Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 25
Po niemal dwóch miesiącach w Krotowicach niczego już nie był pewien. Biegać poszedł raz, i to mimo leżącego ciągle na ulicach śniegu. Następnego dnia miał straszne zakwasy, katar i gorączkę, która na szczęście wkrótce minęła. Natomiast zalegający w nosie i gardle zielonkawy glut miał mu towarzyszyć przez kolejne trzy tygodnie. Co do odchudzania, to miał wrażenie, że waży więcej, niż kiedy przyjechał z Warszawy. Zapewne dlatego, że tutaj podstawą jego diety była kupowana w Biedronce i odgrzewana potem w mikrofali gumowata pizza, podczas gdy w stolicy, pozbawiony kuchenki mikrofalowej, odżywiał się odrobinę zdrowiej, bo kupowanymi w budce kebabami. Największą klęskę poniósł jednak w dziedzinie życiowych przemyśleń. Wciąż nie wiedział, co będzie robił po powrocie. Co więcej, nie miał nawet najmniejszego pomysłu na to, nad czym powinien się zastanawiać. Żadnej wizji przyszłości, a nawet marzeń na temat tego, kim chciałby się stać. Za to przeczytał dwie książki: Amerykańskich bogów Neila Gaimana i jakiś kryminał jednego z popularnych ostatnio szwedzkich autorów. Nawet mu się podobały. Tylko że to w niczym nie pomogło. Dalej był tym samym smutnym trzydziestoparoletnim facetem, któremu wiele lat temu życie wymknęło się z rąk i który nawet nie wiedział, co zrobić, żeby odzyskać nad nim kontrolę.
Szedł przed siebie, mijając dwupiętrowe szare bloki kryte czerwoną dachówką. Na niektórych parapetach leżały zwinięte w rulon koce. Wbijały się w nie łokciami starsze kobiety, wygrzewające się na słońcu niczym koty. Podwórka tonęły w zieleni odradzających się po długiej zimie krzewów, a pomiędzy drzewami rozwieszono sznury na bieliznę, na których suszyły się ubrania i prześcieradła.
Pod nogami Mortki wylądowała piłka. Zatrzymał ją stopą, zanim zdążyła stoczyć się w dół ulicy, i podniósł. Grupa chłopców machała do niego, dając znaki, że zguba należy do nich. Rzucił im futbolówkę i uśmiechnął się lekko, kiedy łagodnym łukiem doleciała do celu. Jeden z dzieciaków krzyknął mu „dziękuję” i wrócili do gry.
Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Ważąc go w dłoni, zastanawiał się, do kogo ma zadzwonić. Miał ochotę wybrać numer Oli i wytłumaczyć jej, co się stało, dlaczego nie mógł pożegnać się z chłopcami, opowiedzieć o odnalezionych w starej kopalni ciałach. Ale ona pewnie nie będzie chciała słuchać. Odpowie coś nieuprzejmego i zaczną się kłócić, wrzeszcząc do słuchawek, oddaleni od siebie o ponad czterysta kilometrów. Nie, to nie miało sensu. Zadzwonił do Kochana.
– Cześć, Kuba. – Podkomisarz, kolega z Komendy Stołecznej, odebrał po dwóch sygnałach. – Co tam słychać na wygnaniu?
Mortka już otworzył usta, ale zdał sobie sprawę, że nie chce opowiadać o wydarzeniach ostatniej nocy. Nie czuł się na siłach, by to wszystko relacjonować. Poza tym podkomisarz nawet nie byłby specjalnie zainteresowany.
– Jest taka jedna sprawa, ale to nieważne. Co w Warszawie?
– Pedały przyjeżdżają.
– Nie rozumiem.
– Nasza dumna stolica będzie gościć Paradę Równości. Z tej okazji zjadą do nas pedały z całej Europy. No i jest rozkaz, żeby ich ochraniać. Ponieważ sama prewencja zapewne nie wystarczy, żeby zabezpieczyć cały pochód i trasę, a góra spodziewa się problemów, to zaganiają do tej roboty nas wszystkich.
– Ciebie też?
– Tak. Już się boję. Zastanawiam się, czy sobie korka w dupę nie wsadzić. Wiesz, żeby nikt mnie nie zapiął niespodziewanie, kiedy tylko się obrócę. Chociaż istnieje ryzyko, że jak tak zrobię, a ktoś jednak spróbuje, to mi ten korek wbije głębiej. I będzie kłopot. – Kochan zarechotał do słuchawki. – Tak więc masz szczęście, że cię tu nie ma, Kuba – kontynuował podkomisarz, kiedy już przestał się śmiać.
– A jak Andrzejewski? Wspominał coś o mnie?
– Nie. Ani słowem.
– Jasne. Słuchaj, Darek, mam do ciebie sprawę. Jesteś może w pracy?
– No, niestety tak. Służbę dzisiaj mam.
– W takim razie załatwisz mi numer do Brodki? Tej psycholog, która współpracuje z komendą. Ktoś go musi u nas mieć.
– Oczywiście, że ją pamiętam. Co tam, postanowiłeś jednak umoczyć kijek w jej źródełku?
Mortka nie odpowiedział.
– Chodziło mi o to, że… – próbował wytłumaczyć Kochan.
– Wiem, o co ci chodziło. Nie, nie chcę nic nigdzie moczyć. Po prostu załatw mi ten numer, okej?
– Dobra, dobra. Wyślę ci zaraz esemesem.
– Dzięki.
– A słuchaj. Tak sobie teraz pomyślałem. Jak ty nie chcesz kijka moczyć u takiej fajnej babeczki, to może chciałbyś przyjechać do Warszawy na tę paradę. Wiesz, żeby pomaszerować z kolegami. Kto wie, może spotkasz swojego wybranka. Co, Kubuś?
– Cha, cha, bardzo śmieszne. Mortka to gej. Załapałem.
– Ty to powiedziałeś. Cześć!
Kochan rozłączył się. Komisarz podniósł telefon do ust i przez moment trzymał go tuż przy wargach. Wreszcie ruszył dalej. Po kilkudziesięciu metrach doszedł do płotu, za którym można było dostrzec ośrodek wczasowy jednej z rządowych agencji. Na ogrodzonym terenie, całkiem zresztą sporym, znalazło się też miejsce na plac zabaw, boisko do siatkówki i mały park z oczkiem wodnym, teraz zarośniętym, bo ośrodek czasy świetności miał już dawno za sobą. Świadczyły o tym także powiewająca smętnie na wietrze siatka na boisku oraz rdza na huśtawkach, piszczących przy najmniejszym ruchu.
Komórka zawibrowała w dłoni policjanta. Przeczytał wiadomość od Kochana i od razu zapisał numer Brodki w pamięci telefonu. Wybrał go i zadzwonił. Tym razem czekał trochę dłużej na połączenie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.