Los Smoków . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Los Smoków - Морган Райс страница 13

Los Smoków  - Морган Райс Kręgu Czarnoksiężnika

Скачать книгу

      Gwendolyn biegła przez łąkę wraz ze swoim ojcem królem MacGilem. Była młodsza, miała może z dziesięć lat, a i jej ojciec był o wiele młodszy. Miał krótką brodę bez jakichkolwiek oznak siwizny, która posypała się w późniejszych latach jego życia, żadnych zmarszczek, młodą i błyszczącą skórę. Był szczęśliwy, beztroski i śmiał się z radością biegnąc przy niej i trzymając jej dłoń. Takiego ojca pamiętała, takim go znała.

      Podniósł ją i zarzucił na bark. Zaczął kręcić się razem z nią dokoła, śmiać się coraz głośniej, a ona chichotała bez opamiętania. Czuła się taka bezpieczna w jego ramionach, chciała, aby ta chwila trwała wiecznie.

      Kiedy ojciec postawił ją na ziemi stało się jednak coś dziwnego. Nagle słoneczny dzień zmienił się w zmierzch. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi, nie musnęły ich łąkowe kwiaty, lecz błoto, które sięgnęło do kostek. Jej ojciec leżał w nim na plecach kilka stóp dalej. Był starszy, o wiele starszy. Najwyraźniej utkwił w mokrej ziemi. Jeszcze dalej ujrzała jego koronę leżącą w błocie i skrzącą się.

      – Gwendolyn – wyjęczał. – Córko moja. Pomóż mi.

      Wyciągnął rękę z błota i sięgnął w jej kierunku w rozpaczliwym geście.

      Poczuła nagłą potrzebę służenia mu pomocą i próbowała podejść do niego, uchwycić jego dłoń. Lecz jej nogi ani drgnęły. Spojrzała w dół i zobaczyła, że błoto twardnieje wokół jej stóp, wysycha i pęka. Wierciła się i wyginała chcąc uwolnić się z pułapki.

      Zamrugała oczyma i oto stała przy balustradzie zamku, spoglądając w dół na królewski dwór. Coś było nie tak: nie widziała zwyczajowego przepychu i fety, lecz rozległe cmentarzysko. Tam, gdzie kiedyś błyszczał splendor królewskiego dworu, teraz leżały świeże mogiły – hen, jak okiem sięgnąć.

      Usłyszała szuranie czyichś stóp i obróciwszy się poczuła, że jej serce stanęło. W jej kierunku skradał się, odziany w czarny płaszcz z kapturem, skrytobójca. Skoczył w jej kierunku. Jego kaptur opadł i jej oczom ukazała się groteskowa twarz pozbawiona jednego oka, w miejscu którego widniała gruba poszarpana blizna. Warknął, uniósł dłoń, a w niej lśniący sztylet z żarzącą się na czerwono rękojeścią.

      Poruszał się zbyt szybko i Gwen nie zdążyła zareagować na czas. Zebrała się w sobie wiedząc, że za chwilę umrze, widząc jak zabójca z całą siłą opuszcza sztylet w dół.

      Nagle ostrze zatrzymało się w powietrzu, kilka cali od jej twarzy. Otworzyła oczy i spostrzegła swego ojca, trupa, który chwycił nadgarstek zabójcy w połowie drogi. Zaczął ściskać jego rękę, aż wypuścił sztylet, po czym podniósł go w powietrze i wyrzucił przez balustradę. Gwen słyszała jego oddalający się wrzask. Ojciec mocno chwycił jej ramiona swymi rozkładającymi się rękoma i spojrzał na nią poważnym wzrokiem.

      – Nie jesteś tu bezpieczna – ostrzegł. – Nie jesteś bezpieczna! – zawołał a jego ręce wpijały się w jej ciało coraz mocniej, aż krzyknęła.

      Obudziła się z krzykiem. Usiadła wyprostowana na łożu i rozejrzała po całej komnacie spodziewając się napastnika.

      Nic jednak nie zauważyła. Otaczała ją jedynie cisza – głucha, jednostajna, zwiastująca świt cisza.

      Spocona i zdyszana, wyskoczyła z łóżka, nałożyła nocną, koronkową podomkę i zaczęła chodzić nerwowo po komnacie. Podeszła do niewielkiej, kamiennej misy i spryskała twarz wodą raz po raz.

      Oparła się o ścianę. Bosymi stopami wyczuła chłód idący od kamiennej posadzki w ten ciepły, letni poranek i spróbowała wziąć się w garść.

