Ferdydurke. Witold Gombrowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ferdydurke - Witold Gombrowicz страница 8

Ferdydurke - Witold  Gombrowicz

Скачать книгу

ma ambicji? Kopniaka, kopniaka dlaczego nie dacie? Kopniak tylko może was uratować! Chłopakami bądźcie! Pokażcie mu, żeśmy chłopaki z dziewczynami, nie jakieś tam chłopięta z dziewczętami!

      Szalał. Patrzyłem na niego z kropelkami potu na czole i z policzkami powleczonymi bladością. Miałem cień nadziei, że po odejściu Pimki zdołam jakoś przyjść do siebie i wyjaśnić – ha, jakże miałem przyjść do siebie, gdy o dwa kroki ode mnie w powietrzu świeżym i ożywczym naiwność i niewinność coraz się wzmagały. Pupa przetoczyła się w chłopię i w chłopaka. Świat jakby się załamał i zorganizował na powrót na zasadzie chłopięcia, chłopaka. Cofnąłem się o krok.

      Syfon, rozdrażniony, zawołał w przestrzeni bladoniebieskawej, na twardej ziemi podwórka, pokrytej żyłkami cieniów i plamami świateł:

      – Przepraszam, Miętalski warcholi! Proponuję nie zwracać na niego uwagi, postępujmy, jakby go nie było, precz z nim, koledzy, to zdrajca, zdrajca własnej młodości, on nie uznaje żadnych ideałów!

      – Jakie ideały, ośle? Jakie ideały? Twoje ideały nie mogą być inne niż ty sam, choćby nie wiem jak były piękne – miotał się Miętus w obieży własnych słów. – Nie czujecie, nie widzicie, że jego ideały muszą być różowe i tłuste, z dużym nosem? Bydlaki! Niedługo wstyd będzie wyjść na ulicę! Toć wy nie rozumiecie, że prawdziwe chłopaki, synowie stróżów i chłopów, rozmaici czeladnicy i terminatorzy, parobki w naszym wieku wykpiwają nas! Mają nas za nic! Brońcie chłopaka przed chłopięciem! – prosił się na wszystkie strony. – Chłopaka brońcie!

      Wzburzenie rosło. Uczniowie z wypiekami skakali do siebie, Syfon trwał nieruchomo, z rękami na piersiach, a Miętus zaciskał pięści. Za płotem matki i ciotki także zdradzały wielkie podniecenie nie rozumiejąc dobrze, o co chodzi. Lecz większość uczniów była niezdecydowana i zapychając się chlebem z masłem, powtarzała tylko:

      – A z a l i z a d u f a ł y M i ę t u s s p r o ś n i k i e m j e s t? S y f o n u s i d e a l i s t u s? K u j m y s i ę, k u j m y, b o c w a j ę d o s t a n i e m y!

      Inni znów, nie chcąc się w to wdawać, prowadzili taktowne rozmowy o sportach i udawali wielkie zainteresowanie jakimś meczem footballowym. Ale coraz któryś, nie mogąc, widać, oprzeć się palącej i przypiekającej tematyce sporu, nasłuchiwał, dumał, dostawał wypieków i łączył się z grupą Syfona albo też Miętusa. Nauczyciel na ławce zdrzemnął się w słońcu i przez sen smakował z dala młodzieńczą naiwność. – Hej, pupa, pupa – mruczał. Tylko jeden uczeń nie został porwany ogólnym podnieceniem ideowym. Stał z boku i najspokojniej wygrzewał się na słońcu w koszulce siatkowej i w miękkich, flanelowych spodniach, ze złotym łańcuszkiem naokoło przegubu lewej dłoni. – Kopyrda! – wołały na niego obie partie – Kopyrda, chodź do nas! – Zdawał się wzbudzać ogólną zazdrość, wrogie obozy chciały go pozyskać, jednakże nie słuchał ani tych, ani tamtych. Wysunął jedną nogę i kiwał nią.

      – Zdaniem stróżaków, terminatorów i rozmaitych uliczników gardzimy! – krzyknął Pyzo, przyjaciel Syfona. – Oni nie są inteligentni.

      – A pensjonarki? – ozwał się Myzdral z trwogą. – Czy i zdaniem pensjonarek gardzicie? Pomyślcie, co pomyślą pensjonarki?

      Padły okrzyki:

      – Pensjonarki lubią czystych!

      – Nie, nie, brudnych wolą!

      – Pensjonarki?! – przeciął wzgardliwie Syfon. – Obchodzi nas tylko zdanie szlachetnych dziewcząt, a te są z nami!

      Miętus podszedł do niego i powiedział rwącym się głosem.

