Czarnobylska modlitwa.. Светлана Алексеевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич страница 13
– Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Oj, jakeśmy nie chcieli! Chłopy się popiły. Pod samochód się rzucały. Naczalstwo chodziło po chałupach i każdemu tłumaczyło. Przykazywali: „Nie brać dobytku!”.
– Bydło trzy dni niepojone. Niekarmione. Na ubój! Przyjechał korespondent z gazety: „Jak się państwo czują? Jaki nastrój?”. Pijane dojarki o mało co go nie zatłukły.
– Przewodniczący z żołnierzami chodzi wokół mojej chaty. Straszą: „Wychodź albo podpalimy! Dawajcie tu kanister”. Zaczęłam biegać, to serwetę złapię, to poduszkę…
– Niech mi pani powie naukowo, co to promieniowanie robi? Niech pani prawdę mówi, my i tak niedługo umrzemy.
– A co myślicie, że jak jest niewidzialne, to w Mińsku go nie ma?
– Wnuk przywiózł pieska, wołamy na niego Promyk. Bo żyjemy pod promieniowaniem. No i gdzie ten Promyk się podział? A zawsze się plątał pod nogami. Boję się, że jak za wioskę poleci, to go wilki zjedzą. Zostanę wtedy sama.
– A jak była wojna, to przez całą noc strzelały armaty. Walą i walą, huczą i huczą. Wygrzebaliśmy w lesie ziemiankę. A tam bombardują i bombardują. Wszystko spalili, mało że chaty, ale nawet działki, nawet te wisienki, to też popalone.
Byle tylko wojny nie było. Ja tak się tego boję!
– Słuchacz pyta Radio Erywań: „Czy można jeść jabłka z Czarnobyla?”. Radio odpowiada: „Można, tylko ogryzki trzeba zakopać głęboko w ziemi”. Albo takie: „Ile jest siedem razy siedem?”. Odpowiedź: „Eee, w Czarnobylu to każdy na palcach policzy!”. Cha, cha, cha!
– Dali nam nowy dom. Murowany. No i, wie pani, przez siedem lat nie wbili my ani jednego gwoździa. Jak na obczyźnie żyjemy! Wszystko tu obce. Mój chłop płakał i płakał. Przez tydzień w kołchozie jeździ na traktorze, czeka na niedzielę, a w niedzielę kładzie się twarzą do ściany i płacze.
– Już nikt więcej nas nie oszuka, nigdzie się ze swojego miejsca nie ruszymy. Sklepu nie ma, szpitala nie ma. Światła nie ma. Siedzimy przy lampie naftowej i przy łuczywie. Ale dobrze nam jest. Jesteśmy w domu!
– W mieście synowa chodziła za mną po mieszkaniu ze szmatą i wycierała klamkę, krzesło. A wszystko tam kupili za moje pieniądze, wszystkie meble i samochód Żyguli. Jak pieniądze się skończyły, to już mama niepotrzebna.
– Pieniądze zabrały nasze dzieci. A to, co zostało, zjadła inflacja. Wszystko, co nam dali za gospodarstwo, za chałupy. Za jabłonki.
– A nam i tak wesoło. Pytanie do Radia Erywań: „Czy w Czarnobylu było bardzo strasznie?”. Radio odpowiada: „Ależ skąd! Każdy tam chodził rozpromieniony!”. Cha, cha, cha!
– Dwa tygodnie szłam pieszo. Krówkę ze sobą prowadziłam. Ludzie nie chcieli mnie wpuszczać do domu. Nocowałam w lesie.
– Boją się nas. Mówią, że jesteśmy zarażeni. I za co nas Pan Bóg pokarał? Pogniewał się? Bo żyjemy nie jak ludzie, nie po bożemu. Zabijamy się nawzajem. To za to.
– Wnuki były u mnie latem. Przez pierwsze lata nie przyjeżdżały, też się bały. A teraz odwiedzają mnie, już biorą jedzenie, wszystko, co dostaną. „Babciu – pytały – czytałaś książkę o Robinsonie?”. To był taki człowiek, który żył tak jak my. Bez ludzi. Ja przywiozłam ze sobą pół worka zapałek. Siekierę i łopatę. A teraz mam słoninę, jajka, mleko, wszystko swoje. Jednego tylko nie da rady posiać: cukru. Bo ziemi tu jest, ile kto chce! Choćby sto hektarów można zaorać A władzy nie ma żadnej. Nikt człowiekowi nie przeszkadza. Żadnego naczalstwa. Jesteśmy wolni.
