Farma lalek. Wojciech Chmielarz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Farma lalek - Wojciech Chmielarz страница 24
– Nie… – jęknął policjant.
– Tak – odpowiedział Lupa. – A myślałeś, że co tu będziesz robił? Ciesz się, że nie każę ci kawy parzyć.
– Bo Marysia wcześniej przygotowała – dorzucił Rosecki.
Zarechotali wszyscy prócz Mortki i młodego, który teraz wrócił do swojego zwyczajowego zasępionego i naburmuszonego wyrazu twarzy.
– Coś jeszcze, Kuba?
– Nie. Chyba nie. Jeśli coś mi przyjdzie do głowy…
– Powiadomisz mnie. – Lupa klasnął i wstał z miejsca. – Wiecie, panowie, co macie robić. Gdyby coś wyszło, to znacie mój numer telefonu. Widzimy się tutaj jutro – zrobił przerwę, żeby spojrzeć na zegarek – niech będzie, że o ósmej rano. Chcę, żeby każdy z was miał się wtedy czym pochwalić.
Zanim wyszli, Rosecki z Wajtołą nalali sobie jeszcze kawy, a Borkowski porwał garść wafelków. W salce pozostali już tylko Mortka z Lupą. Miejscowy policjant opadł na krzesło i odetchnął głośno. Był zupełnie wyczerpany. Zamknął oczy i zaczął masować sobie skronie.
– Łeb mnie napierdala – poskarżył się.
– Gdzieś mam ibuprom.
– Nie. Nie chcę. Potrzebuję kilku godzin snu. Niewiarygodne, co?
– Co takiego?
– Jak się postarzałem. Kiedy byłem w CBŚ i pracowałem jako przykrywkowiec, zdarzały się noce, że non stop piłem, ćpałem, paliłem, potem wracałem do lokalu, gdzie czekała na mnie taka jedna zołza od nas z biura i pilnowała, żebym od razu napisał raport na temat tego, co się wydarzyło. Minuta po minucie, kto co zrobił, co powiedział, kogo przeruchał. No to pisałem. Przez kilka godzin. Potem szybki prysznic, żarcie i jazda z powrotem na miasto, do pracy. I żyłem. A teraz? Jedna nieprzespana noc, a ja czuję się, jakby przejechał po mnie walec.
Mortka podszedł do termosu. Wziął kubek, nalał sobie kawy. Potem spróbował wafelka. Było w nim za dużo cukru, a za mało kakao, ale smakował nieźle.
– Powinieneś wywalić z zespołu Borkowskiego – rzucił.
– Dlaczego?
– Bo on już wie, kto to zrobił.
– Kto?
– Cyganie.
– Jezu… Nie czepiaj się tak chłopaka. Przecież teraz miał rację. Jasne, powiedział to, jak powiedział, ale miał rację.
– Nie chodzi tylko o to. Kiedy odwoził mnie nad ranem, też stwierdził, że to na pewno czarnuchy są winne. On jest uprzedzony. Czepił się tej myśli o Cyganach i nie będzie zauważał niczego, co mu nie pasuje do koncepcji.
Lupa wzruszył ramionami.
– Może i tak, ale potrzebuję kogoś młodego, silnego i z głową na karku. Jak zdążyłeś się zorientować, nie mam tutaj wielkiego wyboru. On był najlepszy. Coś jeszcze? Kolejne uwagi?
– Nie.
– Jestem umówiony z patologiem o szóstej w szpitalu u Nowaka, możesz przyjść, jeśli chcesz. A teraz wybacz, ale nie dam rady. Jadę do domu.
Przechylił się na krześle, jakby miał z niego spaść, ale w ostatniej chwili poderwał się i złapał równowagę. Pożegnał się z Mortką skinieniem głowy i wkrótce komisarz został w salce sam z na wpół opróżnionym termosem i kilkoma nadkruszonymi wafelkami na białym talerzu.
