Wyprawa Bohaterów . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyprawa Bohaterów - Морган Райс страница 3
Thor wiedział, że tego dnia jego bracia będą mogli pospać dłużej i najeść się do syta, a potem stanąć do Poboru w najlepszym rynsztunku i z ojcowskim błogosławieństwem, podczas gdy jemu nie będzie dane nawet uczestniczyć w wydarzeniu. Nie poszło mu za dobrze, gdy kiedyś próbował porozmawiać o tym z ojcem – ten z miejsca uciął rozmowę i następnych prób Thor już nie podejmował. Czuł jednak, że odmowa spotkała go niezasłużenie. Postanowił więc rzucić wyzwanie losowi, jaki wyznaczył mu ojciec: na sam widok królewskich powozów popędzi do wioski, stanie przed nim i oznajmi mu, że – nieważne, zgodnie z jego wolą czy nie – i tak pokaże się żołnierzom. Ma prawo uczestniczyć w Poborze tak samo jak inni, a on nie może go powstrzymać. Na samą myśl o tym ściskało go w dołku.
Dostrzegł ich, kiedy pierwsze słońce wspięło się wyżej, a drugie wzeszło nad horyzont i rozjaśniło fiolet nieba blaskiem miętowej zieleni. Z wrażenia wyprężył się jak struna, włosy stanęły mu dęba. W oddali majaczyły zarysy konnego powozu i wzbijany przez jego koła tuman pyłu. Zobaczył następny powóz, a potem jeszcze jeden i poczuł, że serce bije mu coraz szybciej i szybciej. Nawet z tej odległości widział, jak zdobione powozy błyszczą w świetle obu słońc niby srebrnołuskie ryby, które wyskoczyły nad powierzchnię wody.
Doliczywszy się dwunastu, Thor nie mógł już dłużej zwlekać. Serce dudniło mu w piersi młotem. Pierwszy raz w życiu porzucając swoje owce, obrócił się na pięcie i puścił biegiem w dół, zdecydowany zrobić wszystko, co w jego mocy, aby stanąć przed żołnierzami króla.
*
Thor niemal bez tchu pędził na skróty przez porastający wzgórza las, nie zważając na to, że czasem boleśnie drapią go gałęzie. Wypadł na polanę, z której rozciągał się widok na jego wioskę położoną poniżej. W niskich chatach z białej gliny o dachach krytych strzechą żyło kilkanaście rodzin. Z kominów unosił się dym; większość mieszkańców wstała wcześnie, żeby przygotować poranny posiłek. Senne, beztroskie sioło leżało wystarczająco daleko od Królewskiego Dworu – o dobry dzień jazdy konno – aby zniechęcić przypadkowych przejezdnych do odwiedzin. Była to przecież tylko chłopska osada na krawędzi Kręgu, nic więcej – jedna z wielu podobnych osad, zaledwie trybik w machinie Królestwa Zachodu.
Thor ruszył biegiem przez środek wioski, wzbijając za sobą tumany pyłu. Psy i kury tylko uciekały mu spod nóg. Przy ognisku przed jednym z domostw jakaś kobiecina doglądała kociołka z gotującą się wodą.
– Wolniej, smyku! – syknęła, kiedy przebiegając obok, sypnął jej piachem w ogień.
Ale Thor nie zwolniłby teraz dla nikogo. Skręcił w bok, potem znowu, klucząc dobrze znaną sobie drogą, aż wreszcie dopadł domu – małej chaty nie różniącej się od innych, także o ścianach z białej gliny, także ze spadzistym dachem o słomianym poszyciu. Podobnie jak większość pozostałych, składała się z izby rozdzielonej na dwoje przepierzeniem – po jednej jego stronie spał ojciec, po drugiej starsi bracia Thora. Z tyłu chaty mieścił się niewielki kurnik i to tutaj z czasem zamieszkał chłopiec. Na początku spał w izbie z braćmi, ale w miarę jak dorastali, stawali się coraz bardziej złośliwi i wyniośli, wyraźnie pokazując najmłodszemu, że wśród nich nie ma dla niego miejsca. Bolało go to, ale i cieszyło, bo dzięki temu miał swój własny kąt i nawet wolał zniknąć braciom z oczu. Potwierdzili tylko to, co wiedział już wcześniej – był wygnańcem we własnej rodzinie.