      – Syfonie! Ty nam tego nie zrobisz! Cofnij i ja cofnę! Cofnijmy obaj, chcesz? Gotów jestem… przeprosić cię, gotów jestem zrobić wszystko… bylebyś tylko cofnął te słowa o tych chłopiętach… i dał się uświadomić. Cofnij o chłopiętach. Ja o chłopakach cofnę. To nie jest wyłącznie twoja osobista sprawa.

      Pylaszczkiewicz, zanim odpowiedział, zmierzył go spojrzeniem jasnym i łagodnym, ale pełnym wewnętrznej mocy. A z takim spojrzeniem nie mógł odpowiedzieć inaczej jak mocno. Odpowiedział tedy, cofając się o krok:

      – Za ideały gotów jestem oddać życie!

      Lecz Miętus już szarżował na niego z pięściami.

      – Hajda! Hajda! Na niego, chłopaki! Bić chłopię! Bij, zabij, bijcie, zabijajcie chłopię!

      – Do mnie, chłopięta, do mnie! – krzyknął Pylaszczkiewicz. – Brońcie mnie, ja jestem nieuświadomiony, jestem wasze chłopię, brońcie mnie! – krzyczał przejmująco. I na to wezwanie wielu poczuło w sobie chłopię przeciw chłopakowi. Otoczywszy Syfona zwartym kołem stawili czoło poplecznikom Miętusa. Sypnęły się razy, a Syfon wskoczył na kamień i krzyczał podniecając opór – lecz miętusowcy poczęli brać górę, zastęp Syfona cofał się i łamał. Już się zdawało, że chłopię przepadło. Nagle Syfon, wobec świtającej klęski, zaintonował ostatkiem sił na nutę Marsza Sokołów.

      Hej, bracia chłopięta, dodajcie mu sił,

      By ocknął się z martwych, by powstał, by żył!

      Pieśń, podchwycona zaraz, oczywiście rosła i wzbierała, ogromniała i płynęła falą. Śpiewali stojąc nieruchomo, z oczami za przykładem Syfona utkwionymi w jakąś daleką gwiazdę i w sam nos napastnikom. Napastnikom wobec tego opadły zaciśnięte pięści. Nie wiedzieli, jak się zabrać do nich, jak tu ich zaczepić i czym – tamci zaś śpiewali gwiazdom w nos coraz potężniej, coraz goręcej i żarliwiej. Ten i ów z miętusowców szepnął coś z cicha, pokręcił się, wykonał parę zbędnych ruchów i odszedł na stronę, a wreszcie i sam Miętus zmuszony był chrząknąć niepewnie i odejść.

      …Bywa, iż niezdrowy sen przenosi nas w krainę, gdzie wszystko krępuje, paczy i dusi, ponieważ jest z c z a s ó w m ł o d o ś c i – młode, a przeto zbyt stare już dla nas, przebrzmiałe i anachroniczne, i żadna męka nie dorówna męce takiego snu, takiej krainy. Nie może być nic straszniejszego niż wracać do spraw, z których się wyrosło, do tych dawnych, młodzieńczych, niedojrzałych, od dawna już zepchniętych w kąt i załatwionych… jak na przykład problem niewinności. O, po trzykroć mądrzy ci, którzy żyją jedynie dzisiejszą problematyką, problematyką dorosłą, w sile wieku, a starym ciotkom pozostawiają problemy już nieaktualne. Albowiem wybór tematyki i problematyki jest nieskończenie ważny dla jednostek i całych narodów, a nierzadko widzimy, że człowiek rozumny i dorosły na temat dorosły staje się w mgnieniu oka gorzko niedojrzały, gdy mu się podsunie temat nazbyt młody albo nazbyt stary – niezgodny z duchem czasu, rytmem dziejów. Zaprawdę, nie można łatwiej unaiwnić i zdziecinnić świata jak insynuując mu podobne problemy, i trzeba przyznać, że Pimko z maestrią, cechującą jeno najznakomitszych i najwytrawniejszych belfrów, uwikłał z punktu mnie i mych kolegów w dialektykę i problematykę możliwie najbardziej udziecinniającą. Znajdowałem się jakby w samym środku snu pomniejszającego i dyskwalifikującego niestrudzenie.

      Chmara gołębi przefrunęła w jesiennym słońcu i powietrzu, zawisła nad dachem, przysiadła na dębie i pofrunęła dalej. Nie mogąc znieść pieśni tryumfalnej Syfona Miętus powlókł się w przeciwległy róg podwórka z Myzdralem i Hopkiem. Po pewnym czasie opanował się na tyle, że mógł mówić. Patrzył tępo w ziemię. Wybuchnął.

      – No

Скачать книгу