Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 18
Erika wzięła na ręce Maję, która zaczęła się wdrapywać na schody. Ciągle nie mogli się zmobilizować, żeby zamontować bramkę.
– Przede wszystkim Zielone Świątki to za szybko, bo trzeba przynajmniej roku, żeby wszystko przygotować. Nie podobało jej się, że wesele ma być nieduże, maksymalnie na sześćdziesiąt osób, bo to oznacza, że nie będzie ciotek Agdy, Berty i Rut, czy jak im tam. Zauważ, że to jej ciotki, nie Patrika. Patrik widział je raz w życiu, gdy miał pięć lat.
Anna zaczęła się śmiać, złapała się za brzuch. Maja obserwowała je z taką miną, jakby próbowała zgłębić, co w tym zabawnego. W końcu uznała, że nieważne co, i postanowiła dołączyć. Śmiała się głośno.
– To na razie dwa powody. A następne? – wykrztusiła Anna między kolejnymi atakami śmiechu.
– Sposób usadzenia gości. Nalegała zwłaszcza, żeby Bittan nie siedziała za blisko nas, a już w żadnym wypadku nie przy naszym stole. W ogóle uznała, że zapraszanie Bittan nie jest konieczne. Rodzicami Patrika są Kristina i Lars. Skoro zatem liczba gości ma być ograniczona, nie ma co zapraszać przypadkowych znajomych.
Anna ze śmiechu tarzała się po podłodze.
– Przypadkową znajomą jest oczywiście Bittan, partnerka życiowa Larsa od ponad dwudziestu lat.
– No właśnie. – Erika ze śmiechu musiała otrzeć łzę. – Czwarty powód jest taki, że nie chcę jej sukni ślubnej.
– Rozmawiałyście wcześniej o tej sukni? – spytała Anna.
– Ależ skąd, nie było takiego tematu. Wiem, jak ta suknia wygląda, widziałam ich zdjęcia ślubne. Zważywszy na to, że to sukienka z lat sześćdziesiątych, wydziergana na szydełku i ledwo zakrywająca tyłek, należało się domyślać, że raczej nie będę zainteresowana. Patrik też nie miałby ochoty zapuścić brody i baczków, żeby wyglądać jak jego tata na tym zdjęciu.
– Zwariowała – zauważyła Anna. Już się nie śmiała, tylko dziwiła.
– I piąty powód. Uwaga! Mianowicie Kristina domaga się, żeby na naszym weselu grał jej siostrzeniec, czyli brat cioteczny Patrika.
– A co w tym złego? – spytała Anna.
Erika zrobiła teatralną pauzę.
– Facet gra na gęślach.
– Nie, żartujesz – powiedziała z przerażeniem Anna. – Poważnie? – Znów wybuchnęła śmiechem. – Już to widzę. Wielkie weselisko, wszystkie ciotki Kristiny z balkonikami, ty w minisukience zrobionej na szydełku, Patrik w garniturze maturalnym, z baczkami, i jeszcze na dodatek grajek z gęślikami. Super! Dałabym nie wiem co, żeby to zobaczyć.
– Śmiej się, śmiej – odparła Erika. – Na razie zapowiada się, że przez te opóźnienia w ogóle nie będzie wesela.
– Więc do dzieła – rezolutnie powiedziała Anna, siadając przy kuchennym stole z długopisem i kartką w gotowości. – Robimy listę i do roboty. Niech Patrik nie myśli, że mu się upiecze. Ty bierzesz ślub czy bierzecie go oboje?
– Raczej to drugie. – Erika wątpiła, żeby Patrika udało się wyprowadzić z błędu, z przekonania, że to ona odpowiada za organizację ślubu i wesela. Wydawał się święcie przekonany, że oświadczając się, zrobił swoje, a teraz jedynym jego obowiązkiem jest zjawić się punktualnie w kościele.