      Jej sen był zbyt rzeczywisty. Odnosiła wrażenie, że był czymś więcej – prawdziwym ostrzeżeniem od ojca, wiadomością. Zapragnęła opuścić królewski dwór jak najszybciej, teraz, już i nigdy tu nie wracać.

      Wiedziała, że nie może tak postąpić. Musiała dojść do siebie, zebrać myśli. Za każdym razem jednak, kiedy mrugnęła oczami widziała twarz swego ojca, czuła jego ostrzeżenie. Musiała coś zrobić, żeby otrząsnąć się z tego snu.

      Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że pierwsze słońce właśnie wstawało nad horyzontem. Przyszło jej na myśl jedyne miejsce, które mogło pomóc odzyskać spokój: królewska rzeka. Tak, musiała tam iść.

img2.png

      Zanurzała się co chwilę w lodowatej wodzie źródeł królewskiej rzeki, trzymając się za nos i nurkując głową pod jej powierzchnią. Siedziała w niewielkim, utworzonym przez naturę basenie, wyrytym w skale i ukrytym tuż przy górnych źródłach, które znalazła będąc dzieckiem, i które od tamtej pory często odwiedzała. Wsadziła głowę pod wodę i pozostała w tej pozycji, czując, jak zimne prądy przemywają jej włosy i skórę, oczyszczają jej nagie ciało.

      Było to ustronne, ukryte wśród kępy drzew, położone wysoko u szczytu góry zagłębienie, które powstało dzięki temu, iż prąd rzeczny zwalniał tu i tworzył głęboką nieckę ze stojącą niemal wodą. Z góry woda napływała powoli, u dołu wypływała w tym samym tempie – w tym miejscu jednak rzeczny prąd był ledwie wyczuwalny. Niecka była głęboka, kamienie wygładzone, a to miejsce tak odosobnione, że mogła dowoli kąpać się nago. Przychodziła tu prawie w każdy letni poranek, wraz z pierwszymi promieniami słońca, by oczyścić swój umysł. Zwłaszcza zaś w takie dni, jak dzisiaj – kiedy prześladowały ją sny, co nazbyt często się zdarzało – to miejsce było jej jedynym schronieniem.

      Gwendolyn nie wiedziała, co o tym myśleć. Czy to był tylko sen, czy też coś więcej? Skąd miała wiedzieć, że sen przynosi jakąś wiadomość, jest jakimś znakiem? Skąd miała wiedzieć, czy to jej wyobraźnia płata figle, czy też powinna podjąć jakieś działanie?

      Wynurzyła się, by nabrać ciepłego, letniego powietrza, a wszędzie wokół ćwierkały ptaki. Oparła się o skałę, zanurzona po szyję w wodzie, siedząc na naturalnym skalnym występie i rozmyślała. Nabrała wody w dłonie i opłukała twarz, po czym przeczesała palcami swoje długie, truskawkowoblond włosy. Spojrzała na powierzchnię krystalicznie czystej wody, w której odbijało się niebo i drugie słońce, które właśnie zaczynało swoją wędrówkę po nieboskłonie, gałęzie drzew zwisających nad wodą i jej własna twarz. Jej migdałowe oczy jarzące się na niebiesko spoglądały na nią z pomarszczonej tafli wody. Widziała w nich coś z jej ojca. Odwróciła się i niedawny sen znów przyszedł jej na myśl.

      Wiedziała, że jej dalszy pobyt na królewskim dworze był niebezpieczny w związku z zabójstwem ojca, obecnością wszystkich szpiegów, spisków – a zwłaszcza z Garethem u władzy. Jej brat był nieprzewidywalny. Mściwy. Szalony. I bardzo, ale to bardzo zazdrosny. Każdego postrzegał jako zagrożenie – a przede wszystkim ją. Wszystko mogło się zdarzyć. Wiedziała, że nie jest tu bezpieczna. Nikt nie był.

      Lecz nie należała do tych, co uciekają z byle powodu. Musiała upewnić się, kim był zabójca jej ojca, a jeżeli okazałoby się, że to Gareth, nie wyjedzie stąd, zanim nie postawi go przed obliczem sprawiedliwości. Wiedziała, że duch ojca nie spocznie, póki jego morderca nie zostanie schwytany. Sprawiedliwość stała u podstawy całego jego życia i to on, ze wszystkich ludzi, zasługiwał na

Скачать книгу