Kosmos. Witold Gombrowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kosmos - Witold Gombrowicz страница 8
– Katasia.
Widać i jemu nasunęło się przynajmniej jedno oblicze Sfinksa – siedział na łóżku z głową pochyloną kołysząc z wolna zwisającymi nogami.
– Co? – zapytałem.
– Jak się ma taki dzióbek zmanierowany... – zamyślił się i dodał chytrze. – Swój do swego po swoje!... – To mu się podobało, powtórzył z przekonaniem. – Mówię ci, możesz mi wierzyć, swój do swego po swoje.
Rzeczywiście... warga i patyk wydawały się na oko spowinowacone, a także warga i wróbel, chociażby dlatego, że warga była taka niesamowita... ale co? Ale przyjąć, że Katasia bawiła się w tak wyrafinowane intrygi? Nonsens. A jednak istniało jakieś pokrewieństwo... i te pokrewieństwa, te skojarzenia, otwierały się przede mną, jak ciemna jama, ciemna, ale wciągająca, wsysająca, gdyż za wargą Kataśki majaczyło się rozchylenie-stulenie Leny i nawet doznałem gorącego wstrząsu, bo jednak ten patyk, odnoszący się do wróbla w krzakach, był niejako pierwszym (och, bladym, niejasnym) znakiem w świecie obiektywnym, który poniekąd potwierdzał moje majaki odnośnie do ust Leny „odnoszących się” do ust Katasi – analogia nikła, fantastyczna, ale przecież wchodziło w grę to samo „odnoszenie się”, ustalające jakby układ jakiś. Czy wiedział coś o tym związaniu, czy skojarzeniu, ustnym pomiędzy Leną i Katasią – czy coś takiego mu się uwidziało – czy też to było tylko i wyłącznie moje?... Za nic bym się nie zapytał... Nie tylko ze wstydu. Za nic bym nie oddał tej sprawy jego głosowi i wyłupiastym oczom, które Drozdowskiego wyprowadzały z równowagi, mnie osłabiało, tłumiło, dręczyło, że on z Drozdowskim, ja z rodzicami, nie chciałem go ani na powiernika, ani na kolegę! Nie chciałem – i w ogóle „nie” było kluczowym słowem naszego stosunku. Nie i nie. A jednak podnieciło mnie, gdy powiedział „Katasia” – ucieszyłem się prawie, że ktoś inny, nie ja, dojrzał jakąś możliwość wspólności między jej wargą a patykiem i ptakiem.
– Katasia – mówił z wolna, z namysłem – Katasia... Ale już widać było, że po niedługiej euforii wraca mu bladość biaława spojrzenia, Drozdowski jawił się na horyzoncie, i już tylko dla zabicia czasu snuł niezdarne wywody: – Mnie od razu to jej... to co ona ma z ustami, wydało się... ale... i tak siak... wewtę i wewtę... Jak uważasz?
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.