Czarna księga. Orhan Pamuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 10
— Ależ nic takiego się nie zdarzyło, Melihu! — zaprotestowała ciocia Suzan. — Rüya i Celâl spotykali się, dzwonili do siebie i kochali się nie jak przyrodnie rodzeństwo, ale jak rodzone.
— Tak było, tak było, za późno się zorientowałem — westchnął stryj Melih. — Nie udało mu się zwieść tureckiego narodu i armii, więc przekabacił własną siostrę. W ten sposób Rüya stała się anarchistką! Gdyby nasz kochany Galip nie odciągnął jej od tych bojówkarzy, nie zabrał jej z ich szczurzych nor, Rüya nie byłaby dziś w domu, we własnym łóżku, tylko Bóg jeden wie gdzie.
Galip pomyślał, że w tej chwili wszyscy wyobrażają sobie biedną Rüyę złożoną chorobą, i wpatrując się we własne paznokcie, czekał, aż stryj Melih doda coś nowego do listy żalów, które co dwa, trzy miesiące z siebie wyrzucał.
— Być może Rüya siedziałaby w więzieniu, nie była przecież tak ostrożna jak Celâl — kontynuował stryj Melih, podniecony zbliżającą się chwilą recytacji swej litanii, nie zwracając uwagi na westchnienia reszty: „Nie daj Boże!”. — Prawdopodobnie wraz z Celâlem dołączyłaby do tych zbójów. Gangsterów z Beyoğlu, producentów heroiny, oprychów ze spelunek, białych Rosjan uzależnionych od kokainy, wszystkich tych mętów, z którymi on obcował pod pretekstem pisania reportaży. Przyszłoby mi szukać mojej córeczki wśród Anglików przyjeżdżających do Stambułu, by pofolgować swoim wstrętnym żądzom, homoseksualistów zainteresowanych opowieściami o zapaśnikach, a jeszcze bardziej samymi zapaśnikami, wśród wulgarnych Amerykanek uczestniczących w orgiach w łaźniach, i naszych gwiazd filmowych, którym w żadnym europejskim kraju nie pozwolono by trudnić się prostytucją, a co dopiero występować na ekranie, wśród wojskowych wyrzuconych z armii za nieposłuszeństwo i kradzieże, piosenkarek o męskim wyglądzie i głosie ochrypłym od syfilisu oraz ślicznotek z przedmieść, które pretendują do miana dam z lepszego towarzystwa. Powiedz jej, by wzięła steropiramidynę.
— Słucham? — zapytał zdezorientowany Galip.
— To najlepszy antybiotyk na grypę. Razem z bekozimem forte. Jedną tabletkę cztery razy na dobę. Która jest teraz godzina? Czy ona jeszcze śpi?
Zdaniem cioci Suzan Rüya wciąż spała. Galip pomyślał, że w tej chwili wszyscy znowu wyobrażają sobie to samo: śpiącą Rüyę.
— Nie zgadzam się! — krzyknęła pani Esma, starannie składając obrus, którego brzegi, wskutek przejętego od Dziadka, wbrew zakazom Babci, zwyczaju używania go jako serwetki do wycierania ust, pokryte były plamami. — Nie pozwolę w tym domu mówić źle o moim Celâlu. Mój Celâl to jest ktoś!
Zdaniem stryja Meliha jego pięćdziesięciopięcioletni syn też uważał, że jest kimś, i dlatego nie dzwonił do swego siedemdziesięciopięcioletniego ojca, nie mówił nikomu, w której ze stambulskich kamienic mieszka, i aby nie tylko ojciec, ale też nikt z rodziny, nawet ciocia Hâle, która zawsze pierwsza była gotowa mu wybaczyć, nie mógł się z nim skontaktować, odłączał telefon, chociaż i tak przecież nikomu nie podawał swego numeru. Galip pomyślał, że za chwilę stryj uroni — nie tyle z bólu, ile z przyzwyczajenia — kilka fałszywych łez, i poczuł strach. Tak się jednak nie stało, pojawiła się natomiast równie przerażająca myśl: stryj Melih, zapominając, także z przyzwyczajenia, o dwudziestu dwóch latach różnicy wieku dzielącej stryjecznych braci, powtórzył po raz kolejny, że chciałby, by to nie Celâl, ale Galip był jego synem; rozsądny, dojrzały, spokojny Galip…
Te słowa stryja Meliha Galip usłyszał po raz pierwszy dwadzieścia dwa lata wcześniej (oznaczało to, że Celâl miał wówczas tyle samo lat, ile Galip teraz), w czasach, gdy bardzo się wstydził, że rośnie tak szybko, a jeszcze bardziej — że porusza się tak niezdarnie. Pomyślał wtedy, iż tak mogłoby być, i wyobraził sobie, że uwolniłby się od bezbarwnych, nudnych rodzinnych kolacji z Matką i Ojcem, podczas których wszyscy wpatrywali się w nieskończoną dal gdzieś poza czworokątem ścian otaczających stół (Matka: „Z obiadu zostały warzywa duszone w oliwie, zjesz trochę?”. Galip: „Yyyy, nie chcę”. Matka: „A ty?”. Ojciec: „Co ja?”), i mógłby co wieczór zasiadać do stołu razem z ciocią Suzan, stryjem Melihem i Rüyą. Te myśli przyprawiały go o zawrót głowy: piękna ciocia Suzan, którą widywał czasami, ubraną w błękitną koszulę nocną, gdy w niedzielne poranki szedł na górę pobawić się z Rüyą (zabawy w „sekretne przejście” i „nic nie widzę”), byłaby jego matką (zmiana na lepsze), stryj Melih, którego opowieści o pracy adwokata i życiu w Afryce uwielbiał — ojcem (jeszcze lepiej), a Rüya, jego rówieśnica — siostrą bliźniaczką (w tym miejscu przestawał fantazjować, by nie zagłębiać się zbytnio w przerażające konsekwencje tego faktu).