– Zamówić zespół muzyczny, hmm… Patrik – z premedytacją napisała Anna. Erika spojrzała z powątpiewaniem, ale Anna nie zwracała na nią uwagi i pisała dalej. – Frak dla pana młodego… Patrik. – Anna notowała ze skupieniem, a Erika cieszyła się, że choć raz nie ona rozdziela zadania. – Ustalenie terminu degustacji weselnego menu… Patrik.
– Słuchaj, to nie przejdzie… – powiedziała Erika, ale Anna nie słuchała.
– Suknia ślubna… tym razem chyba będziesz musiała się włączyć. Co ty na to, żebyśmy jutro wyskoczyły we trzy do Uddevalli?
– Czy ja wiem… – z ociąganiem odparła Erika. Wcale nie miała ochoty mierzyć ciuchów. Po ciąży została jej nadwaga. Niedawne stresy dodały jej jeszcze kilka kilogramów. Nie chciało jej się uważać na to, co je. Właśnie miała ugryźć trzymaną w ręku drożdżówkę, ale odłożyła ją na talerz. Anna podniosła wzrok znad listy.
– Wiesz co, gdybyś do wesela ograniczyła węglowodany, nadwaga spadłaby z ciebie z hukiem.
– Wiesz co, bez huku też nie spada – markotnie zauważyła Erika. Już samo myślenie o tym było wystarczająco nieprzyjemne, a czyjaś uwaga, że należy schudnąć, to zupełnie co innego. Anna ma rację. Powinna coś ze sobą zrobić, jeśli w dniu ślubu chce się dobrze czuć. – Dobrze, spróbuję – powiedziała niechętnie. – Żadnych drożdżówek i ciastek, słodyczy, żadnego chleba, makaronu z białej mąki i tak dalej.
– Tak czy inaczej, musisz zacząć szukać sukni. W razie czego przed samym ślubem dasz do zwężenia.
– Uwierzę, jak zobaczę – odrzekła z rezygnacją Erika. – Masz rację. Jedźmy jutro do Uddevalli, jak tylko zaprowadzimy dzieci do przedszkola. Rozejrzymy się. Bo inaczej naprawdę będę musiała brać ślub w dresie. – Przyjrzała się sobie z ponurą miną. – Co jeszcze? – spytała z westchnieniem, wskazując na listę Anny.
Anna pisała, rozdzielając kolejne zadania. Erika nagle poczuła się bardzo zmęczona. To się nie może udać.
Nieśpiesznie przeszli przez ulicę w tym samym miejscu co zaledwie cztery dni temu. Zastanawiali się, co zastaną. Od czterech dni, dłużących się zapewne jak wieczność, Kerstin żyje ze świadomością, że jej partnerki nie ma na świecie.
Patrik spojrzał pytająco na Martina i nacisnął dzwonek. Jakby się umówili, obaj odetchnęli głęboko, żeby choć częściowo rozładować napięcie. Człowiek czuje się podle, gdy spotykanie się z ludźmi w żałobie odbiera jako coś przykrego. Uważa się za egoistę, bo cóż to jest w porównaniu z żałobą po stracie bliskiej osoby. Ta przykrość bierze się zaś z obawy, że się użyje niewłaściwych słów, popełni nietakt i – paradoksalnie – doda bólu, który już i tak nie może być większy.
Usłyszeli kroki, po chwili drzwi się otworzyły. Stanęła w nich Sofie, nie Kerstin, jak się spodziewali.
– Dzień dobry – powiedziała cicho. Wyglądała, jakby przepłakała kilka dni. Stała nieruchomo. Patrik odchrząknął.
– Dzień dobry, Sofie. – Umilkł. – Pewnie nas pamiętasz, ja jestem Patrik Hedström, to Martin Molin. – Spojrzał na Martina, potem znów na Sofie. – Czy… Kerstin jest w domu? Chcielibyśmy z nią porozmawiać.
Sofie wpuściła ich. Poszła w głąb mieszkania