– Wróciły z nami koty i psy. Wracaliśmy razem. Żołnierze nas nie przepuszczali. Omonowcy. No tośmy nocą… Po leśnych ścieżkach… Partyzanckich…
– Nic nam nie trzeba od państwa. Wszystko sami produkujemy. Byle nas zostawili w spokoju! Ani sklepu nam nie trzeba, ani autobusu. Po chleb i sól pieszo chodzimy dwadzieścia kilometrów. Sami dla siebie.
– Wróciliśmy taborem. Trzy rodziny. A tutaj wszystko rozgrabione: piec rozbity, okna, drzwi powyjmowane z zawiasów. Podłogi pozrywane. Żarówki, wyłączniki, rozetki. Wszystko powykręcali. Nic żywego nie ma. Tymi rękami wszystko na nowo robiłem, tymi tutaj. A co!
– Dzikie gęsi krzyczą, znaczy się wiosna nadeszła. Pora siać. A my tu w pustych chałupach. Tyle że dachy całe.
– Milicja krzyczała. Jak przyjadą samochodem, to my do lasu. Jak za Niemca. Kiedyś zjechali tu do nas z prokuratorem, który się odgrażał, że nas odda pod sąd. Mówię mu: „Dacie mi rok więzienia, a ja odsiedzę i tu wrócę”. Ich sprawa nakrzyczeć, a nasza nic nie gadać. Mam order jako przodownik kombajnista, a on mi wygraża dziesiątym paragrafem. Jak zbrodniarzowi.
– Każdej nocy mi się moja chata śniła. Wracałam: to działkę kopię, to łóżka ścielę. I zawsze coś znajdę, to pantofel, to kurczęta. Wszystko to dobro, wszystko na uciechę. Na powrót.
– W nocy Boga prosimy, a za dnia milicję. Niech mnie pani spyta, czego płaczę. A ja sama nie wiem, czego płaczę. Rada jestem, że mieszkam we własnej chacie.
– Przeżyli my wszystko, wszystko my znieśli.
– Powiem pani dowcip. Wyszło rozporządzenie rządu o przywilejach dla ludzi z Czarnobyla. Do tych, którzy mieszkali w promieniu dwudziestu kilometrów od elektrowni, inni mają się zwracać „Jaśnie panie”, a do tych, co mieszkali przy samej elektrowni i przeżyli: „Jaśnie oświecony”… Cha, cha!
– Dostałam się do lekarza. „Kochany, nóżki posłuszeństwa odmawiają. Stawy mnie bolą”. „Trzeba krowę oddać, babciu. Mleko zatrute” „Oj, nie – płaczę – chociaż nogi bolą i kolana, to krowiny nie oddam. Swojej karmicielki”.
– Mam siedmioro dzieci. Wszystkie mieszkają w miastach. Zostałam tu sama. Jak zatęsknię, to siadam sobie pod ich zdjęciami. Pogadam… Ciągle… Ciągle sama. Sama pomalowałam dom, zużyłam sześć puszek farby. No i tak mieszkam. Wychowałam czterech synów i trzy córki. A mąż dawno umarł. Jestem sama.
– Natknąłem się na wilka, ot tak: on stoi i ja stoję. Popatrzyliśmy jedno na drugie, i wtedy wilk odskoczył w bok Pognał przed siebie. Wtedy czapka mi się podniosła ze strachu.
– Każde zwierzę boi się człowieka. Jak zwierzęcia nie zaczepisz, to i ono cię ominie. Kiedyś jak chodził człowiek po lesie i usłyszał głosy, to biegł do ludzi, a teraz kryje się przed człowiekiem. Nie daj Boże spotkać człowieka w lesie!
– Wszystko, co jest w Biblii napisane, wszystko to się sprawdza. Tam nawet o naszym kołchozie jest napisane. I o Gorbaczowie… że będzie wielki naczelnik ze znamieniem na czole i wielkie państwo się rozleci. A potem nastanie Sąd Boży. Ci, co mieszkają w miastach, wszyscy zginą, a we wsi tylko jeden człowiek zostanie. Człowiek będzie się cieszył, jak ludzki ślad zobaczy! Nawet nie człowieka, ale jego ślad…
– Mamy