Czarnobylska modlitwa.. Светлана Алексеевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич страница 11

Czarnobylska modlitwa. - Светлана Алексеевич Reportaż

Скачать книгу

dobrze mi służyły, sama chodziłam po chleb, w jedną stronę mam piętnaście kilometrów. Młoda pędem by przebiegła. Bo zwyczajna. Po wojnie chodziłyśmy po ziarno na Ukrainę. Po trzydzieści, pięćdziesiąt kilometrów. Ludzie nosili po pudzie3, a ja naraz trzy. A teraz zdarza się, że po chałupie nie daję rady chodzić. Starej babie to i latem na piecu zimno. Milicjanci przyjeżdżają do wioski, patrolują, to mi chleba przywiozą. Tylko co oni tu mają do patrolowania? Ja tu sama mieszkam z kotem. Bo mam już drugiego. Jak milicja zatrąbi, to się oboje cieszymy. Biegniemy. Przywiozą mu kostek. A mnie wypytują: „No a jeśli bandyci was napadną?”. „Eee, a czym się tu obłowią? Co zabiorą? Duszę? Bo tylko ją jedną mam”. Dobre z nich chłopaki. Śmieją się. Przywieźli mi baterie do radia, to teraz mogę słuchać. Ludmiłę Zykiną lubię, ale coś ją teraz ostatnio rzadko słychać. Pewnie się zestarzała jak ja. Mój chłop chętnie powtarzał. Jeszcze tak mówił: „Bal skończony – skrzypki do torby!”.

      Opowiem pani, jak sobie wyszukałam kotka. Zabrakło mojego Waśki. Czekam dzień, czekam dwa. Cały miesiąc. No i całkiem sama zostałam. Nie ma do kogo się odezwać. Poszłam po wsi, po cudzych ogródkach, i wołam: Waśka, Murka. Waśka! Murka! Na początku dużo ich biegało, a potem gdzieś znikły. Wyginęły. Śmierć nie wybiera. Ziemia przyjmuje wszystkich. No i chodzę, chodzę. Dwa dni wołałam. Trzeciego dnia patrzę – siedzi pod sklepem. Popatrzyliśmy na siebie. On się cieszy i ja się cieszę. Tylko że on tego ludzkim słowem nie wypowie. „No to idziemy – mówię. – Idziemy do domu”. A ten siedzi. Miau. Ja go dalej prosić: „Co tak będziesz tu sam siedział? Wilki cię pożrą. Rozerwą na strzępy. Idziemy. Mam jajka, słoninę”. Jak mu to przetłumaczyć? Kot języka ludzkiego nie pojmuje, a jak mnie wtedy wyrozumiał? Ja idę pierwsza, on za mną. „Miau”.. „Ukroję ci słoninki kawałek…”. „Miau”., „Będziemy mieszkali razem.” „Miau”… „Będziesz się nazywał Waśka…” „Miau”… No i już dwie zimy razem przemieszkaliśmy.

      Czasem mi się przyśni, że ktoś mnie woła. Że sąsiadka woła: „Zina!”. Potem cichnie… I znowu: „Zina!”.

      Jak mi się smutno robi, to sobie popłaczę…

      Odwiedzam groby. Mama tam leży. Mała córeczka. Zmarła we wojnę na tyfus. Ledwieśmy ją zanieśli do mogiłki, zakopali, a tu wychodzi słonko zza chmur. Wychodzi i świeci. Aż się chciało wrócić i odkopać. Mój chłopina też tam obok nich. Fiedia. Posiedzę przy nich wszystkich. Powzdycham. A porozmawiać można i z żywymi, i z umarłymi. Dla mnie bez różnicy. Słyszę jednych i drugich. Kiedy człowiek jest sam. I smutny. Bardzo smutny…

      Przy samym cmentarzu mieszkał nauczyciel Iwan Gawrilenko; ten pojechał na Krym, do syna. Zaraz za nim – Piotr Miusski. Traktorzysta. Przodownik, kiedyś wszyscy na stachanowców się wybijali. Złote miał ręce. Szczególnie do snycerki. Jak dom zrobił, to taki, że cała wieś podziwiała. Cacko! Oj, aż żałość mnie brała, krew się gotowała, kiedy ten dom burzyli. Kiedy go zakopywali. Oficer wołał: „Nie masz co płakać, matka. Ten dom «na zarazie» stoi!” Ale sam był pijany. Podchodzę, patrzę, a on płacze: „Odejdź, matka, odejdź! Idź!”. No i mnie wygonił. A tam dalej dom Miszy Michalowa, który na fermie palił w kotłach. Miszy prędko zabrakło. Wyjechał i od razu umarł. Dalej stał dom zootechnika Stiepana Bychowa. Spalił się! Źli ludzie przyszli w nocy i podpalili. Tacy nie od nas. Potem już Stiepan długo nie pożył. Pochowali go pod Mohylewem, gdzie mieszkają jego dzieci. Ostatnia wojna… Iluśmy ludzi potracili! Wasilij Makarowicz Kowalow, Anna Kocura, Maksim Nikiforenko. Dawniej wesoło żyli. Kiedy było święto, to od razu piosenki, tańce, harmonia. A teraz jak w więzieniu. Zdarzało się, że zamknę oczy i chodzę po wsi… No i jakie tu, mówię, promieniowanie, kiedy i motyl fruwa, i trzmiel brzęczy. A mój Waśka łowi myszy. (Płacze).

