Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 23
– Kiedy będzie raport z sekcji? – zapytał.
Lupa wytarł palce w chusteczkę.
– Dzisiaj wieczorem powinniśmy mieć wstępne wyniki – odpowiedział. – A co? Masz jakiś pomysł, co powinniśmy zrobić?
– Tak.
– Proszę.
Mortka z trudem powstrzymał się od wstania. Gdyby teraz zaczął do nich mówić z góry, z pozycji szefa, zostałoby to źle odebrane. Zamiast tego odwrócił lekko głowę, tak jakby rozmawiał ze ścianą. Chciał wyglądać na bardziej pokornego.
– Trzeba wytypować sprawców.
– Co to znaczy? – zapytał Rosecki. Miał zmęczony, zachrypnięty głos.
– Musimy sprawdzić w bazach danych, czy w mieście nie mieszka ktoś, kto ma już na koncie wyrok za podobne przestępstwo. Czyli – wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął odliczać na palcach – zabójstwo, gwałt, gwałt ze szczególnym okrucieństwem, próba zabójstwa, pobicie z użyciem groźnych narzędzi. Najlepiej, gdyby ofiara była kobietą, ale to nie jest konieczne.
– Co dalej?
– Zrobić z tego listę i po kolei sprawdzać, czy klient może mieć coś wspólnego ze sprawą. Ale z tym bym poczekał, aż będą wyniki sekcji.
– Rosecki? – zapytał Lupa.
Brzuchaty policjant pokiwał głową z wyraźną ulgą. Spodobało mu się przydzielone zadanie. Mortka pomyślał, że aspirant zapewne wykorzysta okazję i kiedy zostanie sam, utnie sobie drzemkę albo dwie z głową na biurku.
– Co dalej, Kuba? – zapytał Lupa.
– Dalej?
– Jezus Maria! – krzyknął komisarz i wyrzucił ramiona w górę. – Nie kryguj się jak panienka, która chce pierwszy raz dać dupy, ale się boi, żeby nie wzięli jej za łatwą. Przecież widzę, że masz już w głowie plan. Ulżyj i nam, i sobie i po prostu powiedz, co trzeba zrobić.
Borkowski zachichotał pod nosem, ale spiorunowany spojrzeniem Lupy natychmiast zamilkł, a na policzki wystąpiły mu rumieńce wstydu. Zainteresował się czubkami swoich butów, na których najwyraźniej odkrył nagle coś wyjątkowo ciekawego.
– Dobrze, Lupa. Zacznijmy w takim razie od tego typowania. Mieliście już u siebie coś podobnego?
– Takiego to nie – mruknął Wajtoła. – A z tych innych rzeczy, co mówiłeś, to wydaje mi się, że wszyscy siedzą. No może oprócz pobić z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Co pewien czas się zdarza, że w piątek wieczór jeden z drugim skoczą sobie do gardeł z nożami.
– Zróbcie listę. A niewyjaśnione sprawy? Zabójstwa, morderstwa, gwałty?
Policjanci spojrzeli po sobie, nawzajem szukając odpowiedzi na swoich twarzach.
– Mieliśmy gwałt na jesieni. Chyba w listopadzie – przypomniał sobie Rosecki. – Dziewczyna wracała nocą z imprezy. Szła skrótem przez pola i tam ktoś ją napadł, a potem zgwałcił. Ale szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy to przypadkiem nie był kawał.
Mortka potrząsnął głową, nie rozumiejąc.
– Jak to kawał? Zgłoszenie przestępstwa to był żart czy ktoś ją zgwałcił dla dowcipu?
– No nie! – zaprotestował Rosecki i chwycił za blat stołu tak mocno, aż zbielały mu kłykcie. – Ta dziewczyna jest z takiego środowiska, że z nimi to nigdy nie wiadomo. Poza tym była nawalona jak radziecki czołg. Kto wie, może się z kim umówiła na tym polu. Musisz wiedzieć, że to był taki skrót, co to jej był nie po drodze. Albo spotkała kogoś i od słowa do słowa. Sam rozumiesz. A ponieważ była pijana, to potem, jak się obudziła w błocku i bez majtek, nic nie pamiętała. I od razu, że gwałt. Ale żeby nie było. Zgłoszenie przyjęliśmy, sprawę zbadaliśmy…
– Sprawca niewykryty – dokończył Mortka, uśmiechając się kwaśno. – Wróćcie do tego. Przeczytajcie akta, porozmawiajcie z tą dziewczyną. Może sobie coś przypomniała.
– Rosecki, to też spada na ciebie – zdecydował szybko Lupa.
Aspirant wzniósł oczy do nieba, ale pokiwał głową na znak, że się zgadza. Najwyraźniej uważał, że to polecenie nie ma większego sensu, ale skoro musi, to zrobi to, co do niego należy. Mortka nie lubił takich policjantów. Wolał już ludzi, którzy się kłócą, protestują i przynajmniej w ten sposób dają dowody zaangażowania. Ci, którzy tylko potakują, najczęściej odfajkowują swoje obowiązki najszybciej, jak to możliwe, nie poświęcając własnym działaniom ani sekundy i myśli więcej, niż to konieczne.
– Dobrze – powiedział Rosecki. – Ale to nie tak, że nie wykryliśmy sprawcy. To ta dziewczyna wycofała zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
– Kiedy?
– Właściwie zaraz po tym, jak je złożyła. Nie wiem, czy minęło piętnaście minut.
– I co zrobiliście? – zapytał Mortka.
– A co mieliśmy zrobić?
– Przekonać ją jakoś, żeby się nie wycofywała.
– Jak?
Mortka już otwierał usta, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że dalsza rozmowa jest bezcelowa. Rosecki po prostu nie widział problemu. Było zgłoszenie, zgłoszenie zniknęło. Nawet nie zdążyło zaśmiecić im statystyk.
– Inne przypadki?
– Sprawdzimy. Ale raczej nic, a przynajmniej nic, o czym byśmy wiedzieli.
– Chyba że u czarnuchów – mruknął Borkowski.
Młody policjant wyprostował się gwałtownie, kiedy poczuł na sobie wzrok innych.
– A nie mam racji?! Nie gadają z nami. Nie wiemy, czy się tam na Harlemie nie gwałcą dwadzieścia cztery godziny na dobę! A zresztą, stamtąd, gdzie tę dziewczynę zgwałcono, to do Harlemu niedaleko. Trzeba tylko przejść przez ulicę i…
– Tutaj jest wszędzie niedaleko – przerwał mu twardo Lupa. – Ale masz rację. Weźmiemy tę hipotezę pod uwagę.
Borkowski odebrał te słowa jako pochwałę i z zadowoleniem rozsiadł się na krześle, zakładając ręce na brzuchu. Nikt inny nie skomentował jego słów, więc Mortka również