Czarna księga. Orhan Pamuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 4
Jeszcze dużo, dużo później, długo po ślubie, który wzięli, jak precyzyjnie obliczył Galip, dziewiętnaście lat, dziewiętnaście miesięcy i dziewiętnaście dni po tym, jak zobaczyli się po raz pierwszy, ilekroć patrzył na głowę śpiącej żony wtuloną w poduszkę, przychodziło mu na myśl, że błękit kołdry okrywającej Rüyę budzi w nim taki sam niepokój, jak błękit ręcznika, którym okrył go wtedy fryzjer; nigdy jednak nie wspomniał o tym żonie, być może dlatego, że wiedział, iż Rüya nie zmieniłaby pościeli z tak błahego powodu.
Galip pomyślał, że być może wsunięto już gazetę pod drzwi, i wstał powoli z łóżka, starając się nie robić hałasu, ale nogi same zaprowadziły go nie do przedpokoju, lecz najpierw do toalety, a potem do kuchni. Nie było czajnika; w pokoju dziennym znalazł tylko imbryczek. Sądząc po stosie niedopałków piętrzących się w miedzianej popielniczce, Rüya musiała siedzieć do rana, czytając — albo i nie — jakiś nowy kryminał. Czajnik odnalazł się w łazience — ciśnienie wody było niewystarczające, w związku z czym to przerażające urządzenie zwane junkersem nie działało, lecz zamiast kupić dodatkowy podgrzewacz, przyzwyczaili się przynosić w czajniku ciepłą wodę do mycia. Czasami przed pójściem do łóżka czekali z narastającą niecierpliwością — tak samo jak niegdyś Dziadek z Babcią i Ojciec z Matką — aż woda się zagrzeje5.
Podczas jakiejś sprzeczki, która zaczęła się jak zwykle od uwagi: „Rzuć te papierosy!”, Babcia — oskarżana przez Dziadka o niewdzięczność — oświadczyła, że ani razu nie zdarzyło się, by rano została w łóżku dłużej niż on. Vasıf się przyglądał, a Galip słuchał i zastanawiał się, co Babcia chciała przez to powiedzieć. Potem Celâl napisał coś na ten temat w swoim felietonie, ale niezupełnie to, co Babcia miała na myśli: „Wstać, nim słońce wstanie, opuścić łóżko, gdy jest jeszcze ciemno — to taki sam wieśniaczy nawyk, jak przekonanie, że kobieta powinna wstawać z łóżka pierwsza, przed mężczyzną”. W zakończeniu felietonu Celâl zawarł jeszcze dość dokładny opis przyzwyczajeń dziadków, związanych z rytuałem wstawania z łóżka (ślady popiołu z papierosów na kołdrze, sztuczne szczęki wkładane na noc do kubeczka ze szczoteczką do zębów, pobieżne przeglądanie kolumny z nekrologami w porannej gazecie). „To znaczy, że jesteśmy wieśniakami! — oświadczyła Babcia po przeczytaniu felietonu. — Powinniśmy dawać mu na śniadanie zupę z soczewicy, by zrozumiał, co to znaczy być wieśniakiem!”.
Galip umył filiżanki, poszukał czystych sztućców i talerzy, z lodówki, cuchnącej pastırmą6, wyjął oliwki i biały ser przypominający plastik, po czym się ogolił, używając wody podgrzanej w czajniku; wykonując te codzienne czynności miał ochotę narobić hałasu, który obudziłby Rüyę, ale w końcu zrezygnował. Popijając herbatę, która nie zdążyła dobrze naciągnąć, jadł czerstwy chleb i oliwki z tymiankiem i przebiegał zaspanym wzrokiem tytuły w wyjętej spod drzwi i rozłożonej obok talerza gazecie — wciąż jeszcze pachniała farbą drukarską; jego myśli podążyły wtedy w zupełnie innym kierunku: wieczorem mogliby odwiedzić kuzyna albo wybrać się do kina Konak. Zerknął na felieton Celâla i postanowił przeczytać go wieczorem, po powrocie z kina, lecz oczy nie usłuchały go i same przebiegły szybko pierwsze zdanie; wstał, zostawiając na stole rozłożoną gazetę, i włożył palto. Już miał wyjść, ale zawrócił i wszedł do sypialni. Z rękami w kieszeniach, pełnych resztek tytoniu, drobnych monet i zużytych biletów autobusowych, z uwagą, szacunkiem i miłością patrzył w milczeniu przez chwilę na żonę. Potem odwrócił się i cichutko zamykając za sobą drzwi, wyszedł z domu.
