Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki. Wojciech Eichelberger

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger страница 1

Автор:
Серия:
Издательство:
Bajka to życie albo z jakiej jesteś bajki - Wojciech Eichelberger

Скачать книгу

e opatrzone pomocnym komentarzem

Wydawnictwo Czarna OwcaWarszawa 2013

      Redakcja

      Bogusława Jędrasik

      Halina Thylwe

      Projekt okładki

      Agnieszka Kierat

      Skład i łamanie

      Marcin Labus

      Text © by Wojciech Eichelberger, Agnieszka Suchowierska

      Copyright © for the Polish edition by Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, 2008

      Cytat na okładce pochodzi z: H.Ch. Andersen „O tobie mówi bajka”, t. 3. s. 434, PIW, Warszawa 1956, wyd. 1, tłum. S. Beylin, S. Sawicki, J. Iwaszkiewicz

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      Wydanie I

      ISBN 978-83-7554-783-2

      

      ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa

      e-mail: [email protected]

      Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51

      Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:

      www.czarnaowca.pl

      Skład wersji elektronicznej:

      Virtualo Sp. z o.o.

      Mojej nauczycielce życia, pani Wiesławie Gołąbek

Agnieszka Suchowierska

      Mojemu nauczycielowi życia, Philipowi Kapleau

Wojciech Eichelberger

      Od Autorów

      Agnieszka Suchowierska: Gdyby ktoś mnie spytał, kim jestem, odpowiedziałabym, że sobą albo że istotą. Człowiekiem i kobietą. Całością i częścią całości. Przez wiele lat wyczynowo trenowałam bycie nieszczęśliwą. Od kilku lat amatorsko ćwiczę bycie szczęśliwą i przekonuję się na własnej skórze, że szczęście jest stanem ducha, a nie wynikiem korzystnego splotu kapryśnych okoliczności (choć jest on, oczywiście, bardzo mile widziany). W najbliższej i dalszej przyszłości chciałabym nadal kształcić się w uprawianiu szczęścia – nie tylko własnego. Mam nadzieję, że może to być stan dożywotni, a nawet pośmiertny. Chciałabym, żebyście dobrze spędzili czas z naszą książką. Zapraszam do świata bajek.

      Wojciech Eichelberger: Napisałem już wiele książek. Większość w formie rozmów z moimi współautorami. Ale takiej jeszcze nie napisałem.

      Zaczęło się od tego, że dostałem maila od nieznanej mi nauczycielki z Białegostoku, która napisała, że nie może opędzić się od bajek, które jej się śnią po nocach, a potem same się piszą, i czy nie zechciałbym ich przejrzeć, a potem o nich porozmawiać. W końcu znalazłem na to czas i zobaczyłem, że w żywiołowo zapisanych stronach w zaskakujących metaforach i symbolach kryje się wiele ważnych treści, których autorką może być tylko osoba z bogatym, bolesnym i przepracowanym doświadczeniem. Gdy ją poznałem, zadziwiły mnie jej młody wygląd, radość i energia. Było o czym rozmawiać. W czasie kilkunastu parogodzinnych nagrań analizowaliśmy i uzupełnialiśmy samopiszące się bajki Agnieszki. Niektóre powstawały w trakcie naszych rozmów. Zainspirowany i zachęcony, sam napisałem ostatnią.

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym 20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      RODZINA TITKÓW – czyli jak nie dać się krzywdzie

      Wieś była na końcu świata i może dlatego Krzywda tu jeszcze nie dotarła. Szczerze mówiąc, mało co tu dotarło, a ludzie, żyjący prosto i spokojnie, widocznie byli nie dość bystrzy, żeby wymyślić coś naprawdę złego. Owszem, zdarzały się spory – czyja jabłoń da dorodniejsze i słodsze owoce, kto ma w tym roku urządzić doroczne święto wiosny, ale było z tego co najwyżej sporo hałasu. Zresztą nie na długo, bo mieszkańcy wioski nawet się porządnie obrazić nie umieli. Ot, parę min, trochę wywracania oczami, ledwo wytrzymywany kwadrans ciszy i już – koniec burzy w szklance wody. Twarze, przed chwilą pełne zacietrzewienia i złości, rozjaśniały się, wygładzały, na powrót stawały się piękne. Szybko znajdował się chętny do przygotowania świątecznego poczęstunku, a gospodarze dochodzili do wniosku, że wszystkie jabłonie są piękne i obradzają tym, co mają najlepsze. Po chwili nikt już nie pamiętał, o co w ogóle chodziło. Życie wracało do normy.

      Wioska była odcięta od świata wielką rzeką i ta bariera, o dziwo, okazywała się wystarczającą zaporą przeciwko złu. Nikt tu nigdy nie przybywał z daleka, nikt stąd nigdy nie wyjeżdżał, chyba że do sąsiedniej wsi. Dalekie wojny mijały niezauważone, były niewidzialne, niesłyszalne, a nawet niewyobrażalne. Krążyły o nich tylko baśnie, straszne i fantastyczne.

      Żyli więc ludzie na tej wsi nieskażonej, na prowincji, na obrzeżach świata, gdzie nawet diabeł nie mówił dobranoc. Na szczęście dla mieszkańców.

      A jednak komuś to przeszkadzało. Ktoś był niezadowolony. A jednak ktoś postanowił tu dotrzeć i wyrównać rachunki, dopilnować sprawiedliwości.

      Przez rzekę z wielką wprawą przeprawiała się łódką Krzywda. Była zadowolona, dorodna i tłusta. Nie zaznała w życiu biedy, wiodło jej się na świecie doskonale. Nie podróżowała, jak niektórzy, w poszukiwaniu nowego domu, bo stary spłonął w pożarze. Miała się dobrze. Płynąc, napawała się świeżym, czystym powietrzem i cieszyła się, myśląc o przygodzie, która czekała u kresu podróży. Aż przebierała grubymi nożyskami, podskakiwała na łodzi, aż popiskiwała:

      – Kiedy to wreszcie?! Kiedy to wreszcie?!

      Wiosła ochoczo pluskały w wodzie, ptaszki wesoło śpiewały, wietrzyk chichocząc, popychał białe obłoczki. Słońce radośnie liczyło kamyczki na dnie rzeki.

      „Ach, co za nudy” – pomyślała Krzywda.

      Dopłynęła na drugi brzeg rzeki. Wyciągnęła łódź na złoty piasek i usiadła na zielonej trawce pod cienistym drzewem. Wkoło był błogi spokój. Podparła grubymi łapami wielką, błyszczącą, pyzatą gębę, zarzuciła łydę na kolano i, gryząc zębiskami trzcinkę, dumała. Jak tu się zagospodarować? Od czego by zacząć? W którą stronę iść? W końcu postanowiła. Podkasała spódnicę, otrzepała pięty z piachu i ruszyła, dudniąc stopami po ziemi. Była przecież wielkoludką.

      W lesie gdzieś w oddali boleśnie krzyknął ptak.

      Ucieszyła się. „Dobra nasza. To na szczęście”.

      Szła, aż doszła do wioski. Zobaczyła pochylone płoty i drzewa ocieniające białe schludne domki. Ujrzała ludzi cichych,

Скачать книгу