Zaręczona . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaręczona - Морган Райс страница 2
Dżuma (znana również pod nazwą Czarnej Śmierci) uśmierciła miliony osób w całej Europie, wielokrotnie zadając cios Londynowi na przestrzeni wieków. Szerzyła się w miejscach nieznających higieny, zamieszkiwanych przez tłumy ludzi, dlatego też najsilniej dała się we znaki dzielnicy, w której znajdował się szekspirowski teatr. Musiały minąć wieki, zanim odkryto, że zarazę przenosiły pchły żyjące na szczurach.
− Przyjdź, ciemna nocy! Przyjdź, mój dniu w ciemności! To twój blask, o mój luby, jaśnieć będzie Na skrzydłach nocy, jak pióro łabędzie Na grzbiecie kruka. Wstąp, o, wstąp w te progi! Daj mi Romea, a po jego zgonie Rozsyp go w gwiazdki! A niebo zapłonie Tak, że się cały świat w tobie zakocha, I czci odmówi słońcu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Londyn, Anglia
(wrzesień, 1599)
Caleb obudził się na dźwięk dzwonów.
Usiadł wyprostowany i rozejrzał się wokół, ciężko dysząc. Śnił o Kyle’u, o pościgu za nim, o Caitlin wyciągającej błagalnie dłoń. Byli na polu pełnym nietoperzy, nad którym wznosiło się krwistoczerwone słońce, a wszystko zdawało się takie rzeczywiste.
Rozglądając się, próbował ustalić, czy to wszystko było naprawdę, czy też rzeczywiście obudził się już, w przeszłości. Po kilku sekundach wsłuchiwania się w swój oddech, bicie serca, panującą ciszę, kiedy poczuł chłodne, wilgotne powietrze, uświadomił sobie, że to wszystko było snem. Że naprawdę się obudził.
Zorientował się, że siedzi wyprostowany w otwartym sarkofagu. Rozejrzał się po ciemnym, ogromnym pomieszczeniu i zauważył kilka innych sarkofagów. Strop był niski, sklepiony, poprzecinany szczelinami pełniącymi rolę okien, przez które sączyło się odrobinę słonecznego światła. Wystarczyło jednak, by móc przyjrzeć się otoczeniu. Zmrużył oczy przed oślepiającym blaskiem, sięgnął do kieszeni po krople i, zadowolony, że wciąż tam są, wkropił je do oczu. Powoli ból ustąpił i mógł się rozluźnić.
Jednym ruchem podskoczył i stanął na nogach, obrócił się na pięcie, rozważając swoją sytuację. Nadal miał się na baczności, nie chcąc ulec jakiemuś atakowi, ani wpaść w zasadzkę zanim całkowicie nie rozeznał się w swojej sytuacji. W pomieszczeniu nie było jednak nic, ani nikogo. Tylko cisza. Zwrócił uwagę na antyczne, kamienne podłogi, mury, niewielki ołtarz z krzyżem i zgadywał, że znajdował się w kościelnej krypcie.
Caitlin.
Obrócił się dokoła ponownie, szukając jakichkolwiek jej oznak. Podszedł pospiesznie do najbliższego sarkofagu. Odczuwał ponaglający go niepokój. Używając wszystkich sił, zerwał z niego pokrywę.
Serce zabiło mu mocniej – miał nadzieję, że ją tam znajdzie. W następnej chwili poczuł zawód. Sarkofag był pusty.
Zaczął pospiesznie sprawdzać każdy sarkofag, spychając z nich pokrywy, ale wszystkie okazały się puste.
Czuł narastającą w nim rozpacz. Odepchnął ostatnią pokrywę z taką siłą, że spadła na dół i roztrzaskała się na tysiące drobnych kawałów. Miał złe przeczucie, że i ten sarkofag będzie pusty – i miał rację. Caitlin nie było nigdzie w krypcie. Kiedy w końcu to sobie uświadomił, oblał go zimny pot. Gdzie w takim razie była?
