Jak świadomość związana jest z ciałem. Susan Sontag

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jak świadomość związana jest z ciałem - Susan Sontag страница 2

Автор:
Серия:
Издательство:
Jak świadomość związana jest z ciałem - Susan  Sontag

Скачать книгу

au­ten­tycz­nie po­dzi­wia­ła, nie wy­stę­po­wa­ła w roli na­uczy­ciel­ki, któ­rą za­wsze pra­gnę­ła być, lecz stu­dent­ki. Dla­te­go też w mo­jej opi­nii naj­moc­niej­sze frag­men­ty Jak świa­do­mość zwią­za­na jest z cia­łem do­ty­czą po­dzi­wu dla róż­nych osób, zwłasz­cza jed­nak do Ja­spe­ra John­sa i Jo­si­fa Brod­skie­go, któ­rych sza­no­wa­ła z zu­peł­nie róż­nych po­wo­dów. Lek­tu­ra tych frag­men­tów pro­wa­dzi do lep­sze­go zro­zu­mie­nia tych z ese­jów mo­jej mat­ki – mam na my­śli głów­nie tek­sty o Wal­te­rze Ben­ja­mi­nie, Ro­lan­dzie Bar­the­sie i Elia­sie Ca­net­tim – któ­re są przede wszyst­kim hoł­dem.

      Wy­obra­żam so­bie, że ni­niej­szy tom moż­na z po­wo­dze­niem na­zwać po­li­tycz­ną bil­dung­sro­man, bio­rąc pod uwa­gę to, że sta­no­wi za­pis kształ­ce­nia i doj­rze­wa­nia au­tor­ki. W po­cząt­ko­wych par­tiach książ­ki moją mat­kę wy­peł­nia­ją gniew, a za­ra­zem prze­ra­że­nie spo­wo­do­wa­ne sza­leń­stwem woj­ny roz­pę­ta­nej przez Ame­ry­kę w Wiet­na­mie, prze­ciw któ­rej mat­ka ak­tyw­nie pro­te­sto­wa­ła. Są­dzę jed­nak, że na­wet ona skrzy­wi­ła­by się na wspo­mnie­nie pew­nych rze­czy, któ­re pi­sa­ła pod­czas wi­zy­ty w bom­bar­do­wa­nym przez ame­ry­kań­skie woj­ska Ha­noi. Za­mie­ści­łem jed­nak te no­tat­ki bez wa­ha­nia, po­dob­nie jak wie­le in­nych za­pi­sków na roz­ma­ite te­ma­ty, któ­re wpra­wia­ły mnie w kon­ster­na­cję lub były dla mnie oso­bi­ście bo­le­sne. Je­śli cho­dzi o Wiet­nam, do­dam tyl­ko, że po­twor­no­ści woj­ny, któ­re spra­wi­ły, że mat­ka za­ję­ła skraj­ne po­zy­cje, nie były by­naj­mniej wy­two­rem jej wy­obraź­ni. Być może wy­po­wia­da­ła się nie­roz­waż­nie, lecz fak­tem jest, że woj­na ta pro­wa­dzi­ła do strasz­li­wych po­twor­no­ści i pod tym wzglę­dem mia­ła wów­czas nie­chyb­nie ra­cję.

      Moja mat­ka ni­g­dy nie prze­sta­ła sprze­ci­wiać się woj­nie. Za­czę­ła jed­nak ża­ło­wać swo­jej wia­ry w eman­cy­pa­cyj­ną moc ko­mu­ni­zmu – nie tyl­ko w po­sta­ci ra­dziec­kiej, chiń­skiej czy ku­bań­skiej, lecz jako ustro­ju – i w prze­ci­wień­stwie do wie­lu jej ko­le­gów po pió­rze (po­zo­sta­nę w tej ma­te­rii dys­kret­ny, lecz uważ­ny czy­tel­nik bę­dzie wie­dział, o któ­rych pi­sa­rzy tam­te­go po­ko­le­nia cho­dzi), pu­blicz­nie się tej wia­ry wy­par­ła. Nie mogę stwier­dzić z całą pew­no­ścią, że do­zna­ła­by tej od­mia­ny ser­ca i umy­słu, gdy­by nie przy­jaźń z Jo­si­fem Brod­skim, bę­dą­ca być może je­dy­nym głę­bo­kim emo­cjo­nal­nym związ­kiem w jej ży­ciu. Nie spo­sób prze­ce­nić wpły­wu Brod­skie­go na moją mat­kę – czy to w za­kre­sie es­te­ty­ki, po­li­ty­ki czy ludz­kich spraw – po­mi­mo fak­tu, że na pe­wien czas przed śmier­cią po­ety od­da­li­li się od sie­bie. Na łożu śmier­ci w no­wo­jor­skim Me­mo­rial Ho­spi­tal, przed­ostat­nie­go dnia ży­cia, wal­cząc o każ­dy od­dech i każ­dą chwi­lę, gdy na­głów­ki pra­so­we krzy­cza­ły o tsu­na­mi w Azji, mat­ka mó­wi­ła tyl­ko o dwóch oso­bach – mat­ce i Brod­skim. Pa­ra­fra­zu­jąc By­ro­na, wła­sne ser­ce było jej try­bu­na­łem.

