Czarna księga. Orhan Pamuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 13

Czarna księga - Orhan  Pamuk

Скачать книгу

to może być oznaką, lecz mówił zbyt dużo, aż w końcu ogarnęło go pełne smutku i bezradności milczenie, zdarzające się naszym rodakom, gdy nagle poczują, że swoimi problemami nadmiernie absorbują świat. Milczeliśmy obydwaj, wiedząc, że tym razem przez długi czas żaden z nas nie przerwie ciszy.

      Wychodząc, Alâaddin takim tonem, jakby przepraszał, powiedział, żebym napisał to, co uważam, sam przecież wiem najlepiej. Być może pewnego dnia, drodzy czytelnicy, będę w stanie napisać dobry artykuł o małych dzieciach i ich snach.

       5. DZIECINADA

      Wyjeżdża się, mając jakiś powód. I wyjaśnia się go.

      Druga strona ma prawo coś odpowiedzieć.

      Ale w taki sposób nikt nie wyjeżdża. Nie, to jest dziecinne.

      Marcel Proust, Nie ma Albertyny

      (przeł. Maciej Żurowski)

      Liczący dziewiętnaście wyrazów list pożegnalny Rüya napisała zielonym długopisem, który zawsze leżał obok telefonu. Tym razem długopisu nigdzie nie było i mimo usilnych poszukiwań Galip go nie odnalazł, uznał więc, że Rüya napisała list w ostatniej chwili, tuż przed wyjściem z domu — potem zapewne wrzuciła długopis do torebki, sądząc, że może jej się jeszcze przyda; wskazywał na to fakt, że grube wieczne pióro, którego z wyraźną przyjemnością używała w niezmiernie rzadkich wypadkach, gdy z wielką starannością pisała do kogoś list (i tak go na ogół nie kończyła, a nawet jeśli, to nie wkładała do koperty, a jeżeli już włożyła, to nie wrzucała do skrzynki), znajdowało się na swoim miejscu: w szufladzie szafki w sypialni. Galip nieraz potem próbował ustalić, z jakiego zeszytu wyrwała kartkę, na której napisała pożegnalny list. Długo porównywał jego papier ze stronicami zeszytów wyjętych z szuflady, zamienionej przez Rüyę (za namową Celâla zresztą) w miniaturowe muzeum własnej przeszłości: zeszytu do arytmetyki ze szkoły podstawowej, w którym obliczała należność za tuzin jaj po sześć kuruszy, przymusowo prowadzonego zeszytu do religii (na jego ostatnich stronach nabazgrała z nudów swastyki i karykaturę zezowatego katechety), a także tego do literatury („Na sprawdzianie mogą pytać o Hüsn ü Aşk”), którego marginesy okrasiła projektami spódnic oraz imionami zagranicznych gwiazd filmowych, piosenkarzy pop i przystojnych sportowców. Uparcie przeszukiwał wnętrze szuflady, z niezmienną łatwością budzące w nim poczucie głębokiego rozczarowania, i różne pudła, zwodzące go mirażami znalezienia tego, czego szukał. Zaglądał pod łóżka i do kieszeni ubrań Rüyi, wciąż przesiąkniętych jej zapachem, jakby chciały go przekonać, że nic się nie zmieniło. Aż w końcu pewnego dnia, po porannym wezwaniu na modlitwę, jego wzrok padł na przeszukaną już szafę — sięgnął ręką do jej wnętrza na chybił trafił i znalazł zeszyt, z którego pochodziła kartka. Ze środka zeszytu — przeglądał go już wcześniej, lecz nie zwrócił uwagi na zawarte w nim notatki („Armia dokonała przewrotu 27 maja 1960 roku, bo rząd nadmiernie eksploatował państwowe lasy”) i rysunki (przekrój stułbi, przypominający wazon stojący na kredensie u Babci) — jedna kartka została pospiesznie i bezlitośnie wyrwana. Ani ten gwałtowny pośpiech, ani inne szczegóły, drobne odkrycia i skojarzenia, piętrzące się bezładnie niczym wysypane z pudełka kostki domina, nie prowadziły go w żadnym konkretnym kierunku…

      Skojarzenie: gdy przed laty w gimnazjum siedzieli z Rüyą w tej samej klasie, lecz w różnych ławkach, nauczyciel historii, wyjątkowo brzydki mężczyzna, którego cierpliwie znosili i trochę się z niego podśmiewali, nakazywał: „Wyjmijcie kartki i długopisy!”, a nieprzygotowani uczniowie milkli, przestraszeni kartkówką — całą klasę ogarniała wtedy cisza, zakłócana jedynie szelestem kartek wydzieranych z zeszytów; nauczyciel nie znosił tego dźwięku i krzyczał ochryple: „Nie drzyjcie zeszytów! Ma być papier podaniowy! Ten, kto niszczy zeszyty, trwoni majątek narodowy, nie jest Turkiem, niegodziwcy, zaraz postawię wam pały!”. I stawiał.