Thor dobiegł do drzwi, otworzył je i bez wahania wpadł do izby.
– Ojcze! – krzyknął, próbując złapać oddech. – Srebrni! Srebrni jadą!
Bracia z ojcem siedzieli zgarbieni przy stole ze śniadaniem, gotowi już do wyjścia w swoich najlepszych ubraniach. Na słowa Thora zerwali się na równe nogi i, potrącając go w drzwiach, wybiegli aż na drogę. Thor dołączył do nich i po chwili razem wpatrywali się w dal.
– Nikogo nie widzę – oznajmił basowym głosem Drake. Najstarszy z nich i najszerszy w barach, z włosami ściętymi krótko podobnie do reszty braci, obrzucił Thora gniewnym brązowookim spojrzeniem i pogardliwie wydął usta, jak miał w zwyczaju.
– Ani ja – zawtórował mu o rok młodszy Dross, zawsze trzymający stronę starszego brata.
– Jadą! – odparł Thor. – Daję słowo!
Ojciec obrócił się ku niemu i mocno chwycił go za ramiona.
– A ty niby skąd to wiesz? – zapytał.
– Widziałem ich.
– Jakim cudem? Gdzie?
Thor zawahał się; ojciec go podszedł, bo dobrze wiedział, że jedynym miejscem, z którego dałoby się dostrzec powozy, był najwyższy pagórek w okolicy. Chłopiec zastanawiał się, co powiedzieć.
– Ja... poszedłem na ten wysoki pagórek...
– Razem z całym stadem? Dobrze wiesz, że dla owiec to za daleko.
– Ale dziś jest wyjątkowy dzień. Musiałem ich zobaczyć.
Ojciec zgromił go wzrokiem.
– Ruszaj po miecze braci, tylko je wypoleruj! Mają wyglądać jak najlepiej, zanim królewscy tu zjadą. – Uznawszy sprawę za zakończoną, odwrócił się do pozostałych braci, nadal wpatrujących się w dal.
– Myślisz, że nas wybiorą? – spytał Durs, najmłodszy z całej trójki, ten starszy od Thora o pełne trzy lata.
– Jeśli nie, wyjdą na głupców – odrzekł ojciec. – W tym roku brakuje im ludzi. Musieli dotąd przyjąć niewielu, inaczej nawet by tu nie zaglądali. Macie tylko stać prosto, głowa do góry, pierś naprzód! Nie patrzcie im prosto w oczy, ale też nie odwracajcie wzroku. Bądźcie silni i pewni siebie, nie okazujcie słabości. Jeśli chcecie należeć do Królewskiego Legionu, zachowujcie się tak, jakbyście już w nim byli.
– Tak jest, ojcze! – odpowiedzieli natychmiast, wyprężając się jak struny.
Ojciec odwrócił się i znów zgromił Thora spojrzeniem.
– Ty jeszcze tutaj? Jazda do domu!
Thor stał jak wryty, a serce tłukło mu się w piersi. Był w rozterce: nie chciał okazywać ojcu nieposłuszeństwa, musiał z nim jednak pomówić. Uznał, że lepiej będzie przynieść braciom miecze, jak każe ojciec, a dopiero potem z nim porozmawiać. Teraz bunt na nic mu się nie zda. Ruszył więc pędem do chaty, a na wskroś przez nią – na jej tyły, do składzika z bronią. Znalazł tam miecze braci – piękne, kunsztownie wykonane, zwieńczone głowicami z najlepszego srebra; były to podarunki dla synów, na które ich ojciec pracował przez długie lata. Thor chwycił wszystkie trzy miecze naraz i ruszył z powrotem, jak zwykle zaskoczony tym, jakie są ciężkie.
Podbiegł do braci, rozdał im miecze i zwrócił się ku ojcu.