Czarna księga. Orhan Pamuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 15
Po porannym wezwaniu na modlitwę udało mu się na chwilę zdrzemnąć w fotelu w salonie. Przyśniło mu się akwarium wypełnione zieloną (jak tamten długopis) cieczą, w której kołysały się japońskie rybki; w tym śnie Rüya i Vasıf rozmawiali o jakiejś pomyłce — okazało się, że głuchoniemy jest nie Vasıf, lecz Galip, ale nie wydawali się tym specjalnie zmartwieni, wszak wszystko się wkrótce ułoży!
Kiedy Galip się obudził, usiadł za stołem i, tak samo jak mniej więcej dwadzieścia godzin wcześniej Rüya, zaczął szukać na blacie czystej kartki do pisania. I tak samo jak Rüya nie znalazł jej, więc osoby i miejsca, które przychodziły mu na myśl, zaczął spisywać po kolei na odwrocie pożegnalnego listu. Im dłużej pisał, tym lista stawała się dłuższa, a im była dłuższa, tym więcej nazwisk należało jeszcze na niej umieścić; budziła w Galipie irytację, ponieważ miał wrażenie, że imituje bohaterów kryminałów. Litery składające się na imiona i nazwiska dawnych chłopaków Rüyi, jej koleżanek zgrywusek z liceum, jakichś znajomych, o których czasem wspominała, dawnych „politycznych” towarzyszy i wspólnych przyjaciół (Galip postanowił o niczym ich nie informować, póki sam nie ustali, gdzie jest Rüya), te wszystkie samogłoski i spółgłoski, ich zaokrąglone brzuszki, wklęśnięcia, kreski w górę i w dół, kształty w miarę pisania nabierające znaczenia — podwójnego znaczenia! — wydawały się dawać Galipowi znaki, machały do niego, mrugając porozumiewawczo, starały się podsunąć detektywowi amatorowi fałszywe poszlaki. Gdy ulicą przejechali śmieciarze, hałasując niemiłosiernie opróżnianymi pojemnikami, Galip postanowił nie wydłużać już listy i umieścił ją wraz z długopisem — takim samym jak tamten zielony — w wewnętrznej kieszeni marynarki, którą tego dnia zamierzał założyć.
Gdy za oknami zrobiło się jasno od błękitnawego śniegu, pogasił wszystkie lampy. By nie budzić podejrzeń ciekawskiego dozorcy, wystawił na klatkę schodową wiadro ze śmieciami, na wszelki wypadek jeszcze raz przejrzawszy jego zawartość. Zaparzył herbatę, wymienił ostrze w maszynce i ogolił się starannie, włożył czystą, ale nie uprasowaną bieliznę i koszulę oraz uporządkował nieco mieszkanie, które przeszukiwał całą noc. Popijając herbatę, przeglądał „Milliyet”, którą dozorca wsunął pod drzwiami, gdy się ubierał — w najnowszym felietonie Celâl wspominał o „oku”, które napotkał przed laty, o północy, w jednej z mrocznych peryferyjnych dzielnic miasta. Galip czytał już kiedyś ten felieton (widocznie zamieścili go ponownie), ale znów poczuł lęk przed owym „okiem”. W tym momencie zadzwonił telefon.
„To Rüya!”, pomyślał Galip; nim podniósł słuchawkę, zdążył postanowić, jak spędzą razem wieczór: wybiorą się do kina Konak. Jego nadzieja zgasła na dźwięk głosu cioci Suzan; odpowiadając na jej pytania, nawet się nie zająknął: tak, gorączka spadła, Rüya przespała spokojnie całą noc, rano opowiedziała mu, co jej się przyśniło, oczywiście, zaraz podejdzie do telefonu, chwileczkę.
— Rüya, twoja mama dzwoni! — Wyobraził sobie, jak Rüya, ziewając, wstaje z łóżka, powoli się przeciąga i szuka rannych pantofli. A teraz zmiana szpuli z filmem w kinie mieszczącym się w jego głowie: Galip, troskliwy mąż, idzie poprosić żonę do telefonu i zastaje ją smacznie śpiącą w łóżku. Aby lepiej odegrać tę scenę i bardziej przekonująco wypaść przed ciocią Suzan, Galip postarał się o efekty dźwiękowe: przeszedł przedpokój tam i z powrotem. Podniósł odłożoną na bok słuchawkę. — Znowu śpi, ciociu, od gorączki zaropiały jej oczy, poszła umyć twarz, a potem wróciła do łóżka i zasnęła!
— Niech pije dużo soku z pomarańczy — zaleciła ciocia Suzan, po czym zaczęła szczegółowo wyjaśniać, gdzie w Nişantaşı można dostać najbardziej soczyste i najtańsze czerwone pomarańcze na sok.
— Wieczorem może pójdziemy do kina — w głosie Galipa pobrzmiewała pewność.
— Żeby tylko znowu się nie rozchorowała! — zaniepokoiła się ciocia, uznała jednak, że być może za bardzo się do wszystkiego wtrąca, więc skierowała rozmowę na inny tor: — Wiesz, w telefonie twój głos brzmi niezwykle podobnie do głosu Celâla. A może ty też jesteś przeziębiony? Uważaj, żebyś się nie zaraził od Rüyi!
Oboje z wzajemnym szacunkiem i sympatią odłożyli słuchawki powoli i bezgłośnie, jakby obawiali się zarówno zbudzić Rüyę, jak i uszkodzić delikatne urządzenie.
Zaraz potem wrócił do lektury starego felietonu Celâla; wśród spojrzeń, jakie wymieniali między sobą „oko” z felietonu i czuły mąż, którego rolę dopiero co odegrał, wśród myśli kłębiących się w jego głowie niczym dym pojawił się nagły przebłysk: to jasne, Rüya na pewno wróciła do pierwszego męża! Zdziwił się, że nie dostrzegł wcześniej tak oczywistej rzeczy, tylko całą noc snuł bezsensowne fantazje. Przekonany o słuszności swoich podejrzeń, podszedł do telefonu i wykręcił numer Celâla. Chciał opowiedzieć mu, jaki miał zamęt w głowie i do jakiego wniosku w końcu doszedł. „Idę ich szukać — zamierzał powiedzieć kuzynowi — lecz obawiam się, że gdy odnajdę Rüyę i jej byłego męża, co nie powinno zająć mi wiele czasu, nie zdołam jej namówić do powrotu. Ty najlepiej wiesz, jak z nią rozmawiać. Co powinienem jej powiedzieć, by zechciała wrócić (zamierzał powiedzieć: «do mnie», ale te słowa nie przeszły mu przez gardło) do domu?” „Najpierw się uspokój