Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 22
– Nawet dobrze, że przyjechaliście, i tak miałem do was dzwonić.
– Naprawdę? – powiedział Patrik, siadając na kanapie. Tym razem Kaspersen zaprosił ich do salonu, nie do kuchni.
– Chciałem się dowiedzieć, czy jest możliwość uzyskania zakazu odwiedzin. – Usiadł w wielkim skórzanym fotelu i założył nogę na nogę.
Martin zerknął badawczo na Patrika.
– Kogo miałby dotyczyć ten zakaz?
W oczach Kaspersena zapaliła się iskra.
– Sofie. Zakaz odwiedzania Kerstin.
Patrik i Martin nie okazali zdziwienia.
– Z jakiego powodu, jeśli wolno wiedzieć? – z pozornym spokojem powiedział Patrik.
– Nie ma powodu, żeby Sofie jeździła do tej… tej… osoby! – Kaspersen z zacietrzewienia aż się zapluł. Wychylił się do przodu, łokcie oparł na kolanach. – Dziś tam pojechała. Wpadłem do domu podczas przerwy obiadowej i nie było jej plecaka. Obdzwoniłem jej znajomych. Na pewno pojechała do tej… lesby. Nie można jej tego uniemożliwić? Kiedy wróci, oczywiście odbędziemy poważną rozmowę, ale musi chyba być sposób, żeby jej to uniemożliwić na drodze prawnej. – Wyczekująco spojrzał na policjantów.
– To będzie raczej trudne – odparł Patrik. Coraz bardziej utwierdzał się w podejrzeniach. To, o czym zamierzał rozmawiać z Kaspersenem, wydawało się nie tylko możliwe, lecz wręcz bardzo prawdopodobne. – Zakaz odwiedzin to bardzo radykalne posunięcie. Nie wydaje mi się, żeby było uzasadnione w tym przypadku. – Obserwował Kaspersena. Był wyraźnie wzburzony.
– Ale, ale… – jąkał się. – To co mam robić? Sofie ma piętnaście lat. Przecież nie zamknę jej w domu, jeśli mnie nie posłucha, a ta cholerna… – z trudem się powstrzymał – na pewno nie zechce współpracować. Dopóki żyła Marit, musiałem się pogodzić z… tym, ale dłużej tego gówna nie przełknę, niech to szlag! – Grzmotnął pięścią w szklany blat stolika. Patrik z Martinem drgnęli.
– Nie akceptuje pan wyboru, jakiego dokonała pańska była żona? Tego, jaką drogę życiową wybrała?
– Jaki znowu wybór drogi życiowej? – Kaspersen aż prychnął. – Żeby nie ta zdzira, która namieszała Marit w głowie, nigdy by się to nie zdarzyło. Bylibyśmy nadal razem: ja, Marit i Sofie. Marit nie tylko rozbiła rodzinę, zdradziła mnie i Sofie, ale jeszcze wystawiła nas wszystkich na pośmiewisko! – Potrząsał głową, jakby nadal nie mógł w to uwierzyć.
– Okazał jej pan w jakiś sposób, że się na to nie zgadza? – podchwytliwie spytał Patrik.
Kaspersen spojrzał na niego podejrzliwie.
– Niby jak? Co pan ma na myśli? Nigdy nie ukrywałem, co sądzę o tym, że Marit nas opuściła. Nie miałem natomiast ochoty ujawniać powodu. Nie ma się czym chwalić, kiedy żona odchodzi, zwłaszcza jeśli odchodzi do kobiety. – Wydał dźwięk, który miał być śmiechem, a zabrzmiał bardzo złowieszczo.
– Ale nie zrobił pan nic przeciw byłej żonie i Kerstin?
– Nie wiem, co pan sugeruje. – Kaspersen zmrużył oczy.
– Chodzi o listy i telefony – wtrącił Martin. – Z pogróżkami.