Myśl o tym, że cofnął się w czasie bez Caitlin, przyprawiła go o dreszcze. Zależało mu na niej bardziej, niż potrafił to wyrazić i bez niej u swego boku, jego życie, jego misja stawały się bezcelowe.
Nagle coś sobie przypomniał. Sięgnął do kieszeni, by sprawdzić, czy nadal miał to przy sobie. Na szczęście miał. Ślubną obrączkę jego matki. Podniósł ją do światła i z zachwytem przyjrzał się sześciokaratowemu szafirowi, idealnie przyciętemu, przytwierdzonemu do obrączki zdobionej diamentami i rubinami. Nie znalazł jeszcze odpowiedniej chwili, by oświadczyć się Caitlin. Tym razem jednak był zdecydowany to zrobić.
Jeśli, oczywiście, w ogóle trafiła tu razem z nim.
Usłyszał jakiś dźwięk i odwrócił się w stronę wejścia, wyczuwając jakieś poruszenie. Miał wielką nadzieję, że to Caitlin.
Zorientował się jednak, że ktoś wyłonił się zza rogu. Spuścił wzrok, widząc, że to nie człowiek. Była to Ruth. Ucieszył się bardzo na jej widok, uradowany, że przetrwała podróż w czasie.
Podeszła do Caleba, merdając ogonem, spoglądając na niego błyszczącymi ślepiami na znak, że go rozpoznała. Kiedy zbliżyła się, Caleb uklęknął i wziął ją na ręce. Uwielbiał ją i był zdumiony, jak bardzo urosła: wyglądała na dwa razy większą i robiła naprawdę duże wrażenie. Jej obecność dodała mu otuchy: może oznaczało to, że Caitlin również tu była.
Nagle Ruth odwróciła się i pobiegła, znikając za rogiem. Caleb był zdumiony jej zachowaniem. Poszedł za nią, chcąc zobaczyć, gdzie pobiegła.
Zorientował się, że wszedł do kolejnej sklepionej krypty, równie jak poprzednia zastawionej sarkofagami. Wystarczył mu rzut okiem, by zauważyć, że wszystkie były już otwarte, i puste.
Ruth pomknęła przed siebie, skomląc i wkrótce opuściła pomieszczenie. Calebowi przyszło na myśl, że może gdzieś go prowadziła, więc popędził za nią.
Pokonawszy kilka kolejnych pomieszczeń, Ruth zatrzymała się wreszcie przy niewielkiej, słabo oświetlonej pojedynczą świecą niszy na końcu korytarza. Wewnątrz znajdował się samotny, marmurowy, misternie wyrzeźbiony sarkofag.
Caleb podszedł do niego powoli, wstrzymał oddech żywiąc nadzieję, próbując wyczuć znajdującą się wewnątrz Caitlin.
Ruth usiadła tuż obok i spojrzała na Caleba. Zaskowyczała rozpaczliwie.
Caleb uklęknął i spróbował zepchnąć kamienną pokrywę. Ta jednak była o wiele cięższa od pozostałych i ledwie drgnęła.
Klęcząc, popchnął mocniej, naparł ze wszystkich sił, aż w końcu płyta zaczęła ustępować. Pchał nieustannie i wkrótce pokrywa całkowicie zeszła.
Na widok leżącej w środku Caitlin, nieruchomej, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, Caleb poczuł przypływ ulgi. Wkrótce jednak zawładnął nim niepokój. Przyjrzał się jej uważnie. Była bladsza niż kiedykolwiek. Jej policzki pozbawione były jakiegokolwiek koloru, a jej oczy nie zareagowały na światło pochodni. Przyjrzał się jeszcze dokładniej i zauważył, że nie oddychała.
Przerażony tym, odchylił się gwałtownie. Caitlin zdawała się martwa.
Ruth