Rozmyślał o członkach zespołu. Rosecki i Wajtoła mieli wszystkie cechy złych policjantów: oszczędność w ruchach i myślach, rozczarowanie, brakowało im choćby odrobiny gniewu, nie okazywali zaangażowania. To nawet nie do końca były wady. Mortka wiedział, że nie należy się spodziewać po nich własnej inicjatywy, ale przydzielone zadania będą wykonywać sumiennie, chociaż bez entuzjazmu. O ile tylko się ich dobrze przypilnuje. Do tego doświadczenie mówiło mu, że tacy funkcjonariusze są jak ten wielki, miły pies, pupil całej rodziny, który nigdy nikogo nie ugryzł, ale jak go szturchać dostatecznie długo kijem, to rzuci się na ciebie i rozerwie gardło jednym kłapnięciem. Mortka zastanawiał się tylko, czy miał do dyspozycji wystarczająco długi patyk. Martwił go natomiast Borkowski, i to nie tylko ze względu na cygańskie uprzedzenia. Chłopak był starszym posterunkowym. Ile mógł służyć? Dwa, trzy lata? Tacy młodzi jak on ciągle wierzą, że pracują w policji, żeby walczyć ze Złem. Aż się palą do akcji, a w nocy, na patrolu puszczają w radiowozie na cały regulator Błękit Policyjnych Lamp: Kim w ogóle jesteś, że nazywasz nas psami / Wy, kurwy z ulicy, jesteście zerami / Solą w oku miasta – my porządek siejemy / Wjeżdżamy pełną kurwą, patologii kres niesiemy. Tymczasem w spojrzeniu Borkowskiego komisarz dostrzegał taką apatię, jakby chłopak zdążył się już zderzyć ze ścianą.
Wyszedł z komisariatu wprost na skąpane w wiosennym słońcu podwórze. Minął radiowozy na parkingu, bramę wejściową, a potem skręcił w prawo, żeby stanąć po kilku krokach. Z konsternacją obserwował mijających go mężczyzn, ubranych w zbyt grube na tę pogodę garnitury, oraz kobiety, z których każda miała na sobie najlepszą bluzkę i sięgającą za kolana spódnicę. Dopiero po chwili do Mortki dotarło, że jest niedziela, a ludzie wracają właśnie ze mszy w pobliskim kościele.
Po drugiej stronie ulicy kilka osób stanęło w kółku. Gestykulowały energicznie, co chwila z niepokojem lub ekscytacją wskazując na komisariat. Obok nich na ławeczce siedziała młoda, najwyżej dwudziestopięcioletnia kobieta – ostrzyżona na krótko blondynka w znoszonych dżinsach i niedbale zarzuconej na ramiona skórzanej kurtce. Całkiem ładna, ale wygląda trochę wulgarnie, zauważył Mortka. Dziewczyna jakby wyczuła jego myśli, bo nagle skierowała swój wzrok na komisarza i posłała mu prowokujące spojrzenie. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie miał czasu się przyjrzeć. Natychmiast się odwrócił i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Postanowił się przejść, odświeżyć trochę głowę i myśli.
Zadyszkę złapał po około stu metrach i wcale go nie tłumaczyło, że szedł pod górę. Po prostu podobnie jak Lupa czuł się stary i zmęczony. Chociaż zapewne z zupełnie innych powodów.
Dostał przydział do programu „Most” tuż po zakończeniu ostatnich formalności związanych ze sprawą podpalacza z Ursynowa. Jedna z jego ofiar, młody student o imieniu Piotrek, była przez pewien czas współlokatorem Mortki. Komisarz zastrzelił sprawcę podczas akcji, którą przełożeni uznali za samowolną i absolutnie niepotrzebną. W rezultacie trafił na dywanik komisji dyscyplinarnej. Nie został w żaden sposób ukarany, bo jego szef, podinspektor Andrzejewski, nie miał zamiaru bruździć w aktach jednego ze swoich najlepszych śledczych. Wszystko rozeszłoby się po kościach, gdyby nie śmierć Klaudii Kameron, jeszcze jednej osoby zamieszanej w sprawę tego podpalacza. Zginęła potrącona przez samochód. Odpowiedzialnego za wypadek szybko złapano, a ten do wszystkiego się przyznał. Mimo to Andrzejewski podejrzewał, że Mortka miał z tą śmiercią coś wspólnego. Nie potrafił tego jednak udowodnić, więc nigdy nie wypowiedział publicznie swoich podejrzeń. Było