– Ja miałbym to robić, tak? – Kaspersen szeroko otworzył oczy. Trudno było stwierdzić, czy mówi szczerze, czy gra. – Zresztą jaki to ma związek ze śmiercią Marit? Przecież to był wypadek.
Patrik to przemilczał. Nie chciał zbyt szybko ujawniać, co wie, wolał to robić stopniowo.
– Dostawały anonimy, były również głuche telefony.
– Nie ma w tym nic dziwnego – powiedział Kaspersen z uśmiechem. – Takie osoby zazwyczaj przyciągają uwagę. Być może w dużym mieście toleruje się takie rzeczy, ale nie w naszych stronach.
Mężczyzna siedzący w fotelu żywił tyle uprzedzeń, że Patrikowi zaparło dech w piersiach. Najchętniej złapałby gościa za frak i wygarnął, co o nim myśli. Pocieszał się, że z każdym wypowiedzianym zdaniem Kaspersen pogrąża się coraz bardziej.
– Więc to nie pan pisał te listy i nie pan dzwonił? – zapytał Martin. Również on nie krył niesmaku.
– Nigdy bym się nie zniżył do czegoś takiego. – Kaspersen uśmiechnął się lekceważąco.
Taki jest pewny siebie, mieszkanie ma takie czyściutkie, wypucowane, aż lśniące. Patrik zapragnął naruszyć ten porządek.
– I nie będzie pan miał nic przeciwko temu, żebyśmy pobrali od pana odciski palców? Żeby porównać z odciskami, które laboratorium znajdzie na kopertach?
– Odciski palców? – Już się nie uśmiechał. – Nie rozumiem. A w ogóle po co do tego wracać? – Na jego twarzy malował się niepokój. Patrikowi chciało się śmiać. Wyglądało na to, że Martinowi też.
– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. Jeśli dobrze rozumiem, zgadza się pan na pobranie odcisków, żebyśmy mogli pana wykluczyć.
Kaspersen kręcił się niespokojnie na fotelu. Uciekał wzrokiem i nieustannie przestawiał stojące na stole przedmioty. Patrikowi i Martinowi wydawało się, że wszystko stało w równiutkich rzędach, ale Kaspersen najwyraźniej był innego zdania. Przesuwał je o milimetr w tę i we w tę, dopóki nie stały dostatecznie równo. Dopiero wtedy się uspokoił.
– No cóż – powiedział w końcu. – Chyba będę musiał się przyznać. – Na jego twarz wrócił uśmiech. Oparł się wygodnie, jakby odzyskał utraconą na moment równowagę. – To już powiem, jak było. Wysłałem im kilka anonimów, wykonałem kilka głuchych telefonów. To oczywiście głupie, ale miałem nadzieję, że Marit pójdzie po rozum do głowy, gdy dotrze do niej, że ten związek jest nie do zaakceptowania. Kiedyś było nam razem dobrze. I mogło znów być dobrze, gdyby dała spokój i przestała wystawiać siebie i nas na pośmiewisko. Przede wszystkim ze względu na Sofie. Wystarczy sobie wyobrazić, że dzieciak przychodzi do szkoły z taką łatką. Nie daliby jej żyć. Marit musiała to zrozumieć. Tak nie mogło dalej być.
– Ale było przez cztery lata, jakoś nie śpieszyło jej się do powrotu do pana – Patrik mówił z podejrzanie miłym wyrazem twarzy.
– To była tylko kwestia czasu. – Kaspersen znów zaczął wszystko przestawiać. Nagle zwrócił się do policjantów: – Nie rozumiem, jakie to ma teraz znaczenie. Marit nie żyje, ale jeśli oszczędzi się nam kontaktów z tą osobą, Sofie i ja ułożymy sobie życie. Po co się w tym grzebać?
– Są powody, żeby przypuszczać, że to nie był wypadek.
W pokoju zapadła złowroga cisza. Kaspersen