Marsz Władców . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marsz Władców - Морган Райс страница 9
Brom stanął jak wryty z szeroko otwartymi oczyma.
– Argonie! – krzyknął Brom odwróciwszy się do druida. – Powstrzymaj te czary w tej chwili! Zatrzymaj tego chłopca!
Argon wyszedł przed tłum i powoli opuścił swój kaptur. Popatrzył na Thora swym intensywnym, płonącym spojrzeniem.
– Nie widzę powodu, aby go powstrzymywać – odparł Argon. – Nie przybył tu, by wyrządzić komuś krzywdę.
– Oszalałeś? Prawie zabił naszego króla!
– Tak ci się wydaje – powiedział Argon. – Ja widzę coś innego.
– Zostawcie go – dobiegł ich chropawy, głęboki głos.
Wszyscy zwrócili się w kierunku MacGila, który właśnie usiadł na swym łożu. Rozejrzał się dokoła ledwie przytomnym wzrokiem. Widać było, ile wysiłku kosztowało go wypowiedzenie tych dwóch słów.
– Chcę rozmawiać z tym chłopcem. To nie on mnie ranił. Widziałem twarz tego mężczyzny i to nie był ten chłopiec. Thor jest niewinny.
Powoli wśród zgromadzonych dało się odczuć odprężenie. Thor również rozluźnił swój umysł i zwolnił ich ze swego władania. Straże wycofały się, spoglądając na niego z rezerwą tak, jakby był nie z tej ziemi, i schowały niepotrzebny już oręż do pochew.
– Chcę z nim rozmawiać – powiedział MacGil. – W cztery oczy. Wy wszyscy. Zostawcie nas samych.
– Mój królu – wtrącił Brom. – Czy naprawdę sądzisz, że to bezpieczne? Tylko ty panie i ten chłopiec?
– Nie pozwalam go tknąć – odparł MacGil. – Teraz opuście nas. Wszyscy. Łącznie z moją rodziną.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Wszyscy spoglądali po sobie najwidoczniej nie mając pojęcia, co robić. Thor zaś stał wrośnięty w ziemię i nie mógł zrozumieć, co się dzieje.
W końcu, podążając jeden za drugim, wszyscy, również członkowie rodziny królewskiej, opuścili komnatę. Reece i Krohn wyszli jako ostatni. Komnata opustoszała tak nagle, jakby jeszcze przed chwilą nie była zatłoczona.
Drzwi zamknęły się. Tylko Thor i król – sami, w otaczającej ich ciszy. Chłopiec nie mógł w to uwierzyć. Widok leżącego króla, bladego, zmagającego się z bólem ranił Thora bardziej niż mógł to opisać. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, jakby to jakaś jego część umierała tu, na tym łożu. Tak bardzo chciał, żeby król poczuł się lepiej.
– Podejdź tu, mój chłopcze – rzekł władca słabym, ochrypłym głosem, niemal szeptem.
Thor pokłonił się, podszedł bliżej i uklęknął. Król podniósł z trudem rękę. Thor chwycił ją i złożył pocałunek.
Chłopiec podniósł wzrok i dostrzegł, że MacGil uśmiecha się słabo. Ku swemu zdumieniu poczuł, jak gorące łzy zraszają jego policzki.
– Mój panie – zaczął Thor pospiesznie nie mogąc już powstrzymać w sobie wszystkiego. – Proszę, uwierz mi. To nie ja ciebie otrułem. Wiedziałem o spisku tylko dzięki mojemu snu. Dzięki jakiejś mocy, której nawet nie znam. Chciałem tylko cię ostrzec. Błagam, uwierz mi–
MacGil podniósł dłoń i Thor zamilkł.
– Myliłem się co do ciebie – powiedział. – Czyjaś inna ręka musiała zadać mi cios żebym zrozumiał, że to nie ty. Starałeś się jedynie mnie uratować. Wybacz mi. Pozostałeś lojalny do końca. Być może jedyny lojalny członek mego dworu.
– Tak bardzo chciałbym się mylić – odparł Thor. – Tak bardzo chciałbym, żebyś był zdrów panie. Żeby moje sny były tylko iluzją; żebyś nigdy nie został zabity. Może się myliłem. Może przeżyjesz.
MacGil potrząsnął głową przecząco.
– Mój czas już nadszedł – powiedział.
Thor przełknął ślinę mając nadzieję, że to nieprawda, przeczuwając jednak, że było tak, jak mówił król.
– Czy wiesz panie, kto dopuścił się tego haniebnego czynu? – Thor zadał pytanie, które gnębiło go od momentu złowieszczego snu. Nie mógł pojąć, kto mógłby chcieć zabić króla, ani dlaczego.
MacGil spojrzał w sufit, mrużąc oczy z wysiłku.
– Widziałem jego twarz. Twarz kogoś, kogo dobrze znam, ale z jakiegoś powodu nie potrafię skojarzyć.
Odwrócił się i spojrzał na Thora.
– Teraz to już nie ma znaczenia. Nadeszła moja pora. Czy to z jego ręki, czy też kogoś innego, koniec jest taki sam. To, co teraz się liczy – powiedział i chwycił za nadgarstek Thora z siłą, która zaskoczyła chłopca – to to, co się stanie, kiedy odejdę. Do nas będzie należeć królestwo bez króla.
MacGil przyjrzał się chłopcu z przejęciem, którego ten nie rozumiał. Thor nie wiedział zbyt dokładnie, o czym mówił król – czego, jeśli w ogóle, od niego żądał. Chciał zapytać, ale widział, z jaką trudnością przychodziło mu złapać oddech i nie chciał mu przerywać.
– Argon miał co do ciebie rację – powiedział powoli puszczając go z uścisku. – Twoje przeznaczenie jest o wiele większe od mojego.
Usłyszawszy te słowa, Thor poczuł, jak przeszywa go prąd. Jego przeznaczenie? Większe niż króla? Już sama myśl o tym, że król trudziłby się, aby rozmawiać o nim z Argonem wykraczała poza jego pojmowanie. A jego słowa, że niby przeznaczenie Thora było większe niż króla – co też mógł mieć na myśli? Czy król MacGil w swoich ostatnich chwilach padł ofiarą urojeń?
– Wybrałem ciebie… przyjąłem cię do mojej rodziny nie bez powodu. Czy wiesz o czym mówię?
Thor potrząsnął głową przecząco, chcąc rozpaczliwie poznać tę przyczynę.
– Nie wiesz, dlaczego chciałem, abyś tu był, właśnie ty, w moich ostatnich chwilach?
– Wybacz mi, mój panie – odparł Thor kręcąc głową. – Naprawdę nie wiem.
MacGil uśmiechnął się słabo, a jego oczy zaczęły się zamykać.
– Daleko stąd leży rozległa kraina. Dalej niż Wilds. Dalej nawet niż ziemie smoków. To kraina należąca do druidów. Z niej pochodzi twoja matka. Tam musisz się udać po wszelkie odpowiedzi.
Oczy MacGila otworzyły się szeroko i spojrzały na Thora z mocą, której chłopiec nie rozumiał.
– Losy naszego królestwa od tego zależą – dodał król. – Nie jesteś jak