Człowiek nietoperz. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek nietoperz - Ю Несбё страница 4
Harry znów pokiwał głową. Nie było nic więcej do powiedzenia na ten temat.
– Inger Holter pracowała w barze?
– Jasne. W The Albury na Oxford Street w Paddington. Pomyślałem, że moglibyśmy się tam wybrać wieczorem.
– A dlaczego nie od razu? – Harry poczuł, że całe to tracenie czasu zaczyna go trochę niecierpliwić.
– Ponieważ najpierw odwiedzimy jej gospodarza.
Na bezchmurnym niebie bez zapowiedzi pojawił się Pluton.
Glebe Point Road okazała się przyjemną, niezbyt ruchliwą ulicą, na której mieściły się jedna przy drugiej nieduże, skromne, w przeważającej mierze etniczne restauracje z różnych stron świata.
– Kiedyś była to dzielnica bohemy – opowiadał Andrew. – W latach siedemdziesiątych jako student mieszkałem w sąsiedztwie. Wciąż znajdziesz tu typowe restauracje wegetariańskie dla ludzi, którym ochrona środowiska i alternatywny styl życia rzuciły się na mózg, księgarnie dla lesbijek i podobne historie. Ale dawni hippisi i inni zapaleńcy zniknęli, kiedy Glebe stało się modne i ceny najmu podskoczyły. Teraz nie byłoby mnie stać na to, żeby tutaj mieszkać, nawet za pensję policjanta.
Skręcili w prawo na Hereford Street i przez furtkę weszli na posesję numer 54. Natychmiast podbiegło do nich jakieś nieduże czarne puszyste zwierzę i powarkując, odsłoniło rząd drobnych, ostrych ząbków. Potworek wyglądał na szczerze rozgniewanego i odznaczał się uderzającym podobieństwem do przedstawionego na zdjęciu w folderze turystycznym diabła tasmańskiego. Podpis pod zdjęciem informował, że zwierzę jest agresywne, prawdę mówiąc, nieprzyjemne i że gatunek niemal całkiem wyginął. Harry żywił szczerą nadzieję, że to prawda. Kiedy ten osobnik skoczył na niego z szeroko otwartym pyskiem, Andrew uniósł stopę i trafił zwierzę z woleja. Ze skowytem poleciało w krzaki rosnące wzdłuż płotu.
Kiedy weszli po schodkach, w drzwiach stanął wielkobrzuchy mężczyzna, który wyglądał, jakby dopiero wstał z łóżka.
– Co się stało z psem? – spytał kwaśno.
– Leży i podziwia krzewy różane – odparł Andrew z uśmiechem. – Jesteśmy z policji, z wydziału zabójstw. Mister Robertson?
– Tak, tak, czego znowu chcecie? Powiedziałem już przecież, że powiedziałem wszystko, co wiem.
– A teraz pan powiedział, że już pan powiedział.
Zapadła długa chwila ciszy, w której Andrew dalej się uśmiechał, a Harry przeniósł ciężar ciała z lewej nogi na prawą.
– Bardzo przepraszam, mister Robertson, nie będziemy zamęczali pana na śmierć, ale ten pan jest bratem Inger Holter i chciałby obejrzeć jej pokój, jeśli to nie sprawi zbyt wielkiego kłopotu.
Zachowanie Robertsona odmieniło się radykalnie.
– Przepraszam, nie wiedziałem… Proszę wejść!
Otworzył drzwi i ruszył przodem po schodach na górę.
– No tak, nie wiedziałem nawet, że Inger miała brata, ale teraz, kiedy pan o tym wspomniał, oczywiście dostrzegam podobieństwo.
Za jego plecami Harry odwrócił się do Andrew i przewrócił oczami.
Pokoju Inger nikt nie sprzątnął. Wszędzie walały się ubrania, czasopisma, pełne popielniczki i puste butelki po winie.
– Hm. Policja prosiła, żebym na razie niczego nie ruszał.
– Rozumiemy.
– Ona po prostu pewnego wieczoru nie wróciła do domu. Zniknęła.
– Dziękujemy, mister Robertson, czytaliśmy zeznania.
– Mówiłem jej, że nie powinna wracać do domu wieczorem tą drogą przez Bridge Road i targ rybny. Ciemno tam, mnóstwo żółtków i czarnych… – Przerażony popatrzył na Kensingtona. – Przepraszam, nie chciałem…
– W porządku. Może pan teraz odejść, mister Robertson.
Robertson zszedł na dół, usłyszeli pobrzękiwanie butelek w kuchni.
W pokoju stało łóżko, kilka półek na książki i biurko. Harry rozejrzał się, próbując stworzyć sobie obraz Inger Holter. Wiktymologia: wczuć się w sytuację ofiary. Ledwie pamiętał z ekranu telewizyjnego tę niby-ostrą dziewczynę o niebieskich niewinnych oczach, pełną dobrej woli i młodzieńczego entuzjazmu.
W każdym razie nie zaliczała się do typu domatorek, które każdą wolną chwilę poświęcają swojemu gniazdku. Na ścianach nie było obrazów, wisiał tylko plakat z filmu Braveheart – Waleczne serce z Melem Gibsonem, który Harry zapamiętał jedynie dlatego, iż z niepojętych powodów zdobył Oscara za najlepszy film. No cóż, pomyślał. To znaczy, że miała marny gust, jeśli chodzi o filmy. I o mężczyzn. On sam zaliczał się do tych, którzy poczuli się osobiście dotknięci, kiedy Mad Max zrobił z siebie gwiazdę Hollywood.
Oprócz tego na ścianie wisiało zdjęcie Inger siedzącej na ławce razem z grupą długowłosych, brodatych młodych ludzi. W tle widać było kolorowe domki jak z westernu. Dziewczyna miała na sobie fioletową luźną sukienkę, jasne włosy zwisały płasko po obu stronach bladej, poważnej twarzy. Na kolanach młodego mężczyzny, którego trzymała za rękę, siedziało dziecko.
Na półce leżała paczka tytoniu papierosowego, kilka książek z dziedziny astrologii i topornie rzeźbiona drewniana maska z długim nosem zagiętym jak dziób. Harry odwrócił ją, na etykietce widniał napis: Made in Papua New Guinea.
Ubrania, które nie leżały na łóżku albo na podłodze, wisiały w niedużej szafie. Nie było ich zbyt wiele: kilka bawełnianych koszulek, zniszczony płaszcz i duży słomkowy kapelusz na półce.
Andrew z szuflady w biurku wyjął paczkę bibułek papierosowych.
– King Size Smoking Slim. Skręcała duże papierosy.
– Znaleźliście tu jakieś narkotyki? – spytał Harry.
Andrew pokręcił głową i wskazał na bibułki.
– Ale domyślam się, że gdybyśmy odkurzyli popielniczki, to odkrylibyśmy ślady konopi.
– A dlaczego tego nie zrobiono? Nie było tu techników?
– Po pierwsze, nie mamy powodów, żeby zakładać, że to miejsce zbrodni, po drugie, o palenie marihuany nie ma co robić krzyku. My tu w Nowej Południowej Walii mamy bardziej pragmatyczne podejście do marihuany niż w niektórych innych stanach Australii. Nie wykluczam, że to morderstwo może mieć związek z narkotykami, ale joint czy dwa w tych okolicznościach niewiele