rzeki.
Gdy dotarł na miejsce, schował się za wielkim drzewem, tuż przy brzegu rzeki. Obserwował, jak dwóch służących unosi wielkie żelazne naczynie i nachyla je ku wartkiemu nurtowi rzeki.
Zaczekał, aż słudzy odwrócą kubeł do góry nogami i opróżnią go całkowicie, aż zawrócą i zaniosą go z powrotem na zamek.
W końcu poczuł zadowolenie. Nikt nie zauważył jakiegokolwiek sztyletu. Gdziekolwiek teraz był, porwała go rzeka i uniosła w dal ku nicości. Jeśli jego ojciec miał umrzeć tej nocy, nie istniał żaden ślad prowadzący do zabójcy.
Ale czy na pewno?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Thor biegł tuż za Reece’em, z Krohnem u swego boku. Lawirowali tylnymi korytarzami zmierzając do komnaty króla. Reece poprowadził ich przez ukryte w kamiennej ścianie schody. Przy świetle trzymanej w ręce pochodni przeciskali się jeden za drugim przez oszałamiającą wręcz ilość wąskich przejść i zakrętów wewnątrz murów zamku. Wspięli się po wąskich kamiennych schodach, które prowadziły do kolejnego korytarza. W końcu skręcili i przed ich oczyma ukazały się kolejne schody. Thor nie mógł się nadziwić, jak zawiłą drogą podążali.
– To przejście wybudowano setki lat temu – wytłumaczył Reece szeptem. Ciężko dysząc dodał – Za pradziada mojego ojca, trzeciego króla z rodziny MacGil. Zlecił budowę tuż po oblężeniu – miała to być droga ucieczki. Jak na ironię, zamek nigdy już nie był oblegany, a te korytarze popadły w niepamięć na setki lat. Wyjścia pozabijano deskami. Znalazłem je będąc jeszcze dzieckiem. Lubię czasami korzystać z nich, aby przemieszczać się po zamku bez zwracania czyjeś uwagi. Kiedy byliśmy młodsi, Gwen, Godfrey i ja bawiliśmy się tutaj w chowanego. Kendrick był na to już za stary, zaś Gareth nie chciał się z nami bawić. Żadnych pochodni, taką mieliśmy zasadę. Ciemno, choć oko wykol. Strasznie to wtedy wyglądało.
Thor starał się nadążyć za Reece’em, który odnajdował drogę z szokującym wręcz kunsztem. Było oczywiste, że znał każdy odcinek na pamięć.
– Jak ty w ogóle rozpoznajesz te wszystkie zakręty? – spytał ze zdziwieniem Thor.
– Gdybyś dorastał na zamku od młodości, pierwsze co zaczęłoby ci doskwierać to samotność. Zwłaszcza, jeśli wszyscy wkoło są od ciebie starsi, a ty jesteś zbyt młody, aby wstąpić do legionu, poza którym nie ma tu nic do robienia. Postawiłem sobie za cel, taką misję, odkryć wszelkie zakamarki tego miejsca.
Znowu skręcili, po czym zeszli po trzech kamiennych schodkach, przecisnęli się przez wąski otwór w murze i zeszli po ciągnących się daleko w dół schodach. W końcu Reece zatrzymał się przy grubych, dębowych, pokrytych kurzem drzwiach. Przyłożył do nich ucho i zaczął nasłuchiwać. Thor podszedł bliżej.
– Co to za drzwi? – spytał.
– Ciii – odparł Reece.
Thor zamilkł i sam przyłożył ucho. Krohn stał za nim spoglądając w górę.
– Tylne drzwi do komnaty mojego ojca – wyszeptał Reece. – Chcę usłyszeć, kto jest tam teraz z nim.
Thor słuchał z walącym sercem stłumionych głosów dobiegających zza drzwi.
– Wygląda na to, że w środku jest pełno ludzi – powiedział Reece.
Odwrócił się i spojrzał na Thora wymownie.
– Wpadniesz w sam środek burzy. Są tam jego generałowie, jego doradcy i rodzina – wszyscy. I jestem pewien, że każdy z nich szuka właśnie ciebie, jego domniemanego mordercy. Jakbyś wszedł w tłum chętny zlinczować cię bez pytania. Jeśli mój ojciec nadal uważa, że to ty próbowałeś go otruć, będziesz skończony. Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?
Thor przełknął ślinę głośno. Teraz albo nigdy, pomyślał. Zaschło mu w gardle, gdy zdał sobie sprawę, iż właśnie w tej chwili nadszedł jeden z punktów zwrotnych jego życia. Najłatwiej byłoby teraz odejść, uciec od tego wszystkiego. Mógłby wieść spokojne życie z dala od królewskiego dworu, gdzieś tam. Ale mógł też przejść przez te drzwi i najprawdopodobniej spędzić resztę życia w lochu, z łachudrami – bądź nawet zostać stracony.
Wciągnął głęboko powietrze i podjął decyzję. Musiał zmierzyć się z własnymi demonami twarzą w twarz. Nie mógł się wycofać.
Skinął głową. Bał się otworzyć usta. Obawiał się tego, że jeśli je otworzy, to może zmieni zdanie.
Reece również skinął głową, z wyrazem aprobaty na twarzy. Popchnął żelazną klamkę i natarł ramieniem na drzwi.
Thor zmrużył gwałtownie oczy, kiedy drzwi otworzyły się i stanęli w świetle pochodni. Byli w samym środku komnaty. Reece i Krohn stanęli tuż przy nim.
Król leżał na swym łożu, a wszędzie dokoła tłoczyli się ludzie. Przynajmniej dwa tuziny: niektórzy pochylali się nad władcą, inni klęczeli. Byli tam jego doradcy i generałowie, jak również Argon, królowa, Kendrick, Godfrey – nawet Gwendolyn. Zastygli w czuwaniu przy łożu śmierci, a Thor właśnie zakłócił tę bądź, co bądź prywatną, rodzinną sprawę.
W komnacie panował ponury nastrój. Wszyscy przybrali poważną minę. MacGil leżał wsparty na poduchach. Thor poczuł ulgę, kiedy spostrzegł, że król jeszcze żyje – przynajmniej w tej chwili.
Wszystkie twarze zwróciły się jak na komendę w kierunku, gdzie tak nagle pojawili się Thor i Reece, ku kompletnemu zaskoczeniu czuwających. Thor zdał sobie sprawę, jaki to musiał być dla nich szok ujrzeć ich tak nagle wychodzących z ukrytych drzwi w ścianie prosto na środek izby.
– To ten chłopak! – krzyknął ktoś w tłumie i wskazał na Thora z wyrazem nienawiści na twarzy. – To on próbował otruć króla!
Ze wszystkich stron wyskoczyli strażnicy i rzucili się na chłopca. Thor nie wiedział, co robić. Z jednej strony chciał zawrócić i uciec. Wiedział jednak, że musi przeciwstawić się rozwścieczonej gawiedzi, że musi rozstać się z królem w pokoju. Wziął się więc w garść. Straże już niemal miały go w swych rękach. Krohn podszedł bliżej i warknął ostrzegawczo w ich kierunku.
Nagle chłopiec poczuł, jak gdzieś z głębi jego ciała wypływa fala gorąca i rozchodzi się po nim całym. Podniósł rękę bezwiednie, skierował dłoń w kierunku zgromadzonych i posłał tą wzbierającą falę