Czarna księga. Orhan Pamuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 6
Dziadek mój nazywał to „rodziną”.
Rainer Maria Rilke, Malte. Pamiętniki Malte-Lauridsa Bridgge
(przeł. Witold Hulewicz)
Rano tego dnia, gdy żona go zostawiła, Galip, z gazetą pod pachą wdrapując się po schodach prowadzących do kancelarii w jednym z hanów11 na zboczu wzgórza Babıâli, przypomniał sobie zielony długopis wrzucony w toń Bosforu podczas jednej z owych przejażdżek łodzią, na które matki zabierały jego i Rüyę, gdy chorowali na świnkę. Tego samego dnia wieczorem, oglądając z uwagą pożegnalny list pozostawiony przez żonę, pomyślał, że długopis, którym go napisała, musiał być taki sam. Tamten długopis dwadzieścia cztery lata wcześniej pożyczył mu na tydzień Celâl, widząc, jak bardzo się Galipowi podoba. Gdy dowiedział się o utracie długopisu, spytał, w którym miejscu się to stało, i wysłuchawszy opowieści o łódce i Bosforze, oświadczył: „Skoro wiemy, gdzie wypadł za burtę, nie jest stracony na zawsze!”. Przekraczając próg biura, Galip przypomniał sobie opis „dnia katastrofy”, który przeczytał tego ranka, i zdziwił się, że do zeskrobania z szyb czarnego cadillaca warstwy pistacjowozielonych glonów Celâl zamierzał użyć nie tego długopisu, ale innego, wyjętego z kieszeni. Jego ulubionym chwytem, przy każdej okazji z upodobaniem stosowanym w felietonach, było zestawianie przedmiotów z niedawnej przeszłości z tymi pochodzącymi sprzed stuleci — na przykład bizantyjskich monet z wizerunkiem Olimpu z kapslami od oranżady Olimp. Oczywiście, o ile pamięć nie zaczęła go zawodzić — co sugerował podczas jednego z ich ostatnich spotkań. „Gdy ogród pamięci zaczyna jałowieć — oświadczył owego wieczoru — człowiek trzęsie się nad ostatnimi drzewami i różami, jakie mu pozostały. W obawie, że uschną i obumrą, od rana do wieczora stara się je podlewać, dba o nie czule. I ja tak robię, powtarzam sobie wciąż: Muszę pamiętać, muszę pamiętać, nie wolno mi zapomnieć!”.
Od Celâla Galip dowiedział się, że rok po tym, jak Vasıf wrócił z akwarium w objęciach, a stryj Melih pojechał do Paryża, Ojciec i Dziadek udali się do kancelarii adwokackiej stryja, załadowali papiery oraz meble na wóz i przewieźli do Nişantaşı, na strych kamienicy. Gdy stryj doprowadził do bankructwa firmę handlującą suszonymi figami, prowadzoną w Izmirze wraz z teściem, i zamieszkał ze swą piękną żoną i Rüyą w Stambule, w obawie, że doprowadzi do upadku także rodzinne przedsiębiorstwo, cukiernię oraz aptekę, nie został dopuszczony do interesów. Wtedy postanowił wrócić do zawodu adwokata: przewiózł wszystkie te rzeczy do nowej kancelarii w nadziei, że będą robić odpowiednie wrażenie na klientach. Pewnego wieczoru po latach, wspominając przeszłość z drwiną i gniewem, Celâl opowiadał Rüyi i Galipowi, że w przeprowadzce pomagał mu tragarz specjalizujący się w transporcie lodówek i pianin, wymagających szczególnej ostrożności — ten sam, który dwadzieścia dwa lata wcześniej wnosił owe rzeczy na strych; jedyna różnica polegała na tym, że tragarz zdążył przez ten czas dorobić się łysiny.