      Drobne odkrycie: o północy, w ciszy przerywanej jedynie przez agregat lodówki, włączający się z bezczelnym rumorem w nieregularnych odstępach czasu, grzebiąc po raz kolejny w szafie z ubraniami, obok ciemnozielonych pantofli na wysokim obcasie, których Rüya nie zabrała ze sobą, Galip dostrzegł jakąś powieść detektywistyczną, przetłumaczoną na turecki. Nie zainteresowałaby go może, wszak w domu były ich setki, lecz jego dłoń, przez całą noc penetrująca dna szaf i wnętrza szuflad, machinalnie zaczęła przewracać strony książki w czarnej okładce ozdobionej wizerunkiem oczu, a wtedy spomiędzy kartek wysunęło się zdjęcie wycięte z czasopisma drukowanego na kredowym papierze. Przedstawiało nagiego, przystojnego mężczyznę. Galip instynktownie spojrzał na jego męskość, natychmiast porównał ją z własną i pomyślał: „Musiała wyciąć to z jakiegoś zagranicznego magazynu kupionego u Alâaddina!”.

      Skojarzenie: Rüya wiedziała, że Galip nie lubi kryminałów i nawet nie bierze ich do ręki. Nie potrafił spędzać czasu („Po prostu spędzam czas”, zwykła mawiać Rüya, wrzucając do ust orzeszek lub inną przekąskę kupioną wraz z książką u Alâaddina) w tym sztucznym do bólu świecie, w którym Anglicy byli do przesady angielscy, a jeśli ktoś był gruby, to od razu monstrualnie, i w którym wszystkie przedmioty i ludzie, z przestępcami i ich ofiarami włącznie, służyli wyłącznie jako wskazówki lub fałszywe tropy, aż zupełnie przestawali przypominać siebie. Pewnego razu powiedział Rüyi, że mógłby przeczytać tylko taką powieść, której autor nie wiedziałby, kto jest mordercą. W ten sposób przedmioty i bohaterowie nie byliby przez pisarza zmuszani do udawania, że są wskazówkami, prawdziwymi czy fałszywymi, przestaliby być wytworami jego fantazji, a stali się odzwierciedleniem rzeczywistych przedmiotów i osób. Rüya, znająca książki detektywistyczne o wiele lepiej niż Galip, zastanawiała się kiedyś, jak autorowi udaje się zapanować nad obfitością szczegółów. W tego rodzaju powieściach każdy z nich służy przecież jakiemuś celowi.

      Szczegóły: nim wyszła z domu, Rüya spryskała obficie (wciąż było to czuć) ubikację, kuchnię i przedpokój środkiem owadobójczym, z którego etykiety straszyły wielki karaluch i trzy małe prusaki. Włączyła urządzenie zwane elektrycznym junkersem, by nagrzać wody (zapewne z roztargnienia — w czwartki bowiem w kamienicy pojawiała się w kranach ciepła woda), przejrzała gazetę „Milliyet” (papier był nieco wymięty) i ołówkiem, który następnie zabrała ze sobą, częściowo rozwiązała krzyżówkę, wpisując w jej pola: grobowiec, interwał, miesiączek, trudny, podział, sekretny, opium, słuchaj. Zjadła śniadanie (biały ser, chleb i herbata), ale nie pozmywała naczyń. Wypaliła dwa papierosy w sypialni i cztery w salonie. Włożyła palto w tym samym kolorze co jej włosy. Zabrała ze sobą tylko niektóre zimowe ubrania, część kosmetyków do makijażu (choć, jak twierdziła, niszczyły cerę), kapcie, książki, które właśnie czytała, wiszący dotąd na gałce szuflady pusty breloczek do kluczy (wierzyła, że przynosi jej szczęście), naszyjnik z pereł — jedyną biżuterię, jaką posiadała — i szczotkę do włosów z lusterkiem na odwrotnej stronie. Wszystko to zapakowała zapewne do starej walizki średniej wielkości, otrzymanej w prezencie od ojca (stryj Melih przywiózł ją z Maghrebu) na podróż, w którą nigdy się nie wybrali. Domknęła drzwi szaf (niektóre musiała pewnie dopchnąć nogą), dosunęła szuflady, położyła na miejsce różne drobiazgi, rozrzucone tu i tam, i bez śladu jakichkolwiek wątpliwości napisała list pożegnalny — w koszu na śmieci i popielniczkach nie było żadnych resztek brudnopisu.

      Być może nie powinien nazywać go listem pożegnalnym. Nie napisała, że wróci, ale nie wspomniała też, że nie wróci. Jakby porzucała nie Galipa, lecz dom.

Скачать книгу