      Oj, kochanieńka moja! Rozumiesz ty chociaż, jaka jestem smutna? Zaniesiesz ten mój smutek ludziom… a mnie może już wtedy nie będzie… Szukajcie mnie w ziemi… Pod korzeniami…

Zinaida Jewdokimowna Kowalenko,nielegalna mieszkanka strefy czarnobylskiej

      Monolog o całym życiu wypisanym na drzwiach

      Chcę złożyć świadectwo…

      To było i wtedy, dziesięć lat temu, i teraz, każdego dnia mi się wydarza. Teraz… Zawsze jest ze mną.

      Mieszkaliśmy w mieście Prypeć. W tym właśnie mieście, które zna teraz cały świat. Nie jestem pisarzem. Ale jestem świadkiem. No więc to było tak. Od samego początku…

      Żyje sobie człowiek. Zwyczajny człowiek. Człowieczek. Taki jak wszyscy dookoła – idzie do pracy i wraca z pracy. Dostaje przeciętną zapłatę. Raz do roku wyjeżdża na urlop. Ma żonę. Dzieci. Normalny człowiek! No i któregoś dnia zmienia się nagle w człowieka czarnobylskiego. W dziwadło! W coś, czego nikt nie zna i co wszystkich interesuje. Chciałby być taki jak wszyscy, ale to niemożliwe. Do poprzedniego świata już się nie da wrócić. Wszyscy patrzą na niego innymi oczami. Pytają go: „Czy tam było strasznie? Jak paliła się elektrownia? Co widziałeś? A w ogóle, to czy możesz mieć dzieci? Żona od ciebie nie odeszła?”. Wszyscy zmieniliśmy się w rzadkie okazy. Samo określenie „z Czarnobyla” do tej pory jest jakby sygnałem dźwiękowym… Wszyscy obracają głowę w jego stronę… Stamtąd!

      To były odczucia z pierwszych dni… Straciliśmy nie miasto, ale całe życie…

      Wyjechaliśmy z domu na trzeci dzień… Reaktor płonął… Pamiętam, że ktoś ze znajomych powiedział: „Pachnie reaktorem”. Zapach nie do opisania. Ale o tym wszyscy czytali w gazetach. Czarnobyl zamieniono w wytwórnię horrorów, a w rzeczywistości – w kreskówkę. Czarnobyl trzeba zrozumieć, bo musimy z nim żyć. Ja powiem tylko to, co mam swojego. Swoją prawdę.

      Było tak. W radiu ogłoszono: „Nie wolno zabierać kotów!”. Córka w płacz, i z tego strachu, że straci swego ukochanego kotka, zaczęła się jąkać. Kotka do walizki! A kot nie chce iść do walizki, wyrywa się. Podrapał wszystkich. „Nie wolno zabierać rzeczy!” Wszystkich nie wezmę, wezmę tylko jedną. Tylko jedną! Muszę zabrać drzwi z mieszkania i wywieźć, nie mogę ich zostawić. A wejście zabiję deskami…

      Nasze drzwi… Nasz talizman! Rodzinna relikwia. Na tych drzwiach leżał mój ojciec. Nie wiem, co to za obyczaj, nie wszędzie taki jest, ale u nas, jak mi opowiadała mama, nieboszczyka powinno się położyć na drzwi jego domu. I tak ma leżeć, dopóki nie przywiozą trumny. Siedziałem przy ojcu całą noc, leżał na tych drzwiach. Dom był otwarty. Całą noc. I właśnie na tych drzwiach były nacięcia, aż do samej góry. Jak rosłem. Zaznaczone: pierwsza klasa, druga. Siódma. Przed wojskiem. A obok – jak rósł mój syn. Jak rosła moja córka. Całe nasze życie zapisane jest na tych drzwiach, jak na starożytnych papirusach. Jakże mam je zostawić?

      Poprosiłem sąsiada (miał samochód): „Pomóż!”. Pokazał na moją głowę. „Ty chyba, bracie, coś nie tego”. Ale wywiozłem je… Te drzwi… Nocą… Na motocyklu… Wiozłem przez las.

      Zabrałem je po dwóch latach, kiedy nasze mieszkanie było już obrabowane. Wyczyszczone. Za mną pędziła milicja: „Będziemy strzelać! Będziemy strzelać!” Oczywiście wzięli mnie za szabrownika. Tak jakbym ukradł drzwi do własnego domu.

      Wysłałem żonę i córkę do szpitala. Bo powychodziły im czarne plamy na ciele. To się pojawiają, to znikają. Wielkości pięciorublówki. A ich nic

Скачать книгу


<p>3</p>

Pud – dawna jednostka masy (1 pud = 16,38 kg), używana w Rosji carskiej.