      Ser­ce nie­rzad­ko zła­ma­ne: znacz­ną część tego tomu wy­peł­nia­ją ob­szer­ne wy­nu­rze­nia o utra­cie ko­cha­nej oso­by. W pew­nym stop­niu pro­wa­dzi to do po­wsta­nia fał­szy­we­go ob­ra­zu ży­cia mo­jej mat­ki. Bie­rze się on stąd, że mia­ła ona skłon­ność do czę­ste­go wy­ko­ny­wa­nia wpi­sów w dzien­ni­ku, gdy była nie­szczę­śli­wa, jesz­cze częst­sze­go, gdy tkwi­ła na sa­mym dnie roz­pa­czy, a rzad­kie­go, gdy wszyst­ko było w po­rząd­ku. Lecz o ile pro­por­cje emo­cji za­war­tych w no­tat­kach nie są zgod­ne z rze­czy­wi­sto­ścią, są­dzę, że brak szczę­ścia w mi­ło­ści prze­kła­dał się na rów­nie waż­ną część oso­bo­wo­ści mo­jej mat­ki jak głę­bo­kie po­czu­cie speł­nie­nia, któ­re czer­pa­ła z pi­sar­stwa, oraz pa­sja, z jaką – zwłasz­cza w chwi­lach wol­nych od pi­sa­nia – od­da­wa­ła się cią­głe­mu stu­dio­wa­niu i przyj­mo­wa­niu roli do­sko­na­łej czy­tel­nicz­ki wiel­kiej li­te­ra­tu­ry i ad­mi­ra­tor­ki wiel­kich dzieł sztu­ki, te­atru, fil­mu i mu­zy­ki. Tak za­tem dzien­ni­ki te, praw­dzi­wie za­świad­cza­jąc o mo­jej mat­ce, czy­li o ży­ciu, ja­kie pro­wa­dzi­ła, opi­su­ją dro­gę do utra­ty eru­dy­cji i z po­wro­tem. To, że nie pra­gną­łem, by jej ży­cie w ten spo­sób wy­glą­da­ło, nie ma żad­ne­go zna­cze­nia.

      Moją re­dak­cję dzien­ni­ków znacz­nie ulep­szył Ro­bert Walsh, któ­ry wiel­ko­dusz­nie zgo­dziw­szy się za­opi­nio­wać jej osta­tecz­ną wer­sję, wska­zał znacz­ną licz­bę błę­dów i luk.

      Od­po­wie­dzial­ność za wszel­kie po­zo­sta­łe uster­ki po­no­szę oczy­wi­ście tyl­ko i wy­łącz­nie ja.

      Da­vid Rieff

      1964

      5/05/64

      Pra­wa ręka = ręka agre­syw­na, ręka do ma­stur­ba­cji. A więc pre­fe­ro­wać lewą rękę!… My­śleć o niej ro­man­tycz­nie, sen­ty­men­tal­nie!

      * * *

      Je­stem Li­nią Ma­gi­no­ta Ire­ne [ku­bań­sko-ame­ry­kań­skiej dra­ma­to­pi­sar­ki Ma­ríi Ire­ne For­nés, któ­ra przez ja­kiś czas w 1957 roku w Pa­ry­żu była ko­chan­ką S.S., a póź­niej żyła z nią w No­wym Jor­ku w la­tach 1959– –1963].

      Jej „ży­cie” za­le­ży od tego, czy zdo­ła mnie ode­przeć, obro­nić umoc­nie­nia.

      Za wszyst­ko mnie wini. Je­stem ko­złem ofiar­nym.

      [Zda­nie to pod­kre­ślo­ne jest pio­no­wą kre­ską na mar­gi­ne­sie]. Do­pó­ki zaj­mu­je się od­py­cha­niem mnie, nie musi zma­gać się sama z sobą, z wła­sny­mi pro­ble­ma­mi.

      Nie po­tra­fię jej prze­ko­nać – wy­tłu­ma­czyć jej – ra­cjo­nal­nie – że jest zu­peł­nie ina­czej.

      Tak jak ona nie mo­gła prze­ko­nać mnie – kie­dy ży­ły­śmy ra­zem – że nie po­win­nam jej po­trze­bo­wać, trzy­mać się jej kur­czo­wo, za­le­żeć od niej.

      * * *

      Nie czer­pię z tego żad­nych ko­rzy­ści – żad­nej ra­do­ści, tyl­ko cier­pie­nie. Dla­cze­go to cią­gnę?

      Po­nie­waż nie ro­zu­miem. Nie za­ak­cep­to­wa­łam w peł­ni zmia­ny, jaka za­szła w Ire­ne. My­ślę, że wciąż mogę od­wró­cić jej skut­ki – do­wo­dząc, po­ka­zu­jąc, że je­stem dla niej do­bra.

      Lecz od­rzu­cić mnie jest dla niej rów­nie ko­niecz­ne – jak dla mnie ko­niecz­ne było lgnąć do niej.

      * * *

      „Co

Скачать книгу