Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 25
Sverre Olsen uznał, że ta para to po prostu dwoje głodnych młodych ludzi, którzy przypadkiem tędy przechodzili i zobaczyli pizzerię. Prędkość, z jaką jedli, świadczyła o tym, że zorientowali się już w rodzaju tutejszej klienteli, i chcieli czym prędzej opuścić lokal. Przy oknie siedział stary człowiek w kapeluszu i płaszczu. Być może pijaczyna, chociaż ubranie wskazywało na coś innego. Ale pijacy często tak wyglądali w pierwszych dniach po tym, jak Armia Zbawienia ubrała ich w używane, ale niezniszczone płaszcze dobrej jakości i troszeczkę niemodne garnitury. Gdy tak patrzył na starego, ten nagle podniósł głowę i odpowiedział mu spojrzeniem. To nie był pijak, miał błyszczące niebieskie oczy. Sverre mechanicznie odwrócił wzrok. Cholera, ależ ten stary się gapi!
Sverre skupił się na swoim piwie. Najwyższa pora zarobić trochę pieniędzy. Niech tylko włosy trochę podrosną, żeby zasłonić tatuaż na karku. Włoży wtedy koszulę z długimi rękawami i rozpocznie rundę. Roboty było dosyć. Gównianej roboty. Przyjemne, dobrze płatne zlecenia zabrały już asfalty. Pedały, poganie i asfalty.
– Mogę się przysiąść?
Sverre podniósł głowę. To ten stary nad nim stał. Sverre nawet nie zauważył, jak podszedł.
– To mój stolik – odparł Sverre niechętnie.
– Chciałem tylko chwilę porozmawiać. – Stary położył na blacie między nimi gazetę i usiadł na krześle naprzeciwko. Sverre przyglądał mu się uważnie.
– Nie denerwuj się, jestem jednym z was – powiedział stary.
– Z jakich „was”?
– Z tych, którzy tu przychodzą. Narodowych socjalistów.
– Tak?
Sverre zwilżył wargi i podniósł szklankę do ust. Stary siedział nieruchomo i tylko mu się przyglądał. Spokojnie, jakby miał przed sobą całą wieczność. Bo też i tak chyba było. Wyglądał na siedemdziesiąt lat. Co najmniej. Czy mógł być jednym ze starych chłopców z Zorn 88, Norweskiego Ruchu Narodowych Socjalistów? Jednym z tych, którzy skromnie, po cichu ich wspierali? Sverre o nich słyszał, lecz nigdy ich nie widział.
– Potrzebuję przysługi. – Stary mówił cicho.
– Tak? – powtórzył Sverre, znacznie jednak złagodził wyraźnie pogardliwy ton. Nigdy nic nie wiadomo.
– Broń – powiedział krótko stary.
– Jaka broń?
– Potrzebuję czegoś. Pomożesz mi?
– Dlaczego miałbym pomagać?
– Zajrzyj do gazety. Na stronę dwudziestą ósmą.
Sverre sięgnął po gazetę. Przerzucając strony, nie spuszczał wzroku ze starego. Na stronie dwudziestej ósmej znalazł artykuł o neonazistach w Hiszpanii. Napisany przez tego zdrajcę Evena Juula, wielkie dzięki. Duże czarno-białe zdjęcie młodego mężczyzny, trzymającego portret generalissimo Franco, częściowo przesłaniał tysiąckoronowy banknot.
– Jeżeli możesz mi pomóc… – powiedział stary.
Sverre wzruszył ramionami.
– …dostaniesz jeszcze dziewięć tysięcy.
– Tak?
Sverre wypił kolejny łyk, potem rozejrzał się po lokalu. Para młodych ludzi już wyszła, lecz Halle, Gregersen i Kvinset wciąż siedzieli w kącie. Wkrótce zaczną schodzić się inni, a wtedy nie da się dłużej prowadzić w miarę dyskretnej rozmowy. Dziesięć tysięcy koron.
– Jaka broń?
– Karabin.
– Powinno się udać.
Stary pokręcił głową.
– Karabin Märklin.
– Märklin?
Stary kiwnął głową.
– Ta sama firma, co robi kolejki elektryczne? – spytał Sverre.
W pomarszczonej twarzy pod kapeluszem pojawiła się szczelina. Widać stary się uśmiechnął.
– Jeśli nie możesz mi pomóc, powiedz od razu. Ten tysiąc możesz zatrzymać, więcej nie będziemy o tym mówić. Wyjdę stąd i nigdy już się nie zobaczymy.
Sverre odczuł lekki przypływ adrenaliny. To nie była zwyczajna rozmowa o siekierach, strzelbach na śrut i paru laskach dynamitu. To się działo naprawdę. Ten facet był prawdziwy.
Otworzyły się drzwi. Sverre spojrzał ponad ramieniem starego. Nie był to żaden z chłopaków, tylko ten pijak w czerwonym islandzkim swetrze. Potrafił być dokuczliwy, kiedy chciał naciągnąć kogoś na piwo, lecz poza tym niegroźny.
– Zobaczę, co się da zrobić. – Sverre sięgnął po banknot. Nie zdążył zauważyć, co się dzieje, gdy dłoń starego spadła na jego rękę jak szpon i przygwoździła ją do stolika.
– Nie o to cię pytałem. – Głos brzmiał zimno i krucho, jak łamiący się lód.
Sverre próbował przyciągnąć rękę do siebie, ale nie zdołał. Nie dał rady wyrwać się z uścisku starca!
– Pytałem, czy możesz mi pomóc, i chcę usłyszeć jasną odpowiedź. Tak albo nie, zrozumiano?
Sverre poczuł, że budzi się w nim wściekłość, jego stary wróg i przyjaciel. Ale przynajmniej na razie nie zdołała ona przesłonić myśli o dziesięciu tysiącach koron. Istniał człowiek, który mógł mu pomóc. Bardzo wyjątkowy człowiek. To będzie kosztowało, ale miał wrażenie, że stary nie zamierza targować się o prowizję.
– Tak… mogę pomóc.
– Kiedy?
– Za trzy dni. Tutaj. O tej samej porze.
– Brednie! Nie zdobędziesz takiego karabinu w trzy dni. – Stary wreszcie go puścił. – Ale biegnij do tego, kto ci pomoże i poproś, żeby biegł do tego, kto jemu może pomóc. Spotkamy się tutaj za trzy dni, umówimy się na termin i miejsce dostawy.
Sverre wyciskał sto dwadzieścia kilo na siłowni. Jak ten chudy staruch zdołał…
– Powiedz, że zapłata za karabin gotówką w koronach norweskich przy dostawie. Resztę swoich pieniędzy dostaniesz za trzy dni.
– Tak? A co będzie, jak zabiorę tę forsę…
– Wtedy wrócę i cię zabiję.
Sverre roztarł nadgarstek. Nie domagał się dalszych