Dwadzieścia dwa lata po tym, jak Vasıf, bacznie obserwując tragarza, podał mu szklankę wody, stryj Melih zgodził się przekazać praktykę adwokacką Galipowi, podówczas nawet nie zięciowi, lecz jedynie bratankowi. Stało się tak — zdaniem Ojca — dlatego, że stryj wolał walczyć nie z przeciwnikami swoich klientów, ale z samymi klientami, według Matki zaś tak zdziadział, że nie odróżniał pism sądowych i protokołów rozpraw od restauracyjnych menu i rozkładów kursowania promów. Rüya natomiast była przekonana, że ukochany ojciec już wtedy przeczuwał, iż jego córka i bratanek w przyszłości się zwiążą. W ten sposób Galipowi przypadła kancelaria wraz ze wszystkimi gratami i szpargałami: z portretami pochodzących z Zachodu i nienoszących nakryć głowy prawników, których nazwiska i powody do sławy zostały dawno zapomniane, oraz wizerunkami wystrojonych w fezy hodżów12 ze szkół prawniczych sprzed pół wieku, z tomami akt spraw, z którymi związani sędziowie, powodowie i pozwani dawno już nie żyli, z biurkiem, przy którym niegdyś wieczorami pracował Celâl, a rano jego matka kopiowała wykroje ubrań, i ze stojącym w jego rogu wielkim czarnym telefonem, przypominającym nie tyle narzędzie komunikacji, ile ciężką, nieruchawą i złowróżbną machinę wojenną.
Telefon straszył niekiedy, gdy ni stąd, ni zowąd sam z siebie dzwonił; jego czarna, ciężka słuchawka przypominała miniaturową sztangę. Podczas wykręcania numeru chrobotał jak stare obrotowe bramki na przystani promów w Kadıköy; zdarzało mu się łączyć nie z tym, z kim chciał się połączyć dzwoniący, lecz z innym abonentem, wybranym według własnego widzimisię.
Galip wykręcił domowy numer i zdziwił się, że Rüya odebrała niemal natychmiast.
— Nie śpisz już? — spytał, zadowolony, że żona nie przebywa w zamkniętym ogrodzie swego umysłu, lecz w znanym mu i dostępnym świecie. — Przeczytałaś gazetę, którą zostawiłem ci na stole? Celâl napisał coś zabawnego. — Wyobraził sobie pokój w nieładzie, stolik z telefonem i stojącą przy nim Rüyę.
— Nie czytałam — odpowiedziała. — Która godzina?
— Późno poszłaś spać, prawda? — zapytał.
— Sam zrobiłeś sobie śniadanie — stwierdziła.
— Nie miałem serca cię budzić — wyjaśnił Galip. — Co ci się śniło?
— W nocy widziałam w przedpokoju karalucha — oznajmiła tonem, w którym pobrzmiewała rutyna, a jednocześnie przejęcie, niczym u radiowej spikerki ostrzegającej rybaków przed zauważoną na Morzu Czarnym zbłąkaną miną, po czym dodała: — Między drzwiami do kuchni a kaloryferem… O drugiej… Strasznie wielki… — Zapadła cisza.
— Mam złapać taksówkę i przyjechać? — spytał.
— Dom wygląda przerażająco, gdy zasłony są zaciągnięte — stwierdziła.
— Chodźmy wieczorem do kina — zaproponował Galip. — Do Konaku. Potem wstąpimy do Celâla.
Rüya ziewnęła.
— Spać mi się chce.
— Pośpij sobie — powiedział.
Zamilkli. Nim Galip odłożył słuchawkę, usłyszał jeszcze, jak Rüya znowu ziewa.
W następnych dniach, gdy Galip po wielokroć przypominał sobie wciąż na nowo i na nowo tę rozmowę, nie mógł się zdecydować, czy usłyszał to ledwie słyszalne ziewnięcie i w ogóle ile usłyszał z tego, co wówczas mówili. Wspominając słowa żony, stale je zmieniał, ogarniały go wątpliwości, aż zaczynał sobie wmawiać: „Jakbym rozmawiał nie z Rüyą, ale z kimś innym”, i podejrzewać, że ten ktoś chciał go specjalnie wprowadzić w błąd. Innym razem stwierdzał, że dobrze słyszał słowa Rüyi, lecz po tej rozmowie to nie ona, ale on sam powoli zaczął się stawać kimś innym. Wraz z nową tożsamością tworzył na nowo to, co — jak sądził — źle usłyszał albo źle zapamiętał. Własny głos odbierał jak należący do kogoś innego i wtedy zdał sobie sprawę, że gdy dwie osoby na dwóch końcach