Wyprawa Bohaterów . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyprawa Bohaterów - Морган Райс страница 7
– Jesteś Thorgrin z klanu McLeod. Najmłodszy z czwórki braci. Ten, którego dziś nie wybrali.
Thor otworzył szeroko oczy. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie rozumiał, jakim cudem ktoś tak ważny jak Argon może wiedzieć, kim on jest. Nie śniło mu się nawet, że mógłby go znać ktoś spoza jego wioski.
– Skąd wiecie, panie?
Argon uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Thor poczuł, jak wzbiera w nim ciekawość.
– Skąd... – dodał, szukając słów – skąd wiecie o mojej matce? Znaliście ją? Kim była?
Ale druid już się odwrócił.
– Innym razem – powiedział, odchodząc.
Thor patrzył za nim ze zdziwieniem. Całe to spotkanie było oszałamiające i tajemnicze zarazem; wszystko działo się zbyt szybko. Uznał, że nie może dać Argonowi po prostu odejść i pospieszył za nim.
– Co tutaj robicie, panie? – spytał, próbując dogonić druida. Ten jednak, podpierając się starą laską w kolorze kości słoniowej, szedł zaskakująco szybko. – Nie czekaliście chyba na mnie?
– Na kogóż innego? – odparł Argon. Wchodził coraz głębiej w las, pozostawiając za sobą polanę. Thor przyspieszył, aby się z nim zrównać.
– Ale dlaczego na mnie? Skąd wiedzieliście, że tu będę? Czy mogę się wam na coś przydać?
– Tyle pytań naraz – odrzekł Argon. – Tyle hałasu. Powinieneś więcej słuchać.
Zagłębiali się dalej w gęstą puszczę. Thor podążał za druidem, z całych sił starając się nie odzywać.
– Szukasz tutaj zaginionej owcy – stwierdził Argon. – Szlachetny trud. Ale tracisz tylko czas. Ona nie przeżyje.
Thor znów szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
– Skąd wiecie, panie?
– Mam wiedzę o mnóstwie spraw, która nie jest ci dana, chłopcze. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Spiesząc za druidem, chłopiec rozważał jego słowa. Tamten ciągnął:
– Nie posłuchasz mnie jednak. Taką już masz naturę. Nieugiętą, jak twoja matka. Pobiegniesz za owcą, zdecydowany ocalić ją za wszelką cenę.
Thor poczerwieniał. Zdawało mu się, że Argon czyta w jego myślach.
– Jesteś zadziorny – dodał druid. – Uparty. Może nazbyt dumny. To skądinąd dobre cechy. Kiedyś jednak mogą przywieść cię do upadku.
Argon zaczął wspinać się po porośniętym mchem stoku, a Thor podążył za nim.
– Chcesz wstąpić do Królewskiego Legionu – stwierdził Argon.
– Tak! – wybuchnął Thor, pełen emocji. – Mam jakieś szanse? Czy możecie sprawić, by tak się stało?
Argon zaniósł się głębokim, głuchym śmiechem, od którego Thorowi ciarki przeszły po plecach.
– Mogę sprawić, że stanie się wszystko albo nic. Twoje przeznaczenie zostało już spisane. Ale to, czy je wypełnisz, zależy od ciebie.
Thor nic nie rozumiał.
Kiedy dotarli na szczyt wzgórza, Argon zatrzymał się i obejrzał na chłopca, który przystanął o kilka kroków za nim. Thor znów czuł, jak przeszywa go bijąca od druida moc.
– Twoje przeznaczenie ma niezwykłą wagę – powiedział Argon. – Nie porzucaj go.
Chłopiec nie przestawał się dziwić. Jego przeznaczenie ma niezwykłą wagę? Czuł, jak rośnie w nim duma.
– Nie rozumiem. Mówicie zagadkami, panie. Zechciejcie wyjawić więcej, proszę.
Argon nagle znikł.
Zaskoczony Thor nie wierzył własnym oczom. Zaczął rozglądać się wokół, nasłuchując. Czy to wszystko tylko mu się przyśniło? Czy była to jakaś sztuczka wyobraźni?
Odwrócił się i zbadał wzrokiem puszczę. Z tej wyniosłości widział o wiele dalej niż przedtem. W oddali dostrzegł jakiś ruch. Dobiegł go też odgłos, który brzmiał jak kwilenie owcy.
Potykając się, chłopiec ruszył biegiem po omszałym zboczu w kierunku, z którego dobiegał odgłos, z powrotem w gęstwinę. Nie przestawał jednak myśleć o spotkaniu z Argonem. Ledwo pojmował, że coś takiego w ogóle się zdarzyło. Co tu robił królewski druid? Tu, ze wszystkich możliwych miejsc? Czekał na niego? Czemu? I co miał na myśli, mówiąc o jego przeznaczeniu? Im bardziej starał się rozwikłać tę zagadkę, tym mniej rozumiał. Argon z jednej strony ostrzegał go, aby nie podążał dalej, z drugiej strony zachęcał go do działania. Im dłużej Thor biegł, tym bardziej narastało w nim przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś doniosłego.
Skręcił za jednym z drzew i nagle stanął jak wryty na widok otwierający się przed jego oczami. W jednej chwili urzeczywistniły się wszystkie jego koszmary. Włosy stanęły mu dęba i zdał sobie sprawę, że zagłębiając się tak daleko w Mroczny Las, popełnił śmiertelny błąd.
O jakieś trzydzieści kroków przed nim na czterech silnych łapach stał sybold. Potężnie umięśniony, wielkości rosłego konia, wyglądał na najbardziej przerażające zwierzę w Mrocznym Lesie, może nawet w całym królestwie. Choć Thor widział go pierwszy raz w życiu, rozpoznał go natychmiast; słyszał o nim dużo legend. Przypominał znanego chłopcu z rozmaitych wizerunków lwa, ale musiał być o wiele większy. Ślepia żarzyły mu się żółtą poświatą, a jego skóra miała barwę głębokiego szkarłatu – jak głosiły legendy, od koloru krwi pożeranych niewiniątek. Thor słyszał niewiele opowieści o spotkaniu z tym zwierzęciem, a i te traktowano z przymrużeniem oka, może dlatego, że nikomu nie udało się napotkać potwora i przeżyć. Niektórzy uznawali go za boga puszczy albo za jakiś znak czy omen. Jeśli w istocie tak było, Thor wolał nie wyobrażać sobie, co ten znak zapowiada.
Ostrożnie cofnął się o krok.
Z paszczą po części rozwartą i kłami ociekającymi śliną, sybold wbijał w chłopca spojrzenie swoich żółtych ślepi. W paszczy potwora, przeszyta jego zębiskami, zwisała głową w dół zaginiona owca Thora; dogorywała, kwiląc przeraźliwie. Najwyraźniej sybold pastwił się nad nią, nie spiesząc się zbytnio, jakby ból ofiary sprawiał mu przyjemność. Jej kwilenie trudno było znieść. Wiła się bezradnie, a chłopiec czuł na sobie ciężar winy; to przez niego cierpiała. W pierwszym odruchu chciał się odwrócić i uciec, ale wiedział, że byłaby to daremna próba. Sybold doścignąłby każdego, a ucieczka tylko by go zachęciła. Poza tym Thor nie mógł skazać owcy na tak okrutny koniec.
Stał zdjęty strachem, ale wiedział, że musi coś zrobić. Instynktownie sięgnął do woreczka u pasa, ujął kamień