Świeżo umyte schody pachniały mokrym kurzem i brudem. Na zewnątrz zimne i wilgotne powietrze było ciężkie od unoszącego się z kominów Nişantaşı dymu z węgla i oleju opałowego. Wydmuchując z ust kłęby pary, ruszył w stronę przystanku, lawirując wśród leżących na ziemi stosów śmieci, by zająć miejsce w długiej kolejce oczekujących na dolmusz.
Na chodniku po drugiej stronie ulicy starszy człowiek, w marynarce z podniesionym kołnierzem, która miała mu zastępować palto, zatrzymał się przed sprzedawcą bułeczek i starannie wybierał między tymi z mięsem a tymi z serem. Galip jednym susem wyskoczył z kolejki na przystanku i podbiegł do sprzedawcy gazet, który rozkładał swoje stoisko w bramie domu za rogiem; wziął „Milliyet”, zapłacił, złożył gazetę na pół i wsunął pod pachę. Przypomniał mu się Celâl naśladujący swoją czytelniczkę, kobietę po czterdziestce: „Ach, panie Celâlu, uwielbiamy pańskie felietony, tak nie możemy się ich doczekać, że zdarza się nam z Muharremem jednego dnia kupować dwa egzemplarze gazety!”. Zaśmiewali się z tej parodii wszyscy troje: Galip, Rüya i Celâl. Po jakimś czasie, rozpychając się łokciami, zdołał w końcu wsiąść do dolmusza, przedtem jednak zdążył porządnie zmoknąć, bo deszcz rozpadał się na dobre. Gdy w cuchnącym papierosami i mokrymi okryciami wnętrzu pojazdu zorientował się, że nie znajdzie partnera do pogawędki, z pieczołowitością nałogowca złożył starannie gazetę, tak by przybrała rozmiary kącika z felietonem zamieszczonym na drugiej stronie, a następnie, popatrzywszy przez chwilę w zamyśleniu przez okno, zabrał się do czytania najnowszego dzieła Celâla.
Nic nie jest tak zaskakujące jak życie.
Z wyjątkiem pisania.
Ibn Zerhani, Kitap-al Zulmet7
Czy zauważyliście, że poziom wód w cieśninie się obniża? Zapewne nie. W naszych czasach, gdy z radością i zapałem dzieci uczestniczących w świątecznym festynie zabijamy się nawzajem, któż z nas czyta cokolwiek, by wiedzieć, co się dzieje na świecie? Nawet felietony czytamy piąte przez dziesiąte, na przystaniach promów, wśród przepychającego się łokciami tłumu, w autobusach, poszturchiwani, wpadając jedni na drugich, na siedzeniach dolmuszy, gdy litery trzęsą się i skaczą przed oczami. Ja tę informację wyczytałem w pewnym francuskim czasopiśmie geologicznym.
Morze Czarne staje się coraz cieplejsze, Śródziemne zaś stygnie. Wody dostają się do olbrzymich pieczar położonych pod przesuwającymi się płytami tektonicznymi i w wyniku tych ruchów dna cieśnin — Bosforu, Dardaneli i Gibraltaru — zaczynają się wypiętrzać. Jeden z ostatnich stambulskich rybaków, z którym miałem sposobność rozmawiać, oznajmiwszy, że w miejscach, gdzie kotwicę rzucało się niegdyś na łańcuchu długim jak minaret, łodzie osiadają teraz na mieliźnie, zapytał: „Czy nasz rząd robi coś w tej sprawie?”.
Nie wiem. Znam jedynie