Los Smoków . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Los Smoków - Морган Райс страница 10
Brandt również spojrzał na niego.
– Ostania szansa, przyjacielu – powiedział Brandt. – Na zamku czekają na ciebie zastępy najwspanialszych kobiet.
Lecz Erec potrząsnął głową. Już podjął decyzję. .
– Otwórzcie drzwi – rozkazał.
Jeden z książęcych sług podbiegł do nich i otworzył z rozmachem. Poczuł zapach stęchłego piwa i aż go cofnęło.
Wewnątrz pijani mężczyźni siedzieli zgarbieni przy drewnianych stołach, przekrzykując się, śmiejąc, szydząc i popychając co chwila. Sami prostacy. Erec od razu to zauważył – ich opasłe brzuszyska, nieogolone policzki i brudne ubranie. Żaden z nich nie był wojownikiem.
Erec przeszedł kilka kroków na środek izby i przeszukał ją wzrokiem. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak taka kobieta jak ona mogła tu pracować. Przyszło mu na myśl, że może trafili pod zły adres.
– Wybacz, panie. Szukam kobiety – powiedział do stojącego obok wysokiego, przysadzistego człowieka z wielkim brzuchem i zarostem na twarzy.
– Naprawdę? – odkrzyknął ten szyderczym tonem. – To źle trafiłeś! To nie burdel. Chociaż jest jeden po drugiej stronie ulicy. Słyszałem, że tamtejsze kobiety są urodziwe i pulchne!
I zaniósł się głośnym śmiechem, zbyt głośnym, prosto Erecowi w twarz. Kilku jego towarzyszy dołączyło do niego.
– Nie szukam burdelu – odparł Erec poważnym tonem – ale kobiety, która tu pracuje.
– To pewnie chodzi ci o służącą karczmarza – krzyknął ktoś inny, kolejny postawny, pijany mężczyzna. – Jest gdzieś na tyłach i szoruje podłogi. Wielka szkoda – wolałbym mieć ją tu, na moich kolanach!
Jego kompani wybuchnęli śmiechem zadowoleni ze swych żartów, a Erec poczerwieniał na twarzy. Zrobiło mu się wstyd za nią i poniżenie tak wielkie, że nie potrafił go znieść – jak mogła obsługiwać te wszystkie typy?!
– A ty to kto? – odezwał się ktoś inny.
Na środek wystąpił mężczyzna najszerszy z nich wszystkich, z ciemną brodą i wyłupiastymi oczami, z niezadowoloną miną i szeroką szczęką. Za nim stanęło kilku innych obszarpańców. Miał więcej mięśni na sobie niż tłuszczu. Podszedł groźnie do Ereca, najwyraźniej nastawiony na walkę o swoje.
– Masz zamiar porwać moją służącą? – zażądał. – Wynocha!
Podszedł bliżej i wyciągnął rękę z zamiarem schwytania Ereca.
Erec jednak, zahartowany przez te wszystkie lata treningów, najlepszy rycerz w królestwie, miał refleks, którego ten człowiek nie był sobie w stanie wyobrazić. W chwili, kiedy jego ręka dotknęła Ereca, rycerz zaatakował, chwycił go za nadgarstek, obrócił błyskawicznie, złapał za tylne poły jego koszuli i popchnął w poprzek izby.
Wielkolud poleciał niczym kula armatnia, zbijając z nóg kilku swoich towarzyszy jak kręgle.
W izbie zapanowała całkowita cisza. Wszyscy odwrócili się, żeby to zobaczyć.
– WALCZ! WALCZ! – zanucili zachęcająco.
Karczmarz stanął na nogi nieco zamroczony i natarł na Ereca z krzykiem.
Tym razem Erec zareagował od razu. Wyszedł do przodu wprost na napastnika, podniósł ramię i walnął łokciem w jego twarz, łamiąc mu nos.
Karczmarz zatoczył się do tyłu, po czym padł plecami na ziemię.
Erec podszedł do niego, podciągnął i mimo jego rozmiarów uniósł wysoko nad głowę. Zrobił kilka kroków i rzucił nim w powietrze w kierunku pijanych ludzi, ścinając połowę karczmy z nóg.
Wszyscy znieruchomieli. Przestali nucić, ucichli i zrozumieli, że oto pojawił się wśród nich ktoś wyjątkowy. Mimo tego barman natarł na niego z butelką trzymaną w ręce wysoko nad głową, mierząc dokładnie w Ereca.
Erec spostrzegł to i jego ręka wystrzeliła po miecz – ale zanim zdążył go wyciągnąć, tuż obok pojawił się Brandt z dobytym zza pasa sztyletem i przyłożył go do szyi furiata.
Barman wbiegł prosto na niego i stanął jak wryty. Ostrze niemal przebiło mu skórę. Stał przerażony, gapiąc się wypukłymi oczami, z butelką zawisłą w pół ruchu. Karczma ucichła jak makiem zasiał.
– Rzuć to – rozkazał Brandt.
Mężczyzna uczynił to i butelka rozbiła się na podłodze.
Erec dobył swego miecza z dźwięcznym zgrzytem, podszedł do karczmarza, i przyłożył czubek broni do jego szyi.
– Powiem to tylko raz – oznajmił. – Wyrzuć stąd ten cały motłoch. Żądam rozmowy z tą dziewczyną. W cztery oczy.
– Książę! – krzyknął któryś.
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi i nareszcie rozpoznali księcia w otoczeniu jego świty. Zdjęli czapki z głów i poczęli składać mu pokłony.
– Jeśli do momentu, w którym skończę mówić to pomieszczenie nie opustoszeje – oświadczył książę – wszystkich was zakuję w kajdany. I to natychmiast.
Izba przemieniła się w jedno wielkie kotłowisko. Każdy pomknął do wyjścia, omijając księcia i jego ludzi, pozostawiwszy niedopite butelki z piwem tak jak stały.
– Ty też znikaj – powiedział Brandt do barmana i nachylając się ze sztyletem, chwycił go za włosy i wypchnął za drzwi.
Izba, która jeszcze przed chwilą rozbrzmiewała okrzykami, stała teraz pusta, nie licząc Ereca, Brandta, księcia i tuzina jego ludzi, którzy zatrzasnęli za sobą drzwi z hukiem.
Erec zwrócił się do karczmarza siedzącego nadal na podłodze. Oszołomiony mężczyzna ścierał krew płynącą z nosa. Erec chwycił go za koszulę obiema rękoma, podniósł i posadził na jednej z pustych ław.
– Zaprzepaściłeś moje dzisiejsze dochody – jęknął karczmarz. – Zapłacisz za to.
Książę podszedł do niego i zdzielił go ręką w twarz.
– Mogę rozkazać cię zabić chociażby za dotknięcie tego człowieka – powiedział gniewnym tonem książę. – Nie wiesz, kim on jest? To Erec, najlepszy rycerz króla, czempion Srebrnej Gwardii. Jeśli zechce, sam ciebie ukatrupi. Tu i teraz.
Karczmarz spojrzał na Ereca i po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się strach. Niemal zadygotał w miejscu, na którym siedział.
– Nie miałem pojęcia. Nie przedstawiłeś się.
– Gdzie ona jest? – zażądał zniecierpliwiony