Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 5
Charlotte ochryple wciągnęła powietrze. Chwyciła obiema rękami za brzeg stołu, jakby po to, żeby utrzymać się w pionie, i pustymi, szeroko otwartymi oczyma wpatrzyła się w Patrika. W panującej w kuchni ciszy jej chrapliwy oddech był głośniejszy od krzyku. Patrik przełknął ślinę, powstrzymując łzy.
– To na pewno pomyłka. To nie Sara! – Lilian wodziła nieprzytomnym wzrokiem od Patrika do Martina.
Patrik tylko potrząsnął głową.
– Przykro mi – powtórzył. – Widziałem ją dopiero co i nie mam wątpliwości, że to Sara.
– Przecież miała iść się pobawić do Fridy – powiedziała. – Widziałam, jak tam szła. To musi być pomyłka. Ona na pewno tam jest. – Lilian jak w transie wstała z krzesła i podeszła do wiszącego na ścianie telefonu. Wystukała numer, który znalazła w wiszącej obok podręcznej książce telefonicznej.
– Dzień dobry, Veroniko, mówi Lilian. Czy jest u was Sara? – Przez chwilę słuchała. Potem wypuściła słuchawkę, która zawisła na sznurze i bujała się w tę i z powrotem.
– Nie było jej u nich. – Lilian ciężko usiadła przy stole i bezradnie spojrzała na policjantów.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk. Patrik i Martin aż podskoczyli. Charlotte krzyczała wprost przed siebie, siedząc bez ruchu, z kompletnie pustym spojrzeniem. Pierwotny, wstrząsający krzyk potwornego bólu. Przeszedł ich dreszcz.
Lilian rzuciła się do córki. Chciała ją objąć, ale Charlotte szorstko ją odepchnęła.
Patrik starał się ją przekrzyczeć.
– Próbowaliśmy złapać Niclasa. Nie było go w przychodni, więc zostawiliśmy wiadomość, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Jedzie tu również pastor.
Mówił raczej do Lilian niż do Charlotte, do której nic nie docierało. Wiedział już, że źle to rozegrał. Powinien tu być lekarz. Mógłby jej podać środek uspokajający. Problem polegał jednak na tym, że miejscowym lekarzem był ojciec dziewczynki i nie udało mu się z nim skontaktować.
– Zadzwoń do przychodni, może uda się ściągnąć pielęgniarkę – zwrócił się do Martina. – Powiedz, żeby wzięła ze sobą coś na uspokojenie.
Martin z ulgą wyszedł z kuchni. Dziesięć minut później bez pukania wkroczyła Aina Lundby. Dała Charlotte tabletkę, a potem razem z Patrikiem zaprowadziła ją do salonu i ułożyła ją na kanapie.
– A ja nie mogłabym dostać czegoś na uspokojenie? – zapytała Lilian. – Mam całkiem zszarpane nerwy, a tu jeszcze coś takiego…
Pielęgniarka, na oko w tym samym wieku co Lilian, tylko prychnęła. Z matczyną troskliwością przykryła Charlotte kocem – szczękała zębami, jakby jej było zimno.
– Pani poradzi sobie i bez tabletki – powiedziała, zbierając się do wyjścia.
Patrik zwrócił się do Lilian:
– Musimy porozmawiać z mamą koleżanki, do której miała pójść Sara. Który to dom?
– Ten niebieski, zaraz obok – odpowiedziała Lilian, nie patrząc mu w oczy.
Kiedy po kilku minutach do drzwi zapukał pastor, Patrik i Martin uznali, że nie mają tu już nic do roboty. Wyszli z domu, do którego wraz z przyniesioną przez nich wiadomością wtargnęła rozpacz. Wsiedli do samochodu, ale przez chwilę nie ruszali.
– Koszmar – powiedział Martin.
– Makabra – powiedział Patrik.
Kaj Wiberg wyjrzał przez wychodzące na podjazd Florinów kuchenne okno.
– Co ta baba znowu wymyśliła? – zastanawiał się z wyraźną irytacją.
– Co się dzieje? – zapytała z salonu Monika.
Odwrócił się w jej stronę, mówiąc głośniej:
– Przed domem Florinów stoi radiowóz. Założę się, że znowu będzie się z nami handryczyć. Ta baba to kara za wszystkie moje grzechy.
Monika zaniepokoiła się i weszła do kuchni.
– Naprawdę myślisz, że to ma związek z nami? Przecież nic jej nie zrobiliśmy. – Wyjrzała przez okno. Ręka ze szczotką, którą czesała obcięte na pazia blond włosy, zawisła w powietrzu.
Kaj prychnął.
– Jej to powiedz. Poczekajmy tylko na wyrok sądu administracyjnego. Głupio jej będzie, kiedy wygram sprawę tego balkonu. Mam nadzieję, że rozbiórka będzie ją słono kosztować.
– Kaj, czy to warto? Przecież ten balkon wystaje tylko kilka centymetrów ponad granicę naszej działki i szczerze mówiąc, wcale nam nie przeszkadza. I jeszcze ten biedny, chory Stig.
– Pewnie, że chory. Też byłbym chory, gdybym musiał mieszkać z taką jędzą. Ale sprawiedliwość musi być. Skoro zbudowali balkon, który wystaje nad naszą działkę, to mają albo nam zapłacić, albo rozebrać to cholerstwo. Nas zmusili do ścięcia drzewa, może nie? Piękna stara brzoza został pocięta na drwa tylko dlatego, że według Lilian Florin zasłaniała jej widok na morze. Nie tak było? Może coś przekręciłem? – powiedział ze złością, przypominając sobie wszystkie krzywdy doznane w ciągu dziesięciu lat sąsiedztwa.
– Oczywiście, Kaj, masz rację. – Monika spuściła wzrok. Dobrze wiedziała, że jedyny sposób na humory męża to całkowity odwrót. Lilian Florin działała na niego jak czerwona płachta na byka. O niej nie dało się z nim rozsądnie rozmawiać. Monika musiała przyznać, że nie tylko Kaj ponosił winę za awantury. Lilian rzeczywiście nie była łatwa we współżyciu i nie doszłoby do tego wszystkiego, gdyby ich zostawiła w spokoju. Tymczasem stale ciągała ich po sądach. A to za źle wytyczone granice działki, a to za ścieżkę przechodzącą przez jej posesję na tyłach domu, a to za szopę, która według niej stała zbyt blisko jej działki, no i jeszcze za tę okazałą brzozę, którą kilka lat temu zmuszeni byli ściąć. Wszystko zaczęło się wraz z budową domu, w którym teraz mieszkali. Kaj sprzedał swoją firmę handlującą materiałami biurowymi za ileś milionów koron i postanowili przejść na wcześniejszą emeryturę, sprzedać dom w Göteborgu i osiąść we Fjällbace, gdzie zazwyczaj spędzali lato. Nie zaznali jednak spokoju. Lilian zgłaszała tysiące zastrzeżeń, składała skargi w urzędach i zbierała podpisy pod listami protestacyjnymi. Nie udało jej się jednak wstrzymać budowy – i wtedy zaczęła się awanturować o wszystko. W połączeniu z wybuchowym usposobieniem Kaja doprowadziło to do tego, że sąsiedzki spór przekroczył wszelkie granice rozsądku. Najnowszym orężem w tej wojnie stał