Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 24
Stary człowiek rozejrzał się ukradkiem, dopiero potem wbił igłę w korek jednej z butelek i wolno wyciągnął tłok, aby przezroczysty płyn wypełnił strzykawkę. Wymacał dłonią odpowiednie miejsce w pniu, rozstęp między dwoma kawałkami kory i tam wbił igłę. Nie poszło wcale tak łatwo, jak sądził. Musiał mocno naciskać, żeby igła weszła w drewno. Wbicie jej w zewnętrzną warstwę nie przyniosłoby żadnego skutku, zamierzał dostać się do kambium, do wewnętrznych życiodajnych organów drzewa. Jeszcze mocniej nacisnął strzykawkę. Igła zadrżała. Do diabła, nie wolno jej złamać, miał tylko tę jedną! Czubek leciutko się wsunął, ale po kilku centymetrach znieruchomiał. Pomimo wieczornego chłodu staruszkowi wystąpił pot na czoło. Spróbował jeszcze raz. Już miał nacisnąć jeszcze mocniej, gdy nagle usłyszał szelest liści bliżej ścieżki. Wypuścił strzykawkę z rąk. Odgłos się zbliżał. Stary przymknął powieki i wstrzymał oddech. Kroki minęły go tuż obok. Gdy znów otworzył oczy, dostrzegł dwie postacie znikające za krzakami przy punkcie widokowym, wychodzącym na Fredriks gate. Wypuścił powietrze z płuc i znów ujął strzykawkę. Tym razem pchnął z całej siły. Gdy był już właściwie pewny, że czubek igły zaraz się złamie, ta wsunęła się w drewno. Stary człowiek otarł pot. Reszta była już łatwa.
W ciągu dziesięciu minut zdołał wstrzyknąć w drzewo dwie butelki substancji i sporą część trzeciej, gdy nagle usłyszał zbliżające się głosy. Dwie osoby okrążyły krzewy na punkcie widokowym. Przypuszczał, że to te same, które widział wcześniej.
– Hej! – rozległ się męski głos.
Stary zareagował instynktownie, stanął przy drzewie w taki sposób, że długie poły płaszcza zakryły strzykawkę wciąż wbitą w pień. Już w następnym momencie oślepiło go światło. Zasłonił twarz dłońmi.
– Zabierz tę latarkę, Tom – odezwała się kobieta.
Snop światła odsunął się, zatańczył między drzewami w parku.
Podeszli teraz blisko niego. Kobieta mniej więcej trzydziestoletnia o ładnych, lecz przeciętnych rysach twarzy, podsunęła mu legitymację tak blisko twarzy, że nawet w skąpym świetle księżyca zobaczył jej zdjęcie. Wyraźnie sprzed paru lat, z poważną miną. I nazwisko. Ellen jakaś tam.
– Policja – powiedziała. – Przepraszamy, jeśli pana przestraszyliśmy.
– Co tu robisz w środku nocy, dziadku? – spytał mężczyzna. Oboje byli w cywilu. Pod czarną trykotową czapką stary zobaczył twarz przystojnego młodego człowieka, który wpatrywał się w niego zimnymi niebieskimi oczami.
– Wyszedłem się przejść. – Stary miał nadzieję, że nie zauważą drżenia w głosie.
– Czyżby? – powiedział ten policjant, Tom. – Za drzewem, w długim płaszczu? Wiesz, jak to nazywamy?
– Przestań, Tom! – upomniała go kobieta. – Jeszcze raz przepraszamy – zwróciła się do starego. – Kilka godzin temu w parku był napad, pobito chłopaka. Widział pan coś albo słyszał?
– Dopiero tu przyszedłem – odparł stary, skupiając się na kobiecie, aby uniknąć badawczego spojrzenia mężczyzny. – Niczego nie widziałem. Tylko Wielki Wóz i Wielką Niedźwiedzicę – wskazał na niebo. – Przykro mi to słyszeć. Ciężko go ranili?
– Dość. Przepraszamy, że panu przeszkodziliśmy. Życzymy miłego wieczoru.
Odeszli, a stary zamknął oczy i osunął się na pień drzewa. W następnej chwili czyjaś ręka podciągnęła go do góry za połę marynarki i poczuł gorący oddech na uchu.
– Jeśli kiedykolwiek przyłapię cię na gorącym uczynku, to ci go odetnę, słyszysz? – dobiegł go głos tego młodego policjanta. – Nienawidzę takich jak ty.
Puścił go i zniknął.
Stary osunął się na ziemię, wkrótce poczuł wilgoć przenikającą przez ubranie. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu ten sam powtarzający się raz po raz wiersz:
Dąb, brzoza, jesion, olcha, jarzębina
śmiertelna bladość, czarna peleryna
19. PIZZERIA U HERBERTA, YOUNGSTORGET, 12 LISTOPADA 1999
Sverre Olsen wszedł do środka, kiwnął głową chłopakom w rogu, kupił piwo w barze i zaniósł je do stolika. Nie do tego w kącie, tylko do swego własnego. Był to jego stolik już od ponad roku, od czasu gdy stłukł tego żółtka w Kebabie u Dennisa. Przyszedł wcześniej i na razie nie siedział przy nim nikt inny, ale już niedługo mała pizzeria na rogu Torggata i Youngstorget się zapełni. Dzisiaj dzień wypłaty zasiłku. Zerknął na chłopaków w kącie. Było ich trzech ze ścisłej grupy, ale ostatnio z nimi nie rozmawiał. Należeli do nowej partii, Związku Narodowego, i pojawiły się między nimi, można powiedzieć, niezgodności ideologiczne. Znał ich z czasów młodzieżówki Partii Ojczyźnianej. Owszem, byli patriotami, lecz teraz dołączyli do szeregów odstępców. Roy Kvinset z nieskazitelnie wygoloną na łyso głową był jak zawsze ubrany w znoszone wąskie dżinsy, długie buty i t-shirt z logo Związku Narodowego w kolorach czerwieni, bieli i błękitu. Ale Halle wyglądał inaczej. Ufarbował włosy na czarno i nasmarował oliwą, żeby gładko przylegały mu do głowy. Oczywiście najbardziej prowokująco działały na ludzi wąsy – czarna, starannie przycięta szczotka, dokładna kopia wąsów Führera. Przestał też nosić szerokie bryczesy i buty do konnej jazdy, przerzucił się na zielone spodnie moro. Gregersen jedyny spośród nich wyglądał jak zwyczajny młody człowiek: krótka kurtka, hiszpańska bródka i ciemne okulary na głowie. Bez wątpienia był z nich trzech najbystrzejszy.
Sverre powędrował wzrokiem dalej w głąb lokalu. Jakaś dziewczyna z facetem jedli pizzę. Nie widział ich wcześniej, ale nie wyglądali na gliny w cywilu. Ani też na dziennikarzy. Może byli z Monitora? Ostatniej zimy ujawnił faceta stamtąd, typka z wystraszonymi oczami, który przyszedł tu o parę razy za dużo. Odgrywał zaangażowanego i z kilkoma nawiązał rozmowę. Sverre zwietrzył zdradę, wyciągnęli faceta na zewnątrz i zdarli z niego sweter. Miał na brzuchu przyczepiony magnetofon z mikrofonem. Przyznał się, skąd jest, zanim