Gdy sprzątnięto ze stołu, Galip powiedział, że ludzie z ekipy telewizyjnej BBC szukali Celâla, ale go nie znaleźli, wbrew jego oczekiwaniom jednak słowa te nie wzbudziły ponownie narzekań na Celâla, że nie zdradza nikomu swego adresu ani numeru telefonu, ani nie wywołały dyskusji o mieszkaniach w różnych dzielnicach Stambułu, które miał posiadać, o ich liczbie (krążyły na ten temat najróżniejsze plotki) ani o tym, jak się dowiedzieć, gdzie się znajdują. Ktoś powiedział, że zaczął padać śnieg. Wszyscy wstali od stołu i podeszli do okna, wierzchem dłoni odchylili zasłony i przez chłodny mrok wyjrzeli na boczną ulicę, lekko oprószoną śniegiem. Bezgłośny, świeży śnieg. (Istna powtórka sceny pod tytułem „niegdysiejsze wieczory w czasie ramadanu”, opisywanej przez Celâla nie tyle z nostalgii, ile dla rozbawienia czytelników). Galip poszedł za Vasıfem do jego pokoju.
Vasıf usiadł na brzegu szerokiego łóżka, a Galip naprzeciwko niego. Vasıf przeczesał palcami siwe włosy i położył dłoń na ramieniu Galipa: Rüya? Galip uderzył się pięścią w pierś i udał, że dusi się od kaszlu: jest chora, przeziębiła się. Potem złożył dłonie i ułożył na nich głowę jak na poduszce: śpi. Vasıf wyciągnął spod łóżka wielkie kartonowe pudło z wybranymi, zapewne najlepszymi, wycinkami z gazet i czasopism, jakie zgromadził w ciągu pięćdziesięciu lat. Galip usiadł obok niego z jednej strony, tak jakby Rüya siedziała z drugiej, i zaczęli oglądać obrazki wyciągane z pudełka na chybił trafił, śmiejąc się, tak jakby Rüya śmiała się razem z nimi. Oto z reklamy kremu do golenia sprzed dwudziestu lat w uśmiechu pełnym mydlanej piany szczerzy się znany piłkarz, który niedługo potem zmarł wskutek wylewu krwi do mózgu, po tym jak odebrał na główkę rzut rożny; oto trup zabitego po wojskowym przewrocie przywódcy Iraku, generała Kasima, w zakrwawionym mundurze; rekonstrukcja słynnej zbrodni przy placu Şişli („Dowiedziawszy się po dwudziestu latach, już po odejściu na emeryturę, że żona zdradziła go z dziennikarzem playboyem, pewien zazdrosny pułkownik przez wiele dni miał śledzić owego dawnego kochanka, po czym zastrzelił nieszczęśnika i jego młodą żonę, która jechała z nim samochodem”, mówiła Rüya, imitując głos z teatru radiowego); premier Menderes15 darowuje życie wielbłądowi, który miał być złożony w ofierze w intencji pomyślności rządu, za jego plecami dziennikarz Celâl patrzy gdzieś w przestrzeń, tak samo jak ofiarne zwierzę. Galip już miał wstać, by pójść do domu, gdy jego wzrok spoczął na dwóch starych felietonach Celâla wyciągniętych przez Vasıfa: Sklep Alâaddina oraz Kat i płacząca twarz. Coś do czytania podczas bezsennej nocy, która go czeka! Nie